Józef Szujski

Odpowiedź „Przeglądowi Lwowskiemu”

Fideacveritate!

Nie ma podobno przykrzejszego dla piszącego położenia, jak rozprawiać się i ucierać z tymi, których się za współtowarzyszy broni uważa. Lepiej atoli załatwiać takie sprawy na razie krótko i węzłowato, choćby bacząc na szeregi przeciwników, zadowolonych z tej chwilowej zamieszki.

„Przegląd Lwowski”, występując z bardzo żywą na wszystkie strony gestykulacją w szranki dziennikarstwa, pochwaliwszy nasze pismo kilkakrotnie, zaczepił je, a mianowicie artykuł p. Bernarda Kalickiego, w sposób, który wymagać się zdaje odpowiedzi ze strony redakcji naszej.

Wyznamy naprzód, że owa gestykulacja pisma, które podniosło sztandar katolicki obok Unii we Lwowie, przykre raczej niż miłe wywarła na nas wrażenie. Przestraszyliśmy się szczerze, aby do objawów, które Lwów czynią rodzajem fatamorgana cislitawskiej stolicy, nie przybył jeden więcej widok; dziennikarzy ucierających się w obronie wiary tą samą bronią, której używają przeciwnicy, bronią szyderstwa i przesady, jak to czynią, niestety, niektóre pisma katolickie wiedeńskie.

Wyznamy także, że zdaniem naszym pierwsze zeszyty „Przeglądu Lwowskiego”, chociaż nie spadły na ten poziom, uderzyły przecież w ton nie dosyć poważny i odpowiedni zajętemu stanowisku, który z czasem wśród roznamiętnienia walki mógłby przejść w falset szkodliwy raczej niż pożyteczny sprawie zarówno polskiej, jak katolickiej. Nie samego to dzisiaj „Przeglądu Lwowskiego” wada; i dlatego tym bardziej czujemy się obowiązani wypowiedzieć o tym zboczeniu spokojne słowo przekonania naszego.

Oddając wszelką sprawiedliwość artykułom poważnej treści w „Przeglądzie Lwowskim” umieszczonym, zapytamy naprzód, gdzie zmierza i co wywalczyć pragnie swoją rubryką: Stanowisko do dziennikarstwa polskiego? Co owymi dowcipami o materializmie spekulacyjnym p. Lama i tożsamości interesu narodowego z interesami „Gazety Narodowej” lub o stanie intelektualnym organu lwowskiej tromtadracji?

Nie uważamy podjęcia walki z tej strony za szczęśliwy pomysł. Panowie ci powiedzieli sobie już to wszystko w szpaltach dzienników i gdzie indziej daleko zabawniej, dowcipniej i dosadniej; a zdaje nam się, że dla publiczności nadchodziła już szczęśliwa chwila, w której ich zakwalifikowano do figur szopki galicyjskiej, ucinających sobie nawzajem głowy, a wychodzących cało z każdej utarczki! Trzebaż było, aby tym panom i krakowskim ich towarzyszom, zrzuconym z siodeł zajeżdżonych już szkapiąt, podać nowego rosynanta ultramontanizmu, na którym obecnie popisują się w dziennikarskiej arenie! Oczywiście musiał „Kraj” ze względu na Kraków, „Gazeta Narodowa” ze względu na naród, wytoczyć armatę krajo- i gazeto-narodowego katolicyzmu, „Dziennik Polski” materializmu, „Dziennik Lwowski” uniwersalną tromtadratyczną pukawkę? Czy pismo katolickie w naszym kraju usłuży sprawie wysyłając redaktora w rewerendzie do walki z tą arlekinadą? Czy cytaty z Pisma Świętego mają w tej walce lecieć zarówno z konceptami naśladowanymi z utworów patriarchów poliszynelstwa literackiego, pp. Lama i Zagórskiego?

Ale „Przeglądowi Lwowskiemu” idzie o społeczeństwo, o publiczność czytającą. Tutaj bardziej jeszcze chybia celu, biorąc opinie dziennikarstwa za opinię publiczności, prenumeratorów dzienników za wyznawców ich zasad. Do tego nie przyszło jeszcze w naszym kraju, a najfałszywiej postępowaliby ci, którzy by samą walkę z dziennikami za główny sposób obrony i zapewnienia zwycięstwa swoim zasadom uważali.

