Józef Szujski

Kilka prawd z dziejów naszych ku rozważeniu w chwili obecnej

Artykuł ten ukazał się w postaci osobnej broszury: Kraków 1867, na początku tegoż roku jako program polityczny pisma „Przegląd polski”. W zeszycie styczniowym 1867 r. napisał „Przegląd polski”:

„Uznaliśmy za potrzebne wydanie jeszcze przed, ukazaniem się tego zeszytu pisma naszego broszury naszego współredaktora p. Szujskiego pod tytułem: „Kilka prawd z dziejów naszych”. Broszura ta jest wypływem opinii i przekonań redakcji Przeglądu polskiego… do niej więc odwołać się musimy jako do naszego programu.”                          

 

Kiedy zeszłego roku o tym samym prawie czasie odpowiadałem na list p. Pawia Popicia do księcia Lubomirskiego: wziąłem na siebie ciężki obowiązek służenia sprawie naszej na polu, mało dotychczas przeze mnie uprawianym, na polu politycznym. Ten obowiązek zmusza mnie dzisiaj do zabrania głosu w innych czasach i okolicznościach, do podania publiczności polskiej w artykule ile możności najtreściwszym, uwag moich i myśli zebranych pod ciężącą na mnie waga tegoż obowiązku.

Jeżeli występuję jako pisarz polityczny, muszę z góry zastrzec moje dane i moje granice. W polityce jak wszędzie; istnieć powinien podział pracy, dokonany pod sztandarem narodowego dobra. Każdy tam powinien objąć stanowisko wedle zasobów swoich i sił, bo grzechem dorastającym często do rozmiarów zbrodni, jest branie nad możność i siły, czy to przez ambicję, czy przez nie rozum. Otóż niosąc na ołtarz sprawy naszej pracę moją, nie występuję z pretensją mieszania się do bieżących szermierek politycznych, nie wchodzę na praktyczną drogę najbliższych chwil, bo to nie moja rzecz, bo to rzecz innych, wynoszę tylko z samotności moich studiów nad przeszłością i teraźniejszością, z wrażeń od społeczeństwa doznanych, które się przetrawić i zwalczyć starałem, rezultat, z którym się z braćmi moimi wszelkich kierunków i zasad podzielić pragnę.

 

1.

W jednym z najgłębszych ducha polskiego rezultacie, w mowie o narodowości Polaków K. Brodzińskiego, stoją słowa: „Bóg chciał mieć narody jak ludzi osobowymi, aby przez nie działać na ludzkość”. Owa osobowość narodów, która dzisiaj upomniała się o swoje prawa przy podniesienia kwestii narodowości, polega na pilnowaniu i strzeżeniu przekazanego przez przeszłość skarbu tradycji wszelakich, jakie pozostały, na pojęciu się w ciągłości i konsekwencji życia narodowego z przeszłością) na odziedziczeniu przez każde pokolenie cnót z obowiązkiem doskonalenia ich a grzechów z obowiązkiem ekspiacji. Zachowując tę ciągłość narodową jesteśmy synami kościoła katolickiego, obrońcami cywilizacji zachodniej, spadkobiercami wszystkiego złego i wszystkiego dobrego, co nasz ojciec, dziad i pradziad popełnili. Zachowując tę ciągłość, opatrujemy każdego wpuszczonego świeżo do obozu narodowego w prawa i wkładamy nad obowiązki, które z niej wypływają. Dzisiaj, po całym stuleciu ciężkiej niedoli, dopełniła się miarka ekspiacji, uwłaszczenie stało się ciałem we wszystkich ziemiach narodu polskiego, jesteśmy równi braterstwem i niewolą. Posłuchajmyż, co mówi do nas przeszłość, co masie nowo przybyłych opowiada obywateli, aby się spoili z nią duchem, jak się spoili literą prawa. Ze zaś owe masy, poddane szatańskiej propagandzie wynarodowienia, oderwania od pnia przeszłości, słyszeć nie mogą, niechże posłuchają ci, którzy siać będą ziarno przyszłości w tę masę, aby plon wydała.

.Otóż powiada jej naprzód tę wielką prawdę, że jeżeli naród jako państwo upadł, to z własnej winy, jeżeli powstanie, to własną pracą, własnym rozumem, własnym duchem. Jest to toż samo, jak gdybym powiedział, że naród upadł z woli Bożej, ukarany, powstanie zaś z tejże woli, odrodzony, bo jeżeli Bóg narody osobowymi uczynił, to zastosował do nich prawa też same, co do ludzi, też same, co do ludzkości. Słowo to moje nie wyłącza winy obcej przy upadku, ani pomocy obcej przy odrodzeniu, bo jak zamach obcy mocnemu nie szkodzi, tak pomoc obca może pomóc mocnemu duchem i słabemu środkami. Ale wracamy do założenia, któreśmy na czele Bożych prawd przeszłości, prawd narodowych postawili.

Dla czegóż ten naród umarł, ten naród, który miał dnie tak świetne, kraje tak wielkie, myśli tak wzniosłe, duszę tak szlachetną, posłannictwo tak znaczne? Dla czego stał się dzisiaj najnędzniejszym Łazarzem ziemi, najnieszczęśliwszym wśród nieszczęśliwych, dla czego spełniło się na nim co do joty proroctwo świątobliwego kaznodziei dni Zygmunta III, dla czego zastosować do nas można słowa Izajasza, Ezechiela i Jeremiasza, które do nas stosował?

Czy dla tego, że miał taką a nie inną formę rządu? Ależ kwitnęliśmy przecie pod monarchiczną dłonią Bolesława i kwitnęliśmy pod wolnymi rządami Zygmuntów Jagiellonów. Czy dla tego, że miał przewagę tych albo owych społecznych żywiołów? I to nie bo przewaga duchowieństwa i możnowładztwa za czasów Zbigniewa Oleśnickiego ratowała w czasach pierwszych Jagiellonów Polskę od separatyzmu Witolda, a przewaga demokratycznej szlachty prze-prowadziła dzieło unii Litwy z Polską za czasów Zygmunta Augusta, bo mieliśmy panowanie Stefana Batorego, które wszystkie społeczne żywioły, umiało uczynić podstawą dziesięcioletniej, ostatniej chwili harmonii Polski. Później przez trzy wieki mieliśmy najrozmaitsze teorie monarchiczne i republikańskie, a teorie te nie mogły uchronić Rzeczypospolitej przed zgubą, a porozbiorowej Polski doprowadzić do odrodzenia. Dla czego? bo od owego 1586 roku, w którym położył się do grobu Stefan Batory, a po którym geniusz narodu Zamojski popadł w niezgodę z tronem Zygmunta III, rozpoczyna się u nas upadek harmonii w społeczeństwie narodowym, polegającej na czynniku rządu z jednej, na czynniku ładu i sprawiedliwości społecznej z drogiej strony, których istnieniem kwitną, których upadkiem niszczeją narody.

Jakąkolwiek jest forma rządu, jakikolwiek jest skład społeczny, czynniki te dwa istnieć i zgodnie ze sobą działać muszą, jeżeli naród ma kwitnąć. Jeżeli będą w zgodzie, każda forma rządu będzie dobrą i każdy układ społeczny dobrym. Jeżeli przestają być w zgodzie ze sobą, znak to, że coś w układzie społecznym lub w rządzie jest słabego i zepsutego, że jest grzech przeciw prawom Bożym w jednym i drugim, i wtedy to rozpoczynają się zwykle długie, straszne wieki wewnętrznych burz, okropnych katastrof, które opatrzna ręka wiedzie do katastrofy sprawiedliwość wymierzającej. Duch wierzący w Boga może przerażać się ich skutkami ale nie straci wiary w ich celowość.

Otóż orzechem tym narodu, wedle proroctwa świętego kaznodziei naszego, było pogardzanie rządem, nierząd i pogardzanie bliźnim, uciemiężenie ludu. Grzechem tym było odstępstwo od wiary ojców, od ran radykalizmowi jezuickiemu nie poddała się radykalizmowi monarchizmu, wynalazła na niego środek gwałtowny, szalony, liberum veto! Tyra środkiem broniła się od wszelkiej zmiany, od wszelkich nakazanych okolicznościami i sumieniem reform społecznych i politycznych. Upadał gwałtownie rozum stanu, pękał gmach Rzeczypospolitej, podtrzymywany jeszcze filarami takimi jak Żółkiewski, Koniecpolski, Ossoliński, Czarniecki, stojącymi w obronie rządu i warunków istnienia państwa. Przeciwny ich Zebrzydowscy, Zbarascy, Wiśniowieccy, Lubomirscy, rokoszanie i nieprzyjaciele królów, mieliby wtenczas tylko jakąkolwiek racją wystąpienia i działania, gdyby byli stawali nie w obronie ciasnych szlacheckich przywilejów, nie w obronie kastowego egoizmu, ale w obronie nowego zupełnie porządku rzeczy, w obronie spraw całego ludu i obejmującego wszystkie warstwy społeczne organizmu. Ale jeżeli kastowość rzucała się na króla, to taż sama kastowość wywołała przeszkadzaniem zamysłom królewskim ruch socjalny na Ukrainie, a gwałcąc królewską władzę do złamania tego ruchu na Ukrainie, do schłopienia Kozaków, nie wypełniając złożonego przez Jana Kazimierza w kościele lwowskim ślubu, nie przystając na postawienie elekcji Kondeusza, słowem idąc ciągle w myśl negacji liberum veto! świadczyła, że nie miała żadnego uprawnienia wyższego, bo nie umiała nic pozytywnego postawić. Pokazało się to jawnie, gdy przyszło do elekcji Michała Wiśniowieckiego, syna tępiciela Kozaków, a do wystąpienia przeciw Janowi Sobieskiemu, spadkobiercy myśli Jana Kazimierza i zwycięzcy pod Podhajcami. Owa to negacja kastowości była winną, że zmarniał ostatni wielki człowiek chrześcijańskiej Polski, Jan Sobieski, ona była winną, że związawszy się ligą z zachodem w celu zwyciężenia półksiężyca, poprzestał na jednym dziele oswobodzenia Wiednia, że mu owa wojna minęła bez korzyści; bo jeżeli zgrzeszył, opuszczając się na sprzymierzeńca, jeżeli uczynił fałszywy krok polityczny zawierając pokój Grzymułtowski z Rosją, cóż powiedzieć o narodzie szlacheckim, który wyzyskał te obydwa jego grzechy, niepomny, że obrona Wiednia broniła własnych jego granic, niepomny, że ową przewagę Rosji sprowadził własnym swoim egoizmem kastowym w sprawie kozackiej i zawikłaniach szwedzko–moskiewskich. Umarł Sobieski, umarł z rozpaczy, zwątpiwszy we wszystko. Po jego śmierci przypuszcza bezsumienny atak despotyzmu August II, rozpoczynają się czasy kary, pierwsze gwałty i bezprawia po jednej, pierwsze jawno grzesznictwa drugiej strony. Awanturniczy Karol XII chce ratować Polskę, stawiając Leszczyńskiego, jak w 19tym wieku chce ją ratować Napoleon zachodu stawiając konfederacją warszawską. Brak powszechnego współudziału, którego wina spada na wszystkich w pierwszym i drugim razie, przeszkadza skutkowi, a oto jak Napoleon pod Moskwą, tak Karol XII przepada pod Pułtawą. Gangrena się rozpoczyna w ciele narodowym: rokosz tarnogrodzki ma mniej rozumu stanu, niż poprzednie, obie strony wojujące sprowadzają Piotra Wielkiego, patriarchę szyzmy i zaboru, na rozjemcę. Rozjemca skazuje Polskę na polityczną nicość. Czasy nicości trwają po rok 1763, aby okropne przynieść owoce. Rozbita w dwie negacje myśl polityczna narodu, myśl rządu a myśl społeczeństwa występują z śmiercią Augusta III do walki. Prawo dla nich toż samo: dzisiaj łatwo im wymierzyć sprawiedliwość Czartoryscy chcą stawiać rząd — za pomocą Moskali, późniejsi Radomianie chcą przywrócić bezrząd za pomocą tychże samych Moskali. Pierwsi mieliby rację, gdyby nie środek, drudzy nie mogliby mieć nigdy racji, bo bezrząd jest zawsze bezrządem, a sprawa kasty jest zawsze tylko sprawą kasty. Wtedy obałamuceni cnotliwi odsuwają się, jak Branicki Gryf i Zamojski Andrzej, albo padają ofiarą, jak Sołtyk, Rzewuski i Załuski. Zaczyna się czas ekspiacji, martyrologia. Masa szlachecka, bierna od czasu upadku rozumu stanu w wieku 17tym, poddana sprzecznym prądom tronu i możnowładztwa, rusza na rokosz przeciw Moskwie i królowi, tworzy konfederację barską, kończącą się podziałem Polski. Karta to dziejów krwawa męczeństwem, straszna zniszczeniem i ostatecznościami dobrego i złego. Cnotą jej była myśl niepodległości, winą ludność i zerwanie z władzą królewską. Historia uczy, że były chwile, w których się o pozyskanie tej władzy porozumiewano, myślał o tym Mokronowski i Pułaski, ogłoszenie bezkrólewia poczytywał za największy bezrozum polityczny Adam Krasiński. Charakterystyczną jest rzeczą, że zamach na króla, zamach w celu jego pozyskania uczyniony, przyspieszył zgubę konfederaci i pierwszy podział.

Rzućmy zasłonę na rok 1778! Po co renovare dolorem? Umarła tam dawna Rzeczpospolite, umarła na zawsze w scenie, którą opisał Staszic! Poszła na podział między obcych i swoich, i nie powstanie już nigdy, taką, jaką była podówczas! Najokropniejszy fałsz, liberum veto stal się w ustach Rejtana najokropniejszą prawdą, prawdą bezsilną, daremną, szaloną! Czy pokolenie dzisiejsze tak obrane z poczucia, aby nie rozumiało, co się działo podówczas w piersi takiego Fryderyka Michała Czartoryskiego, który umarł w r. 1776?

Umarła Rzeczpospolita, powiadam, i zaczęły się nowe czasy, przeznaczone na rozwój ostateczny tychże samych żywiołów. Rada nieustająca pod rządami rosyjskiego ambasadora, nie była w niczym podobna do dawnego składu rzeczy. Jakąkolwiek była, była rządem i dala narodowi mechaniczne pojęcie o rządzie. Gdy przyszedł wiekopomny czteroletni sejm, wiekopomny testament Rzeczypospolitej, ten po długich wahaniach dał narodowi politykę interesu i rząd, dwie rzeczy, których Polska od dwóch wieków otrzymać nie mogła.

Polityka interesu to samodzielność, rząd, to niepodległość. Ale polityka interesu, która alians z Prusami uczyniła narodowym dlatego, że alians z Moskwą był antynarodowym, nie pociągła się do czynu mimo Ignacego Potockiego rady, do oddania bezpożytecznego Gdańska i Torunia, a rząd nie umiał stać się ciałem. Przeszkodziła temu podnosząca głowę hydra pogrzebanego liberum veto w postaci Targowicy, owego wystopniowanego Radomia, który sparaliżował czynności czteroletniego sejmu i wezwał Moskwę na zniszczenie dzieła konstytucji. Naród nie umiał utrzymać swoich zdobyczy, sejm nie umiał się chwycić radykalnych środków, a kto wie, czy nawet użycie ich byłoby zapewniło skutek. Ujrzawszy straszną rzeczywistość, nazwał tocząca się walkę rządu z bezrządem, reformy społecznej z kastowością, wojną pana Ignacego ze Szczęsnym i wraz z królem, z nielicznymi wyjątkami przeszedł do Targowicy i drugiego podziału. Drugi podział miał już pomimo większego nacisku więcej oponentów — naród postąpił.

Nieliczny zastęp synów nowej Polski wystąpił do ostatniego boju. Na czele stanął Kościuszko, reprezentant nowej idei: uwłaszczenia ludu. Powstanie w Krakowie nie wspominało o królu, naczelnikiem został Kościuszko. Ale ów święty Kościuszko, ów patron nowej epoki rozumiał sam jeden w owej chwili strasznej, co król i rząd znaczy, nie dał się pchnąć w ostateczność doktryny kołłątajowskiej, bo wiedział, żeby nie zratowała a zhańbiła. Jemu też, tema ostatniemu a pierwszemu, temu królowi słucha spoczywającemu obok królów naszych na Wawelu mamy zawdzięczyć, że sceny warszawskie większych nie przybrały rozmiarów, że zgon nasz piękny był, że nie w rzezi rewolucji, ale w rzezi niewiniątek Pragi oddaliśmy Bogu ducha jako państwo chrześcijańskie….

Nastąpiła niewola. Niewola to nie sam ucisk zewnętrzny, to nie samo panowanie tego albo owego systemu niemiłego narodowi, to nie przewaga tego albo owego narodu przekomarzającego się nad drugim, to więcej, bo to odebranie narodowi własnego rządu i własnej dyspozycji społeczeństwem. Obłędzie! który mniemasz, że dosyć jest chcieć wypędzić nieprzyjaciół, że dosyć jest zrobić konspiracyjkę jedną lub drugą, aby być wolnym i niepodległym, wynieś się z ziemi naszej, opuść ją na zawsze, bo sprowadzasz tylko klęski bez granic, bo policzone już dni twoje, które z woli Bożej spędzałeś między nami, bo dokonałeś już swego i złożyć nam cię przychodzi do grobu z słowem miłości i przebaczenia chrześcijańskiego! Wiecie, co znaczy stać się wolnym? Stać się wolnym, to stać się zdolnym utworzyć rząd i dokonać reorganizacji społeczeństwa, A rząd ten nie może być żadną arlekinadą rządu, ale rządem organicznym, obejmującym wszystko, a reorganizacja nie może być destrukcją, ale budowaniem!

Nastąpiła niewola, a warunki dla społeczeństwa pozostały też same. Boże! Boże! czy zastanowiwszy się, widzicie, jakie okropne musiały czekać nas przejścia?

Z początku starczyło jeszcze ludzi sejmu czteroletniego, którzy wiedzieli, co jest rząd i jakie wymogi społeczeństwa. Targowica rozbiła się w druzgi, umarła w cynizmie i rozpaczy. Ograniczoność myśli sejmu czteroletniego z świętością postaci Kościuszki stanowiła kit społeczny, bez jakiego społeczeństwo istnieć nie może.

I oto społeczeństwo to, z instynktu politycznego posyłało synów do legionów włoskich i do zwycięskiej świty Napoleona. Żadna kropla krwi tam przelana straconą nie jest, bo naród ratował swoje europejskie znacznie politycznym środkiem. Społeczeństwo to po-mogło do utworzenia księstwa warszawskiego, łączącego idee sejmu czteroletniego z postępem zachodniej Europy. Ale generacja sejmu czteroletniego postarzała, bo wszystko starzeje na świecie. Generacja ta przyszła politycznie do zasadowego wstrętu ku imperializmowi francuskiemu, połączonego z wszelkim brakiem cywilnej odwagi; militarnie przeszła z patriotyzmu do uczucia honoru, ratowanego przez księcia Józefa falą Elstery. Właściwości te przeprowadziły ją od Napoleona do Aleksandra, a ten ją tylko absolutnie potępić może, kto nie umie uczcić schodzącego z pola pokolenia, które, powiedzmy tu nawiasem, z małymi wyjątkami godnie z pola schodziło, kto nie pomyślał nigdy nad tym, co takiego Kościuszkę, co takiego Staszica ku Aleksandrowi kłoniło.

Kto pomyślał, wytłumaczy sobie z łatwością dzieje królestw, kongresowego i powstania Kościuszki. Walka to dwóch generacji, którą teraz dopiero, dzięki pamiętnikowi Koźmiana, lepiej poznajemy. Generacja schodząca z pola to przyjaciele Aleksandra, szanujący szmat polskiego kraju w polityce, klasycy w literaturze, generacja młoda, to konspiratorowie w polityce, romantycy w literaturze. A niechaj tu nikt nie myśli, kto nie bluźni, żeby którakolwiek strona miała wtedy monopol ducha narodowego. Obie miały swoje racje, prawda była pośrodku, ale prawda nie dająca się pochwycić od razu. Po jednej strome było święte pojęcie rządu, po drogiej, święte pojęcie społecznej reformy. Pojęcia te rozbiły się od chwili podziału bardziej niż kiedykolwiek, bo niewola stanęła pomiędzy niemi. W obawie przed tą niewolą ratowali jedni rząd, póki miał ślad polskości, drudzy społeczną kwestię łączyli z kwestią niepodległości. Jest to ów fatalny circulus vitiosus, który w r. 1863 dobiegł swojego kresu. I podobnie, jak opozycja przeciw tronom najwięcej ma względnej za sobą słuszności za dni Zygmunta III lub Augusta II wprowadzających monarchizm quand même: tak i za dni powstania listopadowego konspiracyjny żywioł miał najwięcej młodości i warunków życia, najwięcej politycznych racji, miał w świecie ducha geniusza Mochnackiego i Mickiewicza, miał głowy pojmujące doskonale potrzebę rządu, miał bohaterów 29 Listopada; a obóz przeciwny, który 29 Listopada nazwał smutnym wypadkiem, który uwłaszczenia nie przeprowadził, który nie pojął nowej epoki ani w polityce ani w literaturze, który owładnąwszy kierownictwo sprawy, nie chwycił się podanych przez młodych środków, obóz ten zdawał się absolutnie żadnych nie posiadać! Powstanie 1831 r. upadło, Kongresówka i kraje zabrane wpadły pod żelazne berło Mikołaja, kłótnia zasad przeniosła się na emigrację, która od r. 1831 do 1848 sama jedna wzięła kierownictwo narodu w monopol.

Jeżeli straszne są skutki niewoli, straszniejsze jeszcze są skutki emigracji. W niewoli ma się przed oczyma rzeczywistość tę podstawę naturalną każdego czynu politycznego, w emigracji ma się tylko ideę, tylko uczucie, tylko wspomnienie, a ma się prócz tego modłę obcego społeczeństwa przed sobą. Cóż dopiero, jeżeli się w tę emigrację idzie z rozdartym sercem, z straszną deziluzją, z gniewem i rozpaczą? Na takim to gruncie rozwijały się dalej oba stronnictwa w emigracji, stronnictwo idei rządu i stronnictwo idei społecznej, taką podstawę miały wszystkie sekty polityczne-emigracji aż do sekty religijnej Towianizmu, która unosząc się nareszcie w sferę kwietyzmu, zabrała z sobą wszystkich najtęższych duchów emigracji. Nie mając podstawy rzeczywistości pod nogami, partie emigracyjne aplikowały pomimo tego idee swoje z całą wiarą w ich skuteczność, a stronnictwo demokratyczne zasłużyło się krajowi dobrze rozszerzeniem idei liberalnych, o których zbawienności i potrzebie było przekonanym. Któż z nas do kola jego pojęć nie | należał i nie należy jeszcze, któż nie wie, że dokonało swego na polu społecznym? Ale na polu politycznym nie miało to stronnictwo żadnej racji bytu, bo środek jego był środkiem prawdziwym, ale tylko w chwili czynu 1831 r., gdy były warunki skutku, gdy była rzeczywistość. Społecznego ruchu używać do celów politycznych, mniemać, że usamowolniony wczoraj, dzisiaj za sprawę się poświęci, zastępować organizm społeczny organizmem konspiracji, zaczynać sprawę od siebie i od kilka ludzi, których się zebrało w imię najświętszej rzeczy, przeczyć wszystkiemu, co jest w społeczeństwie, a z dobrej woli nie przystąpiło, rachować na słabość charakteru narodowego, chwiejnego a powodującego się uczuciem: oto w całej nagości teoria konspiracyjna, nie polska, bo pożyczona od socjalnych ruchów za granicą, teoria, którą znamy, którą zsyła Opatrzność, aby społeczne sprowadzić zrównanie, ale która z tym społecznym razem zrównaniem umarła na wieki. Nie przeczymy jej podwójnej zasługi męczeństwa i propagandy zasad postępowych, nie przeczymy, że prowadziła w Polsce to, co było koniecznością, potrzebą — jesteśmy wszyscy jej duchownymi synami i nie ma nikogo w ziemi polskiej, któryby jej faktycznego zwycięstwa nie uznał, ale chwila stanowcza wybiła i oto dzisiaj pogrzeb liberi conspiro, tego ducha, który liberum veto, starego grzesznika, odkupił krwią i łzami milionów.

Powiedziawszy te słowa, nie potrzebuję je zapewne stwierdzać przykładami. Dosyć wspomnieć dzieje 1833, 1846, 1848, a nareszcie dzieje ostatniego ruchu 1863. Wszędzie tam jedna i taż sama sprawa, jedne i też same środki, jeden i ten sam błąd pierworodny. Jedno tylko twierdzimy, twierdzimy z całą siłą przekonania, że grzeszność błędu rośnie w jednakiej proporcji z doświadczeniami poczynionymi, a w równejże proporcji nabiera słuszności druga strona! Dzisiaj, po skończonym uwłaszczeniu, przyszło do tego, że konspiracja ma absolutną niesłuszność, strona normalnej organicznej pracy absolutną słuszność!

Dlaczego? Bo rok 1863 zamknął na zawsze epokę konspiracji nie zostawiając ani jednego człowieka społecznie niewolnego na ziemi polskiej, rok 1863 dokonał dzieła uwłaszczenia ludu, nad którym konspiracja, jako złe konieczne pracowała. Bo przedłużenie konspiracji po za rok 1863, pod jakimkolwiek kształtem, byłoby już nie walką o niepodległość, której drogą konspiracyjną żaden naród na świecie nie odzyskał nie przedłużeniem socjalnej rewolucji, która się w r. 1863 już dokonała, ale podaniem narodu na zgubę, ułatwieniem danym Moskwie do jego zagłady. Jak liberum veto po konstytucji 3 Maja było Targowicą, tak i liberum conspiro po usamowolnieniu ludu byłoby nią, w straszniejszej tylko formie. To nie wolność — to socjalizm, to nie niepodległość to pożarcie przez Moskwę!

Absolutną więc dzisiaj słuszność, powtarzamy, ma droga normalnego organicznego rozwoju narodowego, droga uporządkowania społecznego po uwłaszczeniu i równouprawnieniu. Na polu politycznym, społecznym, ekonomicznym, drogą jawną i publiczną winniśmy przyjść do zużytkowania wszystkich sił nowych, do wytworzenia z siebie zastępu ludzi publicznych, zaszczyconych zaufaniem narodu. Sejm, instytucje publiczne, stowarzyszenia. Oto legalne i jawne nasze organa, poza którymi nic istnieć, nic powstawać nie powinno, które po za zakres działania swego wychodzić nie mogą. Bo obłędem bez granic, dzisiaj już żadnego nie mającym pozoru, jest zarzucać społeczeństwu upadek ducha narodowego a mniemać, że to społeczeństwo sztucznymi środkami związane, najwyższe dopełnić może cele. Obłędem bez granic jest przypuszczać, że społeczeństwo, którego duchem narodowym, podług zdania owych błądzących, lada koncesja rządu zachwieje, że to społeczeństwo wystarczy siłami swymi do tychże najwyższych celów narodowych!

 

2.

Teraz ostatnie słowo moje w bieżącej sprawie naszej polityki prowincjonalnej. Wspierać mnie w nim będzie księga przeszłości naszej. Ona nam musi powiedzieć, na jakim punkcie stoimy, ona nam musi powiedzieć, co czynić mamy.

Polska powstająca z łona Słowiańszczyzny, jako prawa jej pani i przodowniczka, jako zachodnie przedmurze, dwóch miała nieprzyjaciół, w początkach swoich po wieki pierwszych Jagiellonów Niemcy, od wieku Jagiellonów do dni naszych Moskwę.

Z poddaństwu cesarstwu wybijać się musieli pierwsi Bolesławowie, z pod wpływu moralnego i materialnego Niemiec musieli ją ratować Łokietek i Kazimierz Wielki. Od 1139 do 1305 roku, była Polska podzieloną jak dziś, a nie było klęski, która by jej nie dotknęła. W epoce tej podziału spotykamy wszystkie symptomata, jakie od r. 1795 spotykamy, chociaż w innej średniowiecznej formie. Czym są dla nas Moskale, tym byli podówczas Krzyżacy i Niemcy, a kto zna ówczesne dzieje, przekona się, że zniszczenie, jakie ze sobą nieśli, dzisiejszemu miejsca nie ustępuje. Co Polskę zrolowało: oto idea rządu, Przemysław, Łokietek, Kazimierz Wielki, polityka rozsądnych aliansów, jak alians Łokietka z Węgrami i Litwą, praca organiczna wewnętrzna, łączność stanów, duchowieństwa, rycerstwa i ludu w odparciu nieprzyjaciela. Po tych przygotowaniach nastąpiły dni Płocka, Grunwaldu, Chojnic a Polska pozbyła się na długo zachodniego nieprzyjaciela.

Wtedy, z niewoli tatarskiej wyrosły, powstał wróg wschodni. Zabrał on jej Nowogród i Psków, i wystąpił od wieków z pretensjami do całej Rusi. Była to szyzmatycka Moskwa, uzurpatorka Słowiańszczyzny. Pani i uzurpatorka w jednym worku mieścić się nie mogą, katolicyzm z szyzmą, zachód z wschodem zgodzić się nie może. Walczy więc z Moskwą Zygmunt I, za główną nieprzyjaciółkę ma ją Zygmunt August, pokonywa ją kilkakroć Batory. Zygmunt III ma ją . w rękach i puszcza, Polacy takiej okazji podchwycić już nie umieją! Przychodzą czasy rozkładu na Polskę i oto Rosja z konsekwencją skoncentrowanej despotycznie potęgi politycznej podchwytuje wszystkie momenty rozkładu, korzysta z każdego nieszczęścia, wyzyskuje ruch kozacki, najazd szwedzki, wojny tureckie, najazd Karola XII, konfederację tarnogrodzką do zaborów i rozszerzenia wpływu wojną lub traktatami, a oto udaje się jej wszystko, bo Polska w anarchii. Z 1764 świta jej nareszcie epoka stanowcza, ofiara oddaje jej się sama w ręce; Prusy szepnęły słowo o pierwszym podziale. Nie miłe to słowo dla Rosji, bo ona dąży do pochłonięcia i asymilacji całości, ale zgadza się, Austria przystępuje trzecia do podziału. Za pierwszym idą dwa drugie, wywołane i przygotowane przez Rosję i Prusy.

Po podziale toż samo dążenie ale w dwóch kierunkach. Zjeść i strawić lub rozedrzeć i zniszczyć, oto alternatywa Katarzyny, Pawła, Aleksandra, Mikołaja, Aleksandra II, Bergów czy Milutynów, narodu czy urzędników. Bo nie może się złączyć despotyzm z wolnością, szyzma z katolicyzmem, antyteza z tezą, cywilizacja z nihilizmem. Oto nasz nieprzyjaciel od cara do ostatniego kacapa rosyjskiego, od Murawiewa do Bakunina i Herzena.

Kiedy go znamy, kiedy wiemy, czym jest, unikajmyż go i chwytajmy sposobność rozwoju narodowego, choćby najmniejszego w prowincji pod innym, katolickim berłem. Przed pięcioma wekami nieprzyjacielem naszym były Niemcy, dzisiaj tylko Moskwa.

Moskwa mówię i powtarzam, bo tylko Moskwa ma przed suitą misję niespełnioną, a na drodze tego spełnienia stoi Austria. Prusy mogą stanąć po stronie Rosji, ale skonsolidowawszy się ras jako państwo niemieckie, nie mają już interesu nas zabijać; bo każde zachodnie państwo wie, że na zabijaniu narodu traci się i marnuje własne siły. Kto dzisiaj staje przeciw kierunkowi Polaków w Austrii, przeciw kierunkowi pracy organicznej; na taką czy owaką przyszłość, staje bezpośrednio po stronie Moskwy, choćby tego nie chciał.

Czy chce kto podać rękę temu kierunkowi? Nie! temu kierunkowi nikt u nas ręki nie poda, kto dobrej wiary, a kto z naszym przekonaniem się zgodzi. Zgodzić się zaś, nie będzie rzeczą trudną, bo reasumowaliśmy mniej więcej to, co każdy tysiąckrotnie spostrzegał, a z czego tylko nie od razu może, sprawę sobie zdawał. Ależ od owego silnego przekonania o punkcie sytuacji, w jakim stoimy, od owego potężnego nawrócenia w miejscu i obrania innej drogi, od takich to dzielnych ryczałtowych postanowień zależy zwrot narodów ku lepszej przyszłości. Takiego ryczałtowego postanowienia wszystkich, takiej jenialnej zmiany frontu potrzeba nam dzisiaj i taka niechajże za łaską tego Boga, który nas tyle pokarał, nastąpi!

Zmienić muszą front wszyscy, bo na walki stronnictw nie ma czasu, bo walka stronnictw ustąpić musi w chwili, gdy z stronnictw naród ma powstawać! Nie przeoczamy trudności tej sprawy. Po wielkich wstrząśnieniach narodowych rozbicie społeczne jest naturalnym skutkiem. Znajdujemy się właśnie w chwili takiego rozbicia, tym groźniejszego, że zeszło się z wstrząśnieniem gwałtownym monarchii, która naszą prowincję posiada. Zwrot w opinii, dokonany po 1853, nie zabezpiecza przyszłości narodowej w prowincji naszej, jeżeli nie będzie zwrotem powszechnym, z przekonania politycznego płynącym, zwrotem, obudzającym ją z bierności a zaprzęgającym do karnego posłuchu kierunkowi z kompetentnego płynącemu źródła. Do tego potrzeba znowu owej szerokiej a liberalnej polityki, którąśmy w odpowiedzi na list p. Popiela, jako jedynie zbawczą wskazywali.

Polityka nasza na zewnątrz, to polityka interesu, polityka na wewnątrz, to polityka społecznego uporządkowania się.

Opozycją quand même żaden naród się nie uratował i żaden naród z nią wyżyć i rozwijać się nie może. Z rządem, jakimkolwiek jest, naród rachować się musi. To powinniśmy sobie powiedzieć po kilka wiekach anarchii i całym wieku rządów obcych. Narody zabijają się czynami i powstają czynami. Polityka negacji nie jest żadną polityką, polityka absencji może mieć miejsce wtedy tylko, kiedy tego wymaga narodowy interes. Dzisiaj ten interes wymaga polityki czynnej i stanowczej.

Znajdujemy się w monarchii, która wobec Rosji toż samo zajęła stanowisko, jakie przed wiekiem Polska zajmowała. Pomimo ogromnej, antypodycznej różnicy między nią a dawną Rzecząpospolitą, podobieństwo to sytuacji idzie do najmniejszych szczegółów. Nikt zdrowo na rzeczy patrzący zaprzeczyć nie może, że jak Polska niegdyś, tak Austria dzisiaj znajduje się w smutnym stanie rozprężenia, z przyczyny przeoczenia głównej misji, misji wschodniej. Kwestia turecka pozwoliła Rosji uróść na niekorzyść Polski, kwestia polska pozwoliła tejże Rosji dojść do granic Austrii i stanąć nad niemi w postaci groźnej sąsiady. Kwestia turecka rozrywała uwagę Polski: Włochy i Niemcy zabsorbowały uwagę Austrii i przyprowadziły ją do srogich a niepowetowanych klęsk. Wewnątrz toczą monarchiczną Austrię też same kwestie, które Polskę roztoczyły. Przed wiekiem musiała Polska wydobyć z siebie warunki europejskiego, nowożytnego państwa lub zginąć — obecnie musi Austria wydobyć dla siebie rację bytu z nowożytnej idei państw narodowych, lub przygotować się na nowe ciężkie przejścia. Centralizacja okazała się bezskuteczną, bo bezgranicznie szkodliwą, trafiła na nie przełamany opór praw historycznych i na nie przełamany opór narodowego poczucia. To niby kastowość, która dawną Polskę zgubiła, to jej nietolerancja, jej ciasna polityka na zewnątrz i wewnątrz.

Dawne formy zużyte, o minionym absolutyzmie dni Metternicha nikt myśleć już nie może. Dualizm, triada, przewaga słowiańska, niemiecka lub węgierska, to tylko chaotyczne ważenie się żywiołów, które nie ustawią się w harmonii, dopóki wielkie słowo „stań się!” wypowiedzianym nie będzie.

Wiem, jaki sardoniczny uśmiech drży na ustach naszej uczuciowej polityki, wiem, co odpowiadają nasi mniemani zasadowce, którzy na kilkanaście lat naprzód wiedzą co się stanie! Wiem i zawezwę tylko, aby rai poświadczyli, że różowo na stan Austrii nie patrzę, ale wyznam także, że uczuciowej i historiozoficznej polityki nie znam, ale znam tylko jednę, interesu i obowiązku.

Nie obchodzi mnie bynajmniej, czym Austria dla nas była. Nie obchodzi mnie ani 1772 ani 1846 ani 1864, biorę ją, jaką jest po r. 1866, po Königsgrätz i pokoju praskim, po patencie o zwołaniu nowego reichsratu wychodzącym z patentu lutowego a dozwałającym sejmom wybierać reprezentantów wbrew temu patentowi. Wiem, że składa się z tylu a tylu milionów Słowian, Niemców i Węgrów. Wiem, że jest monarchią, która zajmuje dotąd w Europie znaczne stanowisko. Wiem, że stoi na zawadzie Rosji. Wiem, że obowiązkiem moim, jako Polaka, jest postępować podług tradycji, którą mi przeszłość przekazuje, że nie służę ani teoriom rewolucji ani teoriom reakcji świata, ale interesowi mego narodu. Wiem, że pozostanę Polakiem w Austrii, Prusach, Moskwie, Chinach itd., dopóki zamiast pozować się na niego, będę chwytał każdą sposobność służenia sprawie mego narodu.

Każdy naród tym tylko stał i kwitnął, że bez siebie o sobie i radzić nie pozwolił, że zamiast protestować, działał. Tylko wypędzone Burbony protestują i odbywają rocznice koronacyjne, co im się na nic nie przydaje. Każdy naród tera tylko się utrzymywał, że ideę, którą niósł w sobie, bronił wszędzie i w myśl tej idei postępował. Moskwa uzurpatorka dla tego Słowiańszczyznę zjada, że jej Polska prawa jej pani złączyć nie umiała, chociaż miała ku temu okazje. Jeżeli więc trochę w nas pozostało instyktu politycznego po owych wiekach, na które z politowaniem ramionami ruszamy, maszże nam być obojętnym przyszły los, już nie Austrii, ale owych Słowian, Niemców i Węgrów w monarchii? Mamyż czekać w pozy turze filozofów niemieckich, aby się kolejno wszystkie eksperymenty na tych narodach odbywały, które je doprowadzą lana, gdzie nas brak polityki doprowadził ? Mamyź czekać, aby dualizm rzucił wszystkich Słowian w ramiona Rosji, aby triada nas na straconą pikietę wysłała, albo centralizacja niemiecka spróbowała jeszcze raz eksperymentów in anima vili? Mamyż nie powiedzieć śmiało, otwarcie wielkiego słowa naszej polityki narodowej, wielkiego aut aut dla Austrii, słowa o federacji, dla tego, że przypadkowo stajemy się oprócz polskich, prawdziwymi patriotami austriackimi?

Czy poskutkuje? pyta sardonicznie polityka uczuciowa.

A co nam do tego? Dixi et salvavi animam meam! mówi pismo. A historia powie: Był naród, który niepomny uraz powiedział to, co mu kazał obowiązek. Powiedział, że państwu, aby odżyło, potrzeba duszy, więc mu wskazał tę duszę. Powiedział, że na wszystkie złe skutki sztucznych środków jest jeden środek: natura; na wszystkie kłótnie o hegemonią, odebranie hegemonii jednemu; na wszystkie zachcianki moskalofilno, oddanie sprawiedliwości w domu, na mechanizm bezduszny w rządzie, brak potęgi ducha w wojsku; interes rządzonych i święty zapał narodowy bijących się. Powiedział wszystkim narodom monarchii: Chcecież czekać, aby was spotkało, co nas spotkało? Chcąż czekać Węgły, aby im Moskwa podniosła kwestię narodowości słowiańskich i to mocniejszą ręką niż dawna centralizacja? Chcąż czekać Czechy, aby z pod austriackiego pod pruskie dostały się rządy, a nowy Willisen wyrysował im linię demarkacyjną? Czy nie lepiej wyrysować tę linię samemu i pracować, aby się posuwała? Chceż czekać Wiedeń, aby został granicznym miastem Germanii, położonym na szarym końcu jej handlowego ruchu?

Powiedziawszy to wszystko, możemy wyrzec; Advienne que pourra, jeżeli w domu, u siebie w myśl szerokiej polityki postępować będziemy.

Szeroka polityka to załatwienie kwesty] wewnętrznych w sposób liberalny, w myśl polityki narodowej. Tu mamy do czynienia z negacją od tylu lat zakorzenioną, tworzącą prawdziwą stajnię Augiasza.

Najprzód kwestia ruska, o której genezie mieliśmy już sposobność mówić gdzieindziej. Dzisiaj przyszła ona w przodownikach swoich do kształtu, jakiego przykładu trudno w historii wynaleźć. Księża uniccy, katolicy, słyszą rzucaną na siebie potwarz, że dążą do szyzmy, i milczą. Księża ruscy słyszą, że im zarzucają konszachty z Moskwą, i milczą. Milczy kler cały od metropolity do proboszczów! Rusini, wołający o narodowość, trzymają z centralizacja — Rusini, których braci mordują o granicę, aby unię opuścili, nie deklarują się za unią! Jakaż na to rada? Starać się o karę? Broń Boże! złej sprawie dosyć kilku męczenników, aby nieprzełamaną się stała. Pomagać do wywołania starcia, którego sami pragną? I to źle, bo to interes Moskwy. Wywodzić historycznie i gramatykalnie, że nie ma Rusinów i ruskiego języka? Na nic by się to nie przydało, bo rzecz ta sprzeciwia się prawdzie. Istnieje Ruś, jak istnieje Polska i Moskwa, a jest od wydobycia się carzyków moskiewskich z niewoli tatarskich jabłkiem niezgody między jednymi i drugimi. Kwestia ruska dla Polski to kwestia federacji, dla Moskwy, to kwestia absolutyzmu wszechsłowiańskiego. Stawiając ideę federacji, załatwiamy kwestię ruską w Galicji. Nazywamy Rusinów Rusinami, ruski język językiem ruskim, dajemy mu warunki rozwoju, ale żądamy to, co słuszne, ale uwzględniamy stan faktyczny. Uznajemy Ruś w sejmie, szkole, gminie, ale żądamy, aby ona uznała unię i nas, aby przestała być moskiewską i socjalną konspiracją, aby uderzywszy się w piersi powiedziała, że zgrzeszyła i sprzeniewierzyła się duchowi ojców swoich! Wszystko dla Rusinów, nie dla Moskali, wszystko dla Rusinów, ale żadnego kompromisu z tymi; którzy okazali swoją zupełną do kompromisu niezdolność!

O szkole, gminie, radzie powiatowej mówić nie będziemy. Jeżeli te instytucje nie mają czczym pozostać słowem, trzeba się wsiąść do nich z całą energią przekonania i poświęcenia. Wolimy wspomnieć gorącą kwestię serwitutów, propinacji, równouprawnienia żydów, które raz w sposób liberalny załatwić należy. Wolimy słówko rzec o stanowisku opozycji i o stanowisku działaczy politycznych w naszym kraju.

Gdybyśmy mieli głos donośny, jak trąba Archanioła, wezwalibyśmy całą opozycję do roboty, powiedzielibyśmy każdemu krytykowi, wątpicielowi, każdemu, co zamiast działać, wielką słowną trudni się polityką: Pracuj! nie krytykuj! bo czas nagli! Nie ma czasu na walkę stronnictw, czas na działanie całego narodowego stronnictwa. Ale nie przeoczam natury rzeczy i rozbicia społeczeństwa, a widzę jeden środek: dobrą wiarę w opozycji, dobrą wiarę w działaczach. Nic dla stronnictwa, wszystko dla narodu, nic dla celów partykularnych, wszystko dla powszechnych, oto hasło, pod którym wejść mamy w nową epokę bytu, w epokę, gdzie się z pomocą Bożą może zróść to, co się rozpadło. Precz z małodusznością koteryjek i konspiracji, tych Środków, które są wytworem upadającego narodu. Jedne i drugie zarówno w błędnym kręcą się kole, przypuszczają upadek, a myślą, że się od nich wzrost i zbawienie narodowe rozpocznie, rzucają na siebie zarzutami głupstwa, przewrotności i zdrady, a z tego potępionego narodu chcą tworzyć piedestał dla siebie. Rai trzeba przypuścić, że nie wedle miary krawca takiego lub owakiego, ale wedle miary Fidiasza stworzona jest pierś tego narodu, raz trzeba sobie powiedzieć, że szaleństwem jest spodziewać się, że ten stanic się jutro potęgą, któremuśmy dzisiaj absolutne głupstwo lub zdradę zarzucili! Do grobu z liberum conspiro — ku lepszej przyszłości niech nas, zrównanych prawem i niedolą — wiedzie Bóg i Ojczyzna. Róbmy, co powinniśmy, resztę Bogu oddajmy!

 

Kraków 5 Stycznia.