Józef Szujski

Dumania samotną godziną

Artykuł ten ukazał się w dzienniku „Hasła” we Lwowie Nr 83 z dnia 8 Listopada i Nr 85 z dnia 10 Listopada 1865, bez podpisu autora, uważam go jednak za artykuł Szujskiego ze względy na całą jego treść i formą. Przerwany on jest w Nrze 84 artykułem podpisanym przez Szujskiego „o broszurze p. Popiela” (który drukujemy niżej). Okoliczność ta da się tym wytłumaczyć, że drugi ten artykuł jako aktualny chciała redakcja jak najprędzej zaraz po otrzymaniu go ogłosić.

I.

Godność narodowa.

Wielki Boże, cóż się to ostatnich lat nie podziało z nami?! Ani okiem objąć strat ogromnych, które narodowość nasza poniosła, ani sercem przenieść bluźnierczego szyderstwa, którym świat oplwał najświętsze idee nasze.

Któż nie rozpaczał, nie wrzał gniewem, nie sromał się na Boga samego ostatnimi czasy! Komuż nie ściskała się pięść, aby przekląć ten porządek świata, gdzie siła i ciało zwycięża a sprawiedliwość i duch potępionym bywa, gdzie strawne żołądki połykają obelgę, aby nie narazić się na szwank w obronie podeptanych praw ludzkości!

Wierzliwych i idealnych spotkała nas sroga, najsroższa jak dotąd, a bodaj ostatnia deziluzja. Z ogromu nieszczęścia czerpaliśmy nadmiar gorączkowej wytrwałości i zaufania. „Bóg nie dopuści, ludzie nie opuszczą” brzmiało w duszy najtrzeźwiejszych z pośród nas. Ludzie opuścili – Bóg dopuścił.

Dopełniło się, możemy w Chrystusowe odezwać się słowa. Zadano tysiące śmiertelnych ciosów wierze ojców naszych, a nie. było rycerza dawnego szyku, któryby za nią walczył, W twarz cywilizacji, uobyczajeniu, postępowi rzucono siłę brutalną, zaprzeczono dziesięciowiekową narodowość. Podeptano nogami prawa własności, na których stoi każdy ład społeczny. Jak za czasów Attyli, stało się to, co chciała przemoc. Na miliony ran, na krocie grobów, rzucono szmaty dziennikarskich protestacji i usprawiedliwień, kilka świstków not dyplomatycznych i kilka obolów miłosierdzia dla głodnych, i bezdomnych. Dopełniło się!…

Pozostaliśmy sami, około nas szyderstwo, obojętność, tryumf przemocy i zdrady; nad nami Bóg, przesłonięty ołowianymi naszej rozpaczy chmurami. Okopy naszego obozu rozwalone, stosy krwawe na nich, przerażenie w pozostałej garstce. Rozum świata maca nas za puls i kiwa głową, nad upadłymi i schorzałymi brzmi patologiczna prelekcja cynicznej i materialnej wiedzy tego świata a języka jej używając, możemy zawołać przed rydwanem zwycięzcy; Morituri te salutant!

W tym głosie atoli, jako w głosie pierwszych Chrześcijan na cyrk wleczonych, jest nasza duma i nasze życie! Jeżeli świat materializmu i cynizmu rzucił na nas dekret zagłady, jeżeli się nas zaparł w chwili śmiertelnych zapasów, zaparł się zarazem wszystkiego, co przedstawiamy i co przedstawiać będziemy zawsze na świecie! Mamy zakładniki i rękojmie w konwulsyjnie ściśniętych dłoniach, których nam nikt nie odbierze, których nikt bezkarnie nie obraził. Mamy lary i penaty domowe, których obelga jest świętokradztwem. Z niemi idziemy w dalszy prąd dziejów, pod sąd historii!

Powaga więc i godność w nieszczęściu, winny być obecnie pierwszymi przymiotami naszymi. Jak Hiobowi, przystoi nam rozmowa z Bogiem i z sobą, bo Bóg najbliższy nieszczęśliwego. Możemy się, i powinniśmy oskarżać przed Bogiem, nie powinniśmy wstydzić się przed światem. Przewinienia nasze są wielkie, rachunek z. sumieniem ciężki, droga poprawy trudna i długa, ale rany nasze są uczciwe, przyczyna ostatnia naszych ciosów wielka i szlachetna. Nie cierpimy w skutek własnych tylko, ale także w skutek przewinień przeszłości. Nie własne tylko spłacamy rachunki. Co nas spotyka, jest częścią karą, częścią zaś zasługą naszą a straszną przewiną innych. W innym społeczeństwie, w innej doskonalszej epoce, nie byłby spotkał los tak srogi. Inne, doskonalsze społeczeństwo, wypłacić nam musi długi swoje z obecnej chwili. Przystoi nam więc spokój i powaga na zewnątrz. Przystoi nam duma szlachetna wobec tych, co sprawiali urząd… lub zajmowali stanowisko obojętnych widzów na hecy ludzkiej…

Kto ma bodaj trochę poczucia narodowego lub tylko ludzkiego, ten nie zaprzeczy słuszności uwag naszych. Cóż więc powiedzieć o tych, co nie mieli nic pilniejszego, jak wobec widzów i poganiaczy cyrku, przyjąć na siebie rolę szyderców, poliszynelów lub niewczesnych kaznodziei stronniczych! Cóż powiedzieć o tych, którzy z służby domowych bogów przeszli w ślepe bałwochwalstwo przygniatającej przemocy! Cóż powiedzieć o tych, o których niewiadomo, czy w nieszczęściu obecnym, widzą nieszczęście narodu czy tryumf swego przeczenia i swoich przewidzeń, niestety bardzo skrzętnie w stanowczej chwili ukrywanych? Cóż powiedzieć o tej lekkomyślnej gawiedzi, która katastrofę dramatu powitała jako pożądany moment wrócenia do bezmyślnego życia, ubarwionego butelką, preferansem i balikami?!

Pierwsi zasłużyli na pogardę, jakiej godni ludzie, w których egoizm, pycha lub głupstwo wytępiły nie tylko uczucie narodowe, ale nawet proste poczucie osobistej godności. Drudzy,” zbiegli z pod ojczystego sztandaru, słyszą od owej przemocy codzień słowo: za późno! które ich nawrócić powinno. Za trzecich odpowiedzą ludzie z rozumem i sercem, których nie braknie w kraju. Oni to powinni zawsze i wszędzie, uderzać w ton poważny, głęboki, uroczysty, który dzisiejszej chwili przystoi.

„Po wielkich wstrząśnieniach, po wielkiej ruinie, skoro minęła chwila pierwsza osłupienia i słabości, czas nam spojrzeć w oczy złemu, zmierzyć je i wsiąść się do pracy około własnego ratunku. Jak tragicznie komiczną, głupią i zbrodniczą rzeczą byłoby przedłużanie anormalnego stanu, z któregośmy wyszli, tak opłakanym byłoby obłędem i grzechem, bezczynność i rozbicie wsiąść za stan normalny.

Przeczenie tego, co się stało, wyrzekanie nie doprowadzi nas do niczego; z energią muszkularnej natury winniśmy się zerwać, uczynić obrachunek ze sobą a przegrawszy tyle w walce materialnej, zebrać wszelką moralną broń do szybkiej i stanowczej obrony. Nie słuchajmy tych złowieszczych ptaków, co osłabieniu i bezczynności naszej pobłażają mówiąc, że naturalnym wynikiem gorączkowej akcji jest upadek i omdlenie, którzy podniesienie z tego upadku rachują na lata; patrzmy raczej na energię przeciwników i z niej -czerpmy godny naśladowania przykład. Po takich klęskach, jeżeli opamiętanie szybko nie nastąpi, mogłoby długoletnie nastąpić obumarcie, a nam ani na chwilę obumierać nie wolno, bo fizycznie tylko, a nie moralnie zostaliśmy pobici….

„Trzeba wrócić do stanu normalnego” odzywają się głosy tych, którzy mówią za zrzuceniem żałoby, szat polskich, a często i za innymi rzeczami.

„Zgoda!” – odpowiadamy na to, zastrzegając, sobie obszerne tego normalnego stanu określenie. Nie polega on na zrzuceniu zewnętrznych oznak przeszłości lub na umyślnym przedrzeźnianiu jej demonstracyjnym strojem, nie na cynicznym bluźnieniu i wypieraniu się wszelkiej solidarności z narodowym wczoraj, ale na silnym poczuciu strasznej i groźnej obwili obecnej. Nikczemnym jest każdy polityczny fetyszyzm, który kruszy bożki wczoraj stawiane, aby dzisiejszym składać objaty. Stan normalny na dzisiaj – to godna odpowiedź narodu na anormalne stosunki, w którego świat postawił, to powaga nieszczęścia, to głębokie poczucie klęski, która nie nas samych, ale wiarę i cywilizację chrześciaiSską dotknęła. Stan normalny na dzisiaj – to praca indywidualna każdej jednostki i całego społeczeństwa nad skrzętnym przechowaniem, rozszerzeniem i zbogaceniem spuścizny ducha narodowego. Stan normalny na dzisiaj – to zapobiegliwość około pozostałego w rękach ojczystych majątku, to duch asocjacji, wywołany wspólnym niebezpieczeństwem, to pieczołowitość około krajowych instytucji, to staranne wyzyskiwanie każdej moralnej lub materialnej piędzi ziemi dla powszechnego dobra. Stan. normalny na dzisiaj – to wyzyskiwanie stateczne i pilne wszystkich dróg w celu uobyczajeniu ludu, podniesienia oświaty, to utworzenie na miejsce dwóch stronniczych, walczących ze sobą, szkodliwych prądów opinii, jednego silnego, średniego, beznamiętnego a zmuszającego do bezwarunkowego posłuchu. Przy takim stanie normalnym możemy zrzucić suknie żałobne, a komu narodowa wadzi szata i narodową szatę…. O zewnętrzność nie będzie nam chodzić, bo wewnętrznych warunków pewni będziemy.

Wysyłając to pierwsze „dumanie” w świat, spotkam się zapewne z głosami wielu: „Morały i znowu morały!” Tak jest – odpowiadam śmiało: znowu morały! Nie patrzcie”, skąd one pochodzą; odrzućcie, które zbyteczne; przyjmijcie, które potrzebne. Nie mamy innej broni, prócz morału, innego ratunku, prócz zastosowania morału! Dwie drogi ścielą się każdemu: jedna bezmyślna, rozpaczna, godności narodowej i ludzkiej zarówno przeciwna, rachująca dnie podług znikomych przyjemności ludzkiego żywota, bez widoków na przyszłość; druga trudna, znaczona potem i krwią codziennej pracy, ale jedynie godna obywatela narodu. Na pierwszą prowadzą rozumowania materialistów, głosy cynizmu i apostazji politycznej, drugiej przyświeca skromne słowo przestrogi, które wszyscy zarówno w sercu słyszymy, a które ten lub ów człowiek dobrej woli wypowiada.

Pierwszym tym słowem, powtarzamy raz jeszcze, niech będzie hasło: Godność narodowa, pokora i skrucha wobec rządów Opatrzności, spokojna duma wobec naszego nieszczęścia i porządku ludzkiego na świecie. Tout est perdu, hors d’humneur powiedział rycerski król) powracając z bitwy straconej, my powiedzmy po chrześcijańsku: Straciliśmy wiele, aleśmy nie stracili wiary w Boga i siebie!

II.

Amnestia powszechna. Grunt pod zasiew przyszłości.

Gorszymi od klęsk politycznych są ich moralne następstwa. Pomiędzy niemi swary wewnętrzne, kryminacje i rekryminacje wzajemne, pierwsze zajmują miejsce. Nieszczęścia są rodzicami kłótni zarówno w familii jak w narodzie. Klęska poniesiona należy do przeszłości, kłótnie po klęsce zabijają przyszłość.

Ileż one w dziejach naszych nie narobiły złego? Każda karla historii świadczy o zgubnych ich skutkach. Z ostatnich czasów dosyć przypomnieć smutnej pamięci swary naszego wychodźstwa, powstałe po r., 1831. Dosyć wspomnieć, ile one wad zaszczepiły w narodzie, ile pożytecznych sparaliżowały przedsięwzięć, ile złamały ludzi, ile sił narodowych przez rozdwojenie zniszczyły. Miałżeby nam i dzisiaj podobny los zagrażać?

Niech nam wolno będzie nie obawiać się tego. Wielkość ostatniego ruchu polegała na jego powszechności, na wspólnictwie poświęceń, cierpienia i przewiny politycznej, na zatarciu indywidualności. W dziele fałszywie założonym a raczej prowokowanym tylko, w dziele, które żadnej wewnątrz przyszłości nie miało, nie mógł nikt stanąć na świeczniku, nie było miejsca na postacie polityczne lub wojskowe, największy geniusz nie byłby przełamał nie przełamanych trudności: było miejsce na cnotę, poświęcenie i męczeństwo. Jedna zaledwie, ujemna indywidualność, narysowała się wybitnie na tle tej krwawej epoki.

Wychodząc z niej, naród nie wyniósł żadnych bóstw i powag do uwielbiania lub łamania, jak się to stało po r. 1831. Mogły pozostać miłe wspomnienia po tej lub owej postaci, pozostały wielkie tradycje, zgodne poszanowania nie pozostało wielkości. Przeciwnie: uzurpowane powagi rewolucyjne zjadły się do reszty, stopiły się w ogniu probierczym w niwecz. Nie pozostało nawet żadnych słusznych powodów zaskarżeń: nie było zdrajców, nie ma na kogo złożyć winy niepowodzenia w narzucanym narodowi przedsięwzięciu.

Na pustyni pełnej ruin i krwi, pozostaje tylko jeden błędny glos, ras z piersi słabych i poczciwych, to znowu z piersi niewczesnych mędrków wydobywany: czemu do tego przyszło? czemu tyle sprowadzono nieszczęścia? Ten głos może stać się rozbratu i kryminacji przyczyną, z tym gipsem rozprawić się należy! Ten glos, gdyby na krótki bodaj czas otrzymał w kraju prawo obywatelstwa, zniszczyłby pracę powszechną, rozbiłby je na obozy Kainów i Ablów, zaprowadziłby ostracyzm między bracią rodzoną, wywołałby z czasem smutne następstwa, bo domową wojnę.

W odpowiedzi: Czemu do tego przyszło? postawmy na czele to, o czym cyniczni mędrcy najczęściej zapominać się zdają, postawmy anormalny stan naszego społeczeństwa. Musi tym panom być dobrze ca świecie, kiedy o nim zapominają. Postawmy system panujący, postawmy brak edukacji narodowej, postawmy brak wolności publicznego słowa w ziemi, pożarem dotkniętej. Postawmy to wszystko jako dopust Boży, który nas karze, ale i usprawiedliwia zarazem.

Na drugim miejscu, postawmy pewnik polityczny, że każde społeczeństwo, całe, nierozdzielne, odpowiada za każdy fakt powszechny, który się w nim zjawił. Wiedzą o tym przeciwnicy nasi, wymierzając nam zapłatę. Wie o tym Europa sądząc nas z owoców. Wiedzieć powinniśmy my sami przede wszystkim. Wolno pojedynczemu wyrzekać na zły kierunek w kraju, jeżeli przeciw niemu na czasie, śmiało i statecznie walczył; nie wolno społeczeństwu zwalać winy na pewny stan, Czyniąc go odpowiedzialnym za wszystko, bo jeżeli jeden mógł przewinić czynem, drugi za brak energii w nie przeszkodzenia jest odpowiedzialnym. Bywają zbrodniarzami, tyranami, biczami bożymi jednostki, bywają nimi zamknięte kółka ludzi; gdzie wchodzą tysiące, gdzie wchodzą masy, tam niknie prawny punkt zaskarżenia, tam skarżący staje się nicością, tam wina jednostek słabnie, a całe społeczeństwo odpowiada. Czuli to Moskale, dotykając zemstą swoją starców, kobiety i dzieci, zaludniając krociami pustynie sybirskie.

I tutaj jest wielka owa groza położenia naszego, tu odpowiedzialność ciężąca na wszystkich i każdym, tu odpowiedź na pytanie: czemu do tego przyszło? Sprawiedliwość historii używa do nas słowa Kromwella, rozpędzającego parlament i mówi: przyszło do tego, bo nie umiałeś być stanowczym, gdy było tego potrzeba, bo me umiałeś być politycznie mądrym, gdy się sposobność nadarzała. Przyszło do tego, bo pozwoliłeś ster polityczny uchwycić małoletnim, bo nie umiałeś odpowiedzieć życzeniom narodu, zapuścić korzenie wpływu między masy, bo pozwoliłeś sobie wydrzeć kierownictwo sprawą. Przyszło do tego, bo nie wiedziałeś, gdzie stoisz i coś robić powinien. Przyszło do tego, bo ci, co przodować mieli sposobność, środki i inteligencją, dali się zepchnąć z swego stanowiska! Pełnoletni, ty za małoletnich odpowiadasz, trzeźwy, ty za oszołomionych płacisz rachunek, rozsądny i ostrożny, ty płacisz koszta za uczciwych i nieuczciwych szarlatanów! Od tej odpowiedzialności nie uratuje się wypowiedziany w kółku jednakomyślących protest lub założenie rąk z tragicznym twarzy wyrazem, bo gdy działano i ty działać byłeś powinien.

Ależ nie, historia tak srogo z nami nie postąpi! Nachylenie się ku strasznej przepaści było winą naszą, pchających i nieskutecznie wstrzymujących zarazem. Ostatnie pchnięcie pojedyncza wykonała ręka!

Tak jest, pomimo wszystkich win naszych, pomimo politycznego niemowlęctwa, nieuctwa i szarlatanerii, przez zagranicznych zaszczepionej kabałarzy, pomimo marzeń instrukcji powstańczej i blag „Baczności”, nie byłoby przyszło do stanowczego kroku. Wiemy z” doświadczeń lat poprzednich, jak daleką od praktyki jest pożyczana i modelowana na wzór wewnętrznych rewolucji francuskich, teoria nasza konspiracyjna. Wiemy, jak pierwsze dotknięcie się i rzeczywistości rozwiewa napowietrzne jej pałace. Wiemy jak ją osłabia długie trwanie i ciągłe odwlekanie terminu. Wiemy, jak krótkie bywają jej dzieje.

Tym pęknięciem ostatnim (musimy to uczynić naszym artykułem wiary) była proskrypcja. Gdyby nie proskrypcja – nic byłoby dziejów krwawych r. 1863. Przed słońcem rzeczywistości byłyby się rozwiały mrzonki ułudy konspiracyjnej, gdyby na piersiach stu tysięcy zagrożonych nie siadł przymus walczenia bodaj z kijami. Nie był to więc wybuch w imię konspiracji! Gromadki na punktach zbornych byłyby się, nie znalazłszy obiecanej broni, rozwiązły spokojnie do domu, gdyby do domu powracać były mogły. Nie mogły – więc poszły do lasu. Główna odpowiedzialność cięży więc na tym, co wynalazł proskrypcyjna. On teł jest jedyną wybitną indywidualnością lat ostatnich! On zdecydował się „przeciąć wrzód”, który byłby się sam zagoił na zdrowym narodu ciele. Do zaślepień dumy, którym uległ, do tysiąca niezręczności politycznych, które popełnił, dodał czyn, w którym niewiadomo, co podziwiać, szaleństwo ozy namiętność bez granic, czyn, jakiego dotąd w dziejach naszych nie było.

Co się potem stało, było naturalnym wynikiem stosunków krajowych i symptomatów objawionych przed chwilą stanowczą, wyzywającą, Trzeba by tacytowskiego pióra, aby odmalować godnie te dzieje bajecznego Sizifa, tę pracę Danaid, chybioną w samem rozpoczęciu a nie mogącą trafić do końca, Trzeba by tacytowskiego pióra, aby skreślić godnie wszystkie wpływy fatalne, które przedłużały walkę, czyniąc ją krwawszą i szkodliwszą, owe sprzeczne motywy nieobrachowanego zapału i bojaźliwej rachuby, niejasnych teorii głów młodych i zwietrzałych nadziei i kombinacji starych, które dolewały oliwy do ognia lub rzucały kwiat po kwiecie na pastwę płomieniom. I któż nie był w jednym z tych dwóch odcieni? i któryż odcięli większą drugiemu może zarzucić szkodliwość? Jeźli jednych zawiodła wiara w własne siły, w cudotworne słabego zwycięstwo, drugich zawiodła wiara w obietnice obce i równie cudotwórną (w dzisiejszym świecie) interwencją dla idei. Jeźli pierwsi byli małoletnimi,” drudzy przypisywali sobie dojrzałość i umiarkowanie, wypierali się solidarności z szałem. I oto obie strony jedne; go doznały zawodu i jednaką dotknęła je pokuta. Sprawiedliwość Boża pokarała je własnymi grzechami; pierwszych zawiodła dłoń i kierujące nią a nie kierowane rozumem społeczeństwa serce, drugich zawiódł rozum, na starych budujący przyszłość sylogizmach. Współcześnie dotknęła taż sama sprawiedliwość Boża najwinnejszego w narodzie. On, co wobec nieprzyjaciela zaryzykował „przecięcie wrzodu”, odepchniętym został jako niepotrzebny więcej. On wyszedł z sprawy jako najpierwszy z nowego tułactwa!

Zrównani zostaliśmy cudownie na strasznym Prokrusta łożu! Nie mamy prawa do kryminacji i rekryminacji. Zostaliśmy gołą tabliczką. Wzajemne rachunki się spłaciły. Z wyłączeniem jednego człowieka, możemy sobie dać ogólną amnestią a ta amnestia powinna być gruntem pod zasiew przyszłości. Excidat ille annus aevo! powiedzmy i nowe rozpoczynajmy życie.

Ale jeżeli odepchniemy na zawsze jego błędy, uczyńmy kodeksem naszego postępowania jego wielką i głęboką naukę historyczną. Uczmy się i badajmy jego przyczyny, doznając codziennie skutków. Dociekajmy wad w przeszłości naszej, w charakterze naszym, w ustroju społeczeństwa naszego, które go sprowadziły. Bo któż z nas nie czuje, żebyśmy już drugiej takiej przestrogi nie przetrwali, któż nie czuje, że ten dopust Boży jest ostatnim, gromowym niebios upomnieniem?

III. Nasze fundamenta.

Po chwilach powszechnego ruchu, który tą razą był błędnym kołem, przychodzi czas poważnego obrachunku. Od tego obrachunku powszechnego zależy przyszłość, bo z rozmaitych jego rezultatów wynikają różne drogi na przyszłość. Boże daj nam jedną tylko a prawdziwą!

Nic pospolitszego w takich czasach, jak namiętne odskoki i fałszywe kierunki. Jednych pędzi w nie rozpacz, drugich zwątpienie, innych jeszcze zrosłe z naturą ludzką pokrewieństwo przeciwieństw. Nic pospolitszego jak jednostronności, podobne do owych chorób wzroku, w których źrenica jeden kolor widzi przed sobą, Posłuchajmy tych chorowitych, aby się strzec przed ich naukami.

Oto usłyszymy jednych, których zawód od zachodu doznany, zaślepił na wszystkie inne prawdy i zasady narodowe. Im mocniej zakładali na nim nadzieje, tym sroższym zapłonęli gniewem, W oczach ich zmalała wina nieprzyjaciela, z pamięci wypadły im doznane ciosy, z fetyszyzmem murzyna ścielą się do stóp krwawych zwycięzców. – Odwieczną drogę narodu radzi by opuścić i zaprzedać i zaciągnąć się pod tryumfalne Wschodu sztandary. Przed dwoma laty wielbiciele Napoleona, poznali teraz i ocenili nieśmiertelną(!) margrabiego ideę. Jedynym ratunkiem wydaje im się służba kozaków przed zaborczą armią, dążącą w środek Europy! Cóż powiedzieć o takim zaślepienia? Jedno słowo tylko, które brzmi w każdym nowym ukazie: Za późno! i drugie, które brzmi w piersi każdego? człowieka z poczuciem narodowym; Nie na to pracował i cierpiał naród wieków dziesięć, aby zadał kłam samemu sobie! Posłuchajmy drugich. Ludzie to, którzy zachorowali na kolor czerwony, którzy wszystko w tym widza kolorze. Przestrach, który się w nich od ostatnich wypadków nie uspokoił, maluje im na ścianach najzaciszniejszego pokoju mary rewolucji, komunizmu i terroryzmu rewolucyjnego. Od r. 1794 widzą oni stateczny pochód ku złemu,  ku całkowitemu potopowi społeczeństwa naszego. Nieopatrzny ruch, zaszły w skutek wad całego ustroju towarzyskiego, w skutek niedostateczności oświaty i kierownictwa intelektualnego i niezawisłych od narodu okoliczności, ruch, za który, jakeśmy to wyżej wykazali, wszyscy odpowiadać muszą, bo wszyscy czynem lub opuszczeniem działania, lekkomyślnością lub nieporadnością polityczną, na niego dozwolili, przypisują podziemnym knowaniom na własność i porządek, a w miejscu zapamiętałości podobnym ruchom właściwej, wnosząc ostracyzm politycznej hipochondrii, potępiają wyrokami jego najświętsze i najnaturajniejsze dążenia, najzbawienniejsze idee, w których służbie dotąd się naród wychował. Na lekarstwo zaś zakorzenionych w społeczeństwie chorób podają środki, których nikt używać nie chce i nikt używać nie powinien! Cóż powiedzieć o tych zaślepionych? Jedno słowu znowu, słowo gromkie: W środkach i czynach pojedynczych naród może się mylić, w ideach odziedziczonych po przeszłości, w ideach, które miliony krwią i potem oblały, mylić się nie może! Zaprzeczyć im, jest to zaprzeczyć jego istnieniu i powołaniu!

Podnieśliśmy tu dwa grzechy główne przeciw dogmatom narodowej wiary. Niepodobieństwem byłoby wyliczyć wszystkie mniejsze, drobniejsze, tejże samej ślepej jednostronności skutki. Oto spotkacie wielu, którzy na wierzchu u rejestru narodowych nieszczęść położą wam upadek narodowego majątku a obowiązki zamkną w podniesieniu materialnego dobrobytu kraju. Spotkacie innych, którzy przypiszą wszystko wyjściu po za granice prowincjonalizmu a chcąc was uratować, zatrzasną za wami komorę graniczną. Spotkacie i takich, którzy z namaszczeniem wyrzucą wam grzechy przeciw kościołowi, jako jedyną przyczynę kary bożej i każą się wam wyprzysiąc sympatii z klejącą się po długich latach rozbicia-Italią.

Na te kołowacizny ratować się nam odszukaniem fundamentów naszego bytu i powołania. Stamtąd to wyniesiemy świetności, które nas od nagabań złego ducha uratują. Tam dojdziemy do tego tajemniczego związku, który nas łączy z ziemią naszą i dziejami przeszłych pokoleń, z dziejami poświęceń i cnoty, obłędu i grzechu. Związku tego bezkarnie, bez popełnienia apostazji narodowej zrywać nie wolno, nie wolno wywracać długoletnich trudów i ciskać kamieniem obrazy na wielkie i szlachetne usiłowania, na odwieczne idee, choćby najmocniej zagrożone, nie wolno opuszczać stanowiska w dziejach, chociażby się straconym wydało, bo to jest. dezercją nikczemną, a jedna nikczemność zabija narody na wieki!

Przez dziesięć wieków byliśmy wschodnim cywilizacji chrześcijańskiej wałem przeciwko półksiężycowi i szyzmie, byliśmy starszymi braćmi między Słowiany przeciwko germańskiemu naciskowi. W tej sytuacji i pod tymi dwoma groźnymi prądami wyrobiliśmy naszą cywilizacją, zagospodarowaliśmy się w obszernych ziemiach po swojemu, upadliśmy na koniec politycznie, nie wyrzekając się nigdy dwojakiego tego kierunku. Jakiekolwiek ponieśliśmy w tym ciężkim boja straty, jakąkolwiek jest dzisiejsza nasza sytuacja, walczyliśmy za dobra sprawę i nie zmienimy, choćby do zupełnego upadku, stanowiska naszego.

Z drugiej strony byliśmy przez owe wieki, acz w szczupłych granicach stanu politycznie czynnego, przedstawicielami wolności politycznej. Wyrobiliśmy szereg pojęć postępowych o podsumowanym dobru powszechnemu stanowisku władzy, godności i prawach obywatela w czasach, w których Europa była jeszcze składem społeczeństw o hierarchicznej piramidzie jedynowładztwa. Nie owa wolność republikańska w zasadzie, ale ciasne jej granice i nadużycie jej w szczupleci a więc zużywającym się kole obywateli, nas zgubiły. Nowa era świata od rewolucji francuskiej się rozpoczynająca, zastała nas w chwili politycznego skonu a nie naszą było winą, że się idea wolności, na bujnej ziemi, u nas w nowej nie pojawiła postaci. Miłość wolności, kult wolności pozostał jednak i nadal najszlachetniejszym naszym instynktem. Sprawę naszą złożyliśmy na jej tryumfalnym rydwanie. Jeżeli przewrotni zarzucą, że nas zawiodła, odpowiedzieć im musimy, że i my, w skutek grzechów przeszłości, w stanowczych opuściliśmy ją chwilach, a nie umiejąc wznieść jej sztandaru rękami powag obywatelskich, daliśmy go używać w mniej szczęśliwych momentach, szarlatanizmowi i partactwu.

Od lat kilkunastu użyto jej przeciw nam, chciano nam odjąć nazwisko jej apostołów i rzucić nam na czoło plamę wstecznictwa! Biada nam, gdybyśmy do tej nazwy przystali! Biada nam, gdybyśmy usunęli się przed obdarzonymi wolnością, w ciemną norę wyrzekali i skarg, gdybyśmy nad ów fałszywy, zdradziecki sztandar nie umieli postawić chorągwi prawdziwej oświaty i wolności, mówiąc z czołem, wypogodzonym: Jakkolwiek się stało, dobrze się stało! Biada nam, gdybyśmy w łonie naszym nie znaleźli dosyć zasobów, aby rozwielmożnić się wolnością i z masy wolnych prawem, nie potrafili wpływem naszym wydobyć nowego zastępu wolnych poczuciem obywatelskim!

Z tychże samych przyczyn nie możemy wyrzec się sztandaru prawdziwego postępu świata na jakiejkolwiek drodze, nie możemy ratować się chwytaniem się spróchniałych i na zagładę przeznaczonych budowli doczesnego porządku. Nie możemy czepiać się nadziejami ostatnich usiłowań przegranych duchowo spraw i zaciągać się pod sztandary, przeciwne nowemu wieków prądowi. Jesteśmy wprawdzie konserwatystami wielu pogwałconych lub zapomnianych idei w świecie skłonnym do przeczenia i materializmu, jesteśmy przedstawicielami wiary i ducha, ale nie możemy być” konserwatystami starych form, a przeznaczeniem naszym jest owe zapomniane świętości wnieść do świątyni przyszłego, doskonalszego społeczeństwa, Nie przystoi nam zemsta dusz małych za zawody od zachodniej doznane cywilizacji, wobec której tylekroć wielkie położyliśmy zasługi, nie przystoi nam gniew, że nas zapoznano i nie umiano nagrodzić – przystoi nam rozpatrzenie się i badanie przyczyn, dla czego się to stało, przystoi dalsza sumienna praca nad sobą i dla świata. Przygniótłby nas zachód nawałem swoim wtedy tylko, gdybyśmy o właściwości naszej misji zapomnieli, zjadłby nas wschód, gdybyśmy od niej odstąpili!

Nie od walenia więc i burzenia fundamentów naszych, należy nam dzisiaj rozpoczynać. Fundamenta nasze są zdrowe i wspaniałe, nie umieliśmy tylko granitowej na nich stawiać świątyni. Dla tego zasypał je gruz, a my dzisiaj z zakłamanymi rekami patrzymy na ogrom czekającej nas pracy!

IV.

Dwa zboczenia.

Czy zastanowiliście się kiedy nad tą fatalistyczną wiarą, tak głęboko w nas wkorzenioną, wiarą silną ale szkodliwą, która z świętości sprawy czerpie pewność zwycięstwa, która rachuje na niesłychany wyrób sił w narodzie, na nadzwyczajne konstelacje europejskie, a w końcu gotowa rachować na zastęp białych niebieskich aniołów?! Czy znasz ten ostatni uspokajający argument, stary jak szlachecka Rzeczpospolita i wiara katolicka w Polsce: Bóg nie dopuści, Bóg odwróci, Bóg da tryumf dobremu! ten argument, który rozgrzewa najchłodniejszych, zapala najrozsądniejszych, na którym usypiamy w niebezpieczeństwa albo idziemy w boje bez nadziei?. Wiara to silna, na wymienionych co dopiero dogmatach narodowych oparta, z poczucia świętości posłannictwa naszego płynąca, nierozczarowana zawodami, chwytającą się nadziei tylekroć zawodzących, wiara w potęgę dobrego, w szlachetne świata popędy, warta zaiste, abyśmy się bliżej nad nią zastanowili,

A najprzód, spojrzawszy, w przeszłości szukajmy tej wiary, w starych Rzeczypospolitej czasach. Znajdziemy ją tam silnie rozwiniętą, wielmożnie władającą umysłami a przeważnie wpływającą na upadek Rzeczypospolitej. Pojawia się ona z pierwszymi symptomatami rozkładu politycznego, osłabienia światła wiedzy narodowej, z pierwszymi burzami, kołatającymi o ściany, Polski. Zamiast dzielnego i wytrwałego oporu znajdujemy zaufanie w szczęśliwe wyjście z dopuszczonego przez Boga nieszczęścia, zamiast reform radykalnych staranne przestrzeganie dawnego nieporządku, zamiast politycznej roztropności lekkomyślną wierzliwośó dla sprzymierzonych a nawet samych jawnych nieprzyjaciół, dochodzące do owej maksymy szalonej: Polska nierządem stoi! Mamyż to przypisać samemu nierozumowi i niedołęstwu powszechnemu i potępić naszych przodków z zagranicznymi historykami naszych dziejów, wyliczając zdrajców i przekupnych, którzy paraliżowali działalności narodu! Nie zaiste! Obok tych przyczyn postawić musimy głębszą, powszechniejszą, ową wiarę w uczciwość polityczną Rzeczypospolitej i nie-wiadomość nieuczciwości politycznej reszty świata, owo przekonanie o godności wolnego społeczeństwa, o zasługach jego wobec świata, które, jeśli nie ludzie, to Bóg uczcić powinien.

Tej wierze wygórowanej a przez to samo szkodliwej, bo nie popartej energią uczynku, przypisać należy ów walny objaw ducha Rzeczypospolitej: patriotyzm zwrócony raczej na wewnątrz, jak na zewnątrz, patriotyzm, który, dla zachowania wolnych instytucji, zapominał o zachowaniu całości kraju, który paraliżował obronę ciągłym o nietykalność instytucji kłopotaniem się, który bluźnił, że nie chce znać Polski pod absolutnymi rządami własnego pana. Wolność obywatelska była dla ojców naszych duchem Rzeczypospolitej, jej istotą, jej życiem, państwo formą i ciałem a z troskliwości o ducha, zapomnieli oni o formie. Troskliwość ta o ideę doszła do niepraktykowanyoh nigdzie bajecznych rozmiarów, bo wyrodziła absolutyzm jednostki politycznej: liberum veto. Utopia ta polityczna rozrosła się w duchu narodowym w miarę, jak kultowi wolności nie dopisywał rozum polityczny i potęga narodowa, w miarę, jak się cisnęły burze na starą budowę Polski, w miarę, jak coraz widoczniej okazywała się potrzeba zmian gwałtownych i stanowczych, aby ocalić państwo, W piej to, w tym najwyższym a tajemniczym przeszłości naszej obłędzie, przecinającym wszelkie środki ratunku, niszczącym najzbawienniejsze zamiary jednym głosem, z zbrodniarza i zdrajcy często piersi wydobytym, objawił się ‚najdobitniej, najjaskrawiej ów grzech zbytku wiary w ideę ukochaną, wiary, pozbawionej skutecznych i dzielnych uczynków.

Po upadku Rzeczypospolitej, który właśnie w chwili wyznawania się z starych obłędów nastąpił, patriotyzm wolności stał się niepodległości patriotyzmem. Wady pierwszego udzieliły się drugiemu a liberum veto znalazło się w liberum conspiro. Toż samo przepełnienie ideą, które zaślepiało szlachcica przedrozbiorowego na polityczny stan kraju, które rwało najzbawienniejsze roboty i przeoczało najwidoczniejsze niebezpieczeństwa, zstąpiło w szerzące się propagandą ucisku zastępy, czyniąc każde indywiduum z osobna przedstawicielem nowego dążenia. Taż sama świadomość szczytności sprawy, która pomimo walnych braków w organizmie państwa, napełniała pierś upadającej Rzeczypospolitej wiarą w jej trwałość, w przyjaźń sąsiadów i dalszych, w opiekę Bożą: taż sama świadomość zstępowała w postaci jasnych marzeń o bliskim szczęściu, w postaci złotych nadziei w swoje i nieswoje siły, aby zbliżyć i upodobnić to, do czego społeczność, otoczona trudnymi okolicznościami, obciążona wadami i rozstrojem przeszłości, z nie załatwioną kwestią społeczną, bez dostatecznych sił inteligencyjnych i materialnych, nie dorosła. Aby tę wiarę skłonić do poświęceń i ofiar bez granic, wystarczał kolejno blask wstrząsającego światem geniusza, teorie i zagraniczne przykłady, wystarczali ludzie bez zdolności i sumienia. W rękach cnotliwego i poważnego, jak i w rękach szarlatana stawała się ona głownią palącą, wszczynającą powszechne pożary. Zstępowała ona aureolą poświęcenia na głowy politycznych samozwańców, budziła dzieci ż ław szkolnych, że prorokowały i przewodziły. A rozbudziwszy ludzi szeroko w imię tej, której się nikt zaprzeć nie śmiał, konała rozbita o skały rzeczywistości, zalana falami chłodnego świata, nie znalazłszy w końcu w własnych synach nikogo, któryby jej skarby nieprzebrane zużytkował.

Tak od kilku stuleci zawładnęło nami panowanie przypadku, panowanie Deorum ex machina przez nierozważną dwu wielkim ideom służbę. Silne przejęcie, przejęcie uczuciowe tymi ideami, rodziło gotowość czynu, niedorośnięcie do idei jego bezowocność i szkodliwość. Pierwszy kult skończył się upadkiem, Rzeczypospolitej, z podrywów w imię drugiego wychodziliśmy liczniejsi długie lata, a prawdziwą groźbą i przestrogą stały się dopiero ostatnie wypadki. Ta przestroga skutkować musi, jeżeli chcemy ocalenia. Musimy się wyleczyć z liberum conspiro, jakeśmy się wyleczyli z liberum veto. Musi raz ustać gorączkowa wiara i lekkomyślna wierzliwość a pozostawszy tylko u straży narodowych dogmatów, w życiu politycznym ustąpić miejsca umiejętnej i dojrzałej wiedzy środków zachowania i podniesienia narodowego. Musi ustać panowanie samozwańców i improwizowanych teoretyków zbawienia, szermierka najświętszymi słowy do lekkomyślnych i nieobrachowanych celów, przodownictwo dzieci i małoletnich. Wtedy zbudzimy się z długoletniego grzechu słabości, który utratą Rzeczypospolitej przypłacili ojcowie nasi.