Właśnie dlatego, że dzienniki nie stają się prawdziwym opinii krajowej wyrazem, że nie rachują się z potrzebami kraju, że pojmują swoje stanowisko jako eksploatowanie kraju lub kierowanie nim wedle woli, że zielony stolik redakcyjny wydaje im się Galicją i Polską, a oni sami kacykami w tej Galicji i Polsce; pismo, które podejmuje zasadę, tak silnie w kraju zakorzenioną, tak potężnie w nim rozrosłą jak zasada katolicka, nie powinno stosunku kraju do tej zasady pojmować wedle opinii dzienników, nie powinno okazywać zbytniej drażliwości nerwowej na to, co jako pasożytna roślina pływa po fali życia społecznego, ale nie wytryska i nie wytrysnęło z jego głębi. Zamykać się przed czasem w obronnych szańcach jest to przyznać się do porażki; odstrzeliwać się namiętnie i pożyczaną bronią jest to nie czuć się panem kraju. A przecież jeśli co, to katolicyzm jest dotąd panem kraju i narodu u nas, jego rzeczywistą siłą, czynnikiem wiedzy, myśli, uczuć i obyczaju tak potężnym, jak drugiego jemu podobnego nie znajdzie. Gdyby już innego brakło na to dowodu, dowodem stałyby się same dzienniki owe, które fabrykują sobie katolicyzm pro usudomestico, aby za bezbożne nie uchodzić…

Nie chcemy przez to twierdzić, aby katolickim zasadom społeczeństwa tak z zewnątrz, jak wewnątrz wiele nie groziło; nie chcemy twierdzić, aby katolicyzm, o ile wsiąknął w krew i kości, zarówno przeszedł w myśl i rozum naszego społeczeństwa. Pozostajemy pod tym względem w tyle poza katolickimi narody Zachodu, które przeszedłszy więcej walk, więcej też nabrały spokoju i głębokości. U nas po kilkakroć zdarzały się gwałtowne podrywy antykatolickie i bodaj czy dzisiejszy czas nie jest jedną z takich gorączek. Jak dzisiejszy, nie tyle z wewnętrznych, ile zewnętrznych pochodziły one potrąceń, nie tyle ze świata myśli, ile z wrażeń; upadały też nagle, jak nagle się podnosiły.

Polska, na ostatnim krańcu katolickiego świata położona, nie przeszła już z przyczyny fizycznego oddalenia przez taką średniowieczną szkołę rzymską, nie przeszła też przez walki zasad tak silne jak bliższy Rzymu Zachód.

Nie przyjął się też w niej duch Hozjusza, a z ducha Oleśnickiego wzięła tylko walkę z monarchią. Nie przyjął się, jak się nie przyjął duch różnowierczy, który chciał ją doprowadzić do nowożytnej monarchii przez kościół narodowy. Uznając aż do czasów Kazimierza Jagiellończyka senat duchowny i kościół jako wolną instytucję w państwie, przeszła Polska następnie do zeszlachcenia dygnitarzy kościelnych przez usunięcie wolnej elekcji kapituł, co miało niezawodnie ujemne swoje strony, a wprowadziło duchowieństwo w wielki ruch republikański narodu w ciągu wieku XVI i następnych. Monarchiczne, z małymi wyjątkami, duchowieństwo nasze nie było, było ono republikańskie. Ratowało ono w ostatnich dwu wiekach moralność i cnoty domowe, polityczne jego słowo przeciw monarchii skonało ze Skargą, a zmartwychwstało dopiero z Konarskim. Nie samego duchowieństwa polskiego wina, że społeczeństwo polskie nie zdobyło się na szkoły lepsze od szkół jezuickich, na polityczne podźwignięcie kraju; z duchownego stanowiska mogła Polska XVIII wieku wydać się doskonałością, ale duchowieństwa polskiego zasługą, że jedno z pierwszych zabębniło na alarm przez Konarskiego, że dostarczyło tylu ludzi do dzieła reformy i jednego z pierwszych męczenników, Sołtyka, dla sprawy niezawisłości politycznej.

W epoce porozbiorowej dały się uczuć jeszcze skutki zeszlachcenia duchowieństwa, złe i dobre, dodatnie i ujemne. Do dodatnich policzyć należy żywy jego patriotyzm, serdeczne ze sprawą narodową zrośnięcie; do ujemnych łatwe, podzielanie obłędów i gorączek narodowych, od których roztropność i mądrość chrześcijańska strzec była powinna stan kapłański. Bądź co bądź to oddalenie od zasadowych walk Zachodu, ta wieki trwająca obywatelska duchowieństwa naszego cecha wywołać musiała pewien odrębny katolicyzmu charakter w Polsce, z którym każdy myślący w sprawach naszych rachować się powinien. (Więcej on, jak to już wyżej powiedziałem, polegał na sercu, jak na sformułowaniu dogmatycznym; więcej na natchnieniu, niż na przejęciu się głębokim zasadami; więcej na rygorze form, jak na rygorze ducha.

Samorodna polska natura chyliła się przed wielkimi prawdami katolickimi, ale, pomimo dysput Jana III z Ojcem Votą, a Radziwiłła z księdzem Kantembrynkiem, nie była skłonna do zagłębień teologicznych.

Z otwarciem Polski oświacie zagranicznej, schodzącym się z jej politycznym upadkiem, przeszedł katolicyzm jedną z burz, która minęła wkrótce, burzę francuskiego encyklopedyzmu. Co się wszakże stanowczo zmieniło, co spuścizną od owych czasów pozostało, to polityczna myśl wydźwignięcia się z zewnętrznego upadku, myśl zarówno potężna, jak naturalna, myśl, której wszechwładzy nad umysłami polskimi, jako najbliższej, najbardziej ludzkiej, chociaż nie najświętszej, nikt kwestionować nie powinien, najmniej zaś interes katolicki, tak ściśle z interesem Polski związany.

Ta myśl, wszechpotężna, bo podsycana nieustannie boleściami serca, jak się rzucała namiętnie na wszystkie strony, aby znaleźć zbawienie, jak się rzucała na wszystkie strony, aby znaleźć przyczynę upadku, jak odbierając tysiące żywotów była i jest dotąd głównym życia tętnem: któż tego nie wie, któż nie przyzna zarazem, że wprawiała ona i wprawia naród w stan wyjątkowy, w stan zbiorowego rozdrażnienia, które utrudnia leczenie jego chorób, naprowadza go na tysiące dróg błędnych? Jedną z nich niezawodnie był rankor powzięty do katolicyzmu, gniew na Stolicę Apostolską, że nie wtórzy naszym podrywom i szarpaniom, wyszukiwanie w przeszłości głównego winowajcy naszych nieszczęść w Ezymie i jezuitach, w przyszłości zaś jedynego lekarstwa w sprowadzeniu do Polski zasad rewolucji i racjonalizmu.

Pamiętajmy, że w przeciwieństwie do Zachodu, gdzie wielkie walki o zasady są rezultatem życia, u nas walki o teorie i zasady są rezultatem walki o życie, że na wszelkie obłędy nasze jest jedna, jedyna radykalna na przyszłość kuracja: zaprzestanie walk o słowa, a rozpoczęcie choćby w najmniejszym rozmiarze usiłowań pracy rzeczywistej.

Sapientisat! Zwracamy się obecnie do właściwego przedmiotu naszej polemiki. Do najważniejszych prac między pracami dzisiejszej chwili liczymy śmiało pracę około wszczepiania, a raczej umacniania zasad katolickich w społeczeństwie. Dlatego, że ją liczymy, winniśmy pracownikom na tym polu całą prawdę i zapytamy śmiało, czy chcą dla nas i dla siebie pożądanego zarówno skutku, czyli nie?

Wielkością niebiańską katolicyzmu było i jest zawsze, że przybiera on w nieskończoność różnowzory kształt wedle ziemi i ludzi, że przypada zarówno do każdej rasy i narodowości, że niby użyźniające światło niebieskie pozwala się ziemi różnych stref w rozmaite stroić kwiaty. Jedność ducha a rozmaitość dróg ducha, jedność nauki a rozwijanie swobodne jej szczegółów produkcyjnością ludzką, oto przymioty jego, których nie posiada żadna inna religia ani żadne inne wyznanie, które go czyni powszechnym, przyszłą religią ludzkości. Bywają czasy, gdzie wobec niebezpieczeństw sprawa jedności zdaje się wykluczać wszystkie inne; ale i wtedy rzecz to daru bożego, roztropności chrześcijańskiej, aby nie zapominać o drugim i jego przymiocie, swobodzie myśli i uczuć, aby nie obrażać tej swobody, nie poświęcać niespożytego źródła siły, które w tej swobodzie spoczywa.

Jeżeli prawdą jest, co tu o tym przymiocie katolicyzmu wyrzekliśmy, mniemamy, że i właściwości nasze religijno-narodowe, wywołane naturą kraju, losami dziejowymi, właściwości, które dopiero co rozwinęliśmy, winny wejść w rachunek przy robotach około krzewienia i umacniania katolicyzmu w Polsce, które tak z indywidualnego przekonania, jak z uczuć ojczystych policzymy do najważniejszych dla przyszłości. Jeżeli w postępowaniu z jednostką kapłan, będący psychologiem natchnionym, liczy się z naturą tej jednostki, czyliż nie trzeba się liczyć z usposobieniem narodu, czyliż można przystępować do pracy nad nim (mimochodem powiedziawszy niepospolicie dotąd z rozmaitych przyczyn zaniedbanej) bez głębokiego studium, bez dokładnego określenia zadania na dziś i na jutro? Czyliż rada i pomoc ludzi, sprawie sprzyjających, może tu być pominięta? Czyliż dosyć jest zebrać się w małe kółko i rozpocząć partyzantkę?

Czyliż nie poprzestając na niepowściągliwej walce z pismami, można stanąć od razu na krześle kurulskim i rozpocząć rugowanie ludzi, którzy bronili i bronią tego, co my bronić mamy, jak to uczynił „Przegląd Lwowski” z „Przeglądem Polskim” i panem B. Kalickim?

Walcząc niepomiernie z pseudokatolicyzmem, wynalazł „Przegląd Lwowski” osobny rodzaj: utylitarny katolicyzm. W rzeczywistości śmielibyśmy twierdzić, nie ma takiego katolicyzmu; a to, co się zbliża najbardziej do tej abstrakcji, nie jest tak pogardy godnym, jak się „Przeglądowi Lwowskiemu” wydaje. Jeżeli może być w życiu religijnym błogosławionym czynnikiem, że się miało rodzinę pobożną, matkę świątobliwą, jeżeli pamięć jej, przywiązana do medalika lub różańca, które po niej mamy, może być aniołem stróżem w walkach ducha, w plątaninie pojęć tego wieku, jeżeli wspomnienie śmierci drogiej nam osoby może być taką potęgą dla człowieka, że wbrew zmaterializowanemu światu nigdy się nie uwierzy w śmierć duszy, a wiara w nieśmiertelność pozostanie na całe życie otwartą do innych prawd drogą, dlaczegóż by czynnik narodowy, pamięć przeszłości, nie miały być potęgą dla religii narodu? Dlaczegóż by i rozumowy wzgląd, że katolicyzm dał nam siłę wytrwania, siłę wyznawstwa narodowości naszej, dał nam w Bogurodzicy opiekunkę domu i rodziny, miał być obojętny, gdy ten rozumowy nawet wzgląd staje się tylekroć pierwszym promieniem, rozgrzewającym serce po długich walkach wewnętrznych, a następnie wiodącym je z cieni zwątpienia w słoneczne przestrzenie natchnionej wiary? Rozglądnąwszy się w społeczeństwie naszym, przyznać musimy, że najważniejsza część jego, jego inteligencja, znajduje się właśnie w tym stadium; przechodzi nieustannie z tego stadium, w głębsze rozumienie i poszanowanie zasad i tradycji katolickich. Nacisk na tych ludzi zbyt ostry, wystąpienia namiętne przeciw ich połowiczności i niedostatecznej prawowierności, absolutyzm w postępowaniu z nimi byłby najfałszywszą i najzgubniejszą drogą, jakiej pragnąć by chyba mogli zasadowi nieprzyjaciele religii.

W szkole średnich wieków wywrócony krucyfiks i świece obalone czyniły cuda, wśród walk dojrzalszego wieku ludzkości rzadko ich używa kościół, bo oto w tym dojrzałym wieku potrzebuje tylko śledzić okiem natchnionym, gdzie tęsknota za tym krzyżem, gdzie brak tego krzyża czuć się daje, aby wśród najbardziej zachwianych religijnie społeczeństw nowe, silne puścił korzenie… I my wyszliśmy przed stu laty z średnich wieków pod względem religijnym, wyszliśmy wynosząc z nich najsmutniejsze pod względem politycznym wspomnienia; a skorośmy wyszli, apodyktyczność w postępowaniu wręcz przeciwne zamiarom wywołać by mogła skutki. Nie doszliśmy zaś do stadium umysłów za granicą, gdzie społeczeństwo podzieliło się na librespenseursów i ortodoksów, gdzie się rozbieżono w dwa przeciwne krańce, walcząc o przyszłość. Spieszyć się do uznania lub nawet wywołania takiego stanu u nas byłoby co najmniej grubą nieroztropnością!

Otóż obawiamy się bardzo, aby „Przegląd Lwowski” jednej z sił religijnych kraju naszego nie chciał policzyć między wrogów katolicyzmu — a jednej z właściwości jego nie uczynił godnym namiętnego prześladowania grzechem śmiertelnym. Obawiamy się, aby postawiwszy ją w jednej linii z nowiniarzami, szerzącymi lichy towar materializmu i ateizmu, nie chciał odsuwać przyjaciół, a wzmacniać wrogów. Obawiamy się, aby nowiniarzy naszych nie brał za herezjarchów z zasady, a wstrętu przeciw veuillotyzmowi i innym obcym naszemu społeczeństwu objawom, na zagranicznym gruncie wyrosłym, nie zaliczał między herezje. Obawiamy się, aby namalowawszy sobie kraj i naród na czarno, jako jaskinię odszczepieństwa, a siebie jako apostoła i gromiciela złego, nie dążył do jednego z obłędów naszego czasu, jakim jest zdaniem naszym chęć budowania katolickiego stronnictwa w katolickim narodzie, a nie zapominał o naturalnej podstawie katolicyzmu w naszym kraju, jakim jest sojusz jego z patriotyczną inteligencją narodową.

Kładziemy znaczny przycisk na spostrzeżenie, że przyczyną antykatolickich objawów u nas nie są zasady, ale polska mania nowinek — mania niebezpieczna, bo walka o zasady ma przyszłość, walka o nowinki nie ma żadnej; bo walka zasad stawia, walka o nowinki burzy nie umiejąc nic wytworzyć. Ale inaczej traktuje się manię nowinek, inaczej walkę o zasady; a główną pono regułą byłoby tutaj, aby się z armatą nie wybierać na drobnego choć szkodliwego zwierza, z zasadami na nowinkarzy.

Brak gruntowności, słabość wiedzy, oto ujemna strona, niezmierna zręczność w środkach, oto forsa naszych nowiniarzy. Fuszerują oni wszystko, jak mogą, ale fuszerują śmiało i jak szczwane lisy podwąchują, którędy dostać się do obory sąsiada. Żyjąc reklamą i utrzymując się reklamą, znają oni wybornie smak i słabości społeczeństwa, wiedzą, czym mu służyć, co podać, jak Kleon w Rycerzach Arystofanesa. Znają też wybornie i tętno religijne społeczeństwa, a od rozbudzania jego drażliwości uczuciowych rozpoczynając, wiodą nieznacznie do pożądanego nade wszystko sporu. Czegóż im więcej trzeba jak pism, występujących przeciw nim w imię ostrej katolickiej zasady, stawiających na ostrzu miecza sformułowaną prawowierność wątpliwościom o rozdrażnieniu społeczeństwa, pism przedstawiających współczesne walki religijne z rozdrażnieniem powstałym na innym gruncie? Czegóż im więcej trzeba, jak aby te pisma straciły zimną krew i walczyły z nimi na serio, aby poddały nieprzebierającej w środkach polemice to, co jej ze względu na powagę i siłę swoją unikać powinno; aby związały sprawę katolicką z jakimkolwiek z owych drobnych, małoznacznych stronnictw krajowych, narażały ją na skutki takiego mezaliansu lub zwracały na nią w dodatku niechęci społeczne, które nurtują w naszym biednym kraju! Jesteśmy ludźmi, a od lat kilkunastu nieswojskie formy katolickich salonów, nieswojska mania naśladowania legitymizmu z St. Germain, nieswojski zwyczaj kaznodziejów, potykających się na kazalnicy z gazeciarzami — więcej nam szkody jak pożytku przyniosły.

Zastrzegamy się tu naprzód przeciwko możebnym zarzutom, jakobyśmy nie widzieli innej strony działania w tych sferach, działania miłości chrześcijańskiej, któremu świadczą podziwienia godne zgromadzenia szarytek, felicjanek i zakonów wychowawczych, tak pięknego i bogatego w skutki, że nie chcielibyśmy, aby je choćby w części neutralizowały inne, niewłaściwie obrane drogi!

Nie podawać zatem nowinkarzom naszych słabych stron, nie pospolitować się wobec nich w codziennej walce, nie ciągnąć społeczeństwa tam, gdzie ono w tej chwili pójść nie może — oto nasza szczera rada. Nie dążyć do wytworzenia katolickiej partii politycznej w katolickim narodzie — oto druga. Szukać naturalnego sojuszu z ludźmi inteligencji, „nie paląc ich w łeb Witwickim” — oto ostatnia. Budowanie politycznego stronnictwa katolickiego już z tej przyczyny jest w naszym kraju zupełnie niepraktyczne, że narażać by nas mogło na rozpołowienie i rozterkę w walkach o narodowe interesy, ciągnęło w przymierza tym interesom nieodpowiadające i odbierające nam dyspozycję wolną sytuacją naszą. Umiał tę niemożność naszą uznać dziennik krakowski „Czas”, którego zapewne nikt o brak zasad katolickich nie pomówi. Nie kazał on nam walczyć na zabój z konstytucją grudniową w imię katolickiego interesu, nie przeznaczał nam stanowiska O. Greutera i jego towarzyszy, chociaż mógł słusznie brać za złe, żeśmy w jednym lub drugim wypadku wystąpienia jego nie wsparli. W ogóle stronnictwa katolickie polityczne może mieć tylko naród samodzielny — naród, którego katolicy opuściwszy narodowe stanowisko, przeszli do ratowania religii w powszechnym zamęcie, czego nie widzimy u nas potrzeby, a widzimy niebezpieczeństwa; nie może zaś mieć naród, którego interesy zbiorowe same są najwyższym interesem katolicyzmu i katolickiej cywilizacji, gdzie więc katolicyzm ręka w rękę z rozsądnymi usiłowaniami narodowymi iść powinien.

Sojusz z rozsądną i patriotyczną inteligencją narodową zdaje się wskutek tego rozumowania wskazany i nieodbity. Ona to i ona tylko najskuteczniej może powściągnąć nowinkarzy naszych, ona najdzielniej ratować społeczeństwo od szaleństw krzykaczy i szarlatanów, ona zachowawcza z dobrze zrozumianego politycznego interesu jest i będzie silną obroną tego, co na zachowanie i obronę w tak wysokim zasługuje stopniu. Domagajcie się tego od niej, wołajcie do inicjatywy, wskazujcie praktyczne drogi służenia interesom katolicyzmu, a znajdziecie ziemianina na wsi, prawnika, nauczyciela, urzędnika, kupca i przemysłowca w mieście, którzy chętnymi i przyjaznymi się okażą. Tylko nie mówcie im, jak „Przeglądowi Polskiemu” i p. Bernardowi Kalickiemu: Poveragente, jeżeli w jednym i tymże samym artykule powiedział mimochodem to, co dobitniej wyrażali Montalembert i ks. Dupanloup, a tak śmiało i wymownie wyszydził tych, co pieszczą żydów i protestantów, a nie pozwalają się ostać katolikom.

Współcześnie prawie z owładnięciem świata polskiego przez niepowściągnione pragnienie bytu narodowego ogarnął świat Zachodu wielki ruch krytycznej wiedzy naukowej i ruch ku uszczęśliwieniu doczesnemu. Że pierwszy i drugi nauka katolicka bacznym śledzi okiem, strzegąc, aby nie stanął w sprzeczności z przechowanymi w jej skarbnicy prawami i prawdami ducha, rzecz to konieczna; że wielu katolików zapomina przy tym wielkiej modły: in dubiislibertas, in omnibus charitas, rzecz pożałowania godna! Pragnęlibyśmy z całej duszy, aby to godło nigdy naszym katolikom nie wychodziło z pamięci! Jeżeli nam czego potrzeba, to krytycznej wiedzy, to sprowadzenia na naszą ziemię owych rzeczywistych bogactw Zachodu, aby wyparły raz tandetny towar lichych teoryjek, które stamtąd przywozimy, aby wyparły buchneryzm i moleschottyzm i jak się nazywają kieszonkowe filozofie ad usum rosyjskich nihilistów.

Małodusznością byłoby obawiać się tej wiedzy krytycznej, która niezawodnie tylko ludzi pełnych uszanowania dla katolicyzmu przysporzyć, a od niedouków i frazeologów oswobodzić może, a w każdym razie grubym anachronizmem bobrować w jej objawach za zakazanym towarem, szukać w niej z bojaźliwością kontrabandy dla katolicyzmu. Niemniej nieszczęśliwym zachęceniem byłoby także i uważanie nauki i uczuć katolickich za uniwersalny środek krytykowania wszystkiego i wiedzy o wszystkim, narzucanie każdej nauce i badaniu katolickiego punktu wyjścia i granic dogmatycznych. Pessimaoccupatio, człowieka, myśl badawcza wyemancypowała się z objęć Kościoła, jak się z niego wyemancypowało państwo, a trudy i boleści w zdobywaniu wiedzy zanadto drogimi stały się światu, zanadto wiele zasług położyły wobec człowieczeństwa, aby ta wiedza mogła być traktowana z surowością, z jaką się młodziuchnego traktuje adepta! U nas krytyczny kierunek ten zaledwie się rozpoczął, a ma przed sobą olbrzymie zadanie, wśród którego przelotnie niejedna może niezgodna z zasadami katolickimi trafić się może faza, w którym tu i ówdzie myśl badawcza pójdzie w zapas z katolicyzmem; w którym dążenie do prawdy każe z całą sumiennością wykryć niejeden szczegół, mogący być wyzyskanym przez nieprzyjaciół Kościoła; ale kierunek ten naturalny, konieczny, nieuchronny, jak nieuchronne było przejście ludzkości z wieków średnich w wieki nowe, uszanowany być winien, jak się szanuje najszlachetniejsze aspiracje człowieka, jak się szanuje Sokratesa i Platona, chociaż byli poganami, jak się szanuje Pascala, chociaż pozwolił sobie pisać Lettresprovinciales; powinien być odłączony starannie od zgrai bezsumiennych plwaczy na świętości religii, jak się odłącza Newtona od Büchnera, a Darwina od Vogta! U nas w szczególności zbyt daleko by nas zaprowadził taki ostracyzm katolicki, niepozwalający nam np. radzić się Józefa Łukaszewicza obok Maurycego Dzieduszyckiego w traktowaniu dziejów Reformacji, cenzurujący A. Mickiewicza i Cieszkowskiego, a wyrażający się o p. Libelcie, jak się wyraził „Przegląd Lwowski”: Monsieur le Docteur, excusezunpeu!

Dlatego też niech się nie gorszy redakcja lwowskiego pisma, że pozwalamy sobie od czasu do czasu umieszczać w piśmie naszym rozprawy, choćby niezupełnie zgodne z naszymi opiniami, jeżeli noszą cechę pracy naukowej i nie są czczą deklamacją, ale rzeczami podniecającymi do dyskusji. Możemy nawet wyznać szczerze, że deklamacje, choćby katolickie, szkodliwszymi się nam wydają wobec publiczności, którą przede wszystkim z deklamatorstwa leczyć by należało, a która słabość do swoich deklamatorów wskazaniem przeciwników tłumaczyć gotowa.

Pracę naukową, pracę na serio, uważamy przeto za naturalną sojuszniczkę interesów katolickich w naszym kraju, jako naturalną nieprzyjaciółkę dążeń do wywrotu, bo szanującą wszystko, co było i jest pomnikiem dziejowej w tym narodzie pracy. Kapitał pracy katolickiej w tym kraju jest podobno największą sumą w jego fundusinstructus, pozostałą po przeszłości: szarlataństwo nowiniarzy może go wyrzucać za okno, każda inna praca namyśli się tysiące razy, nim do tego rękę przyłoży, a namyśliwszy się nie uczyni tego z pewnością! Nie pozostaje nic innego, jak wobec takiego stanu rzeczy rzucić się gorliwym katolikom całymi siłami do tejże pracy naukowej, pracować nad rozwinięciem zasad katolicyzmu umiejętnym, jak to czynili katolicy Belgii i Francji, a oddając się jej z całym zapałem, umieć ją szanować wszędzie, gdzie się okaże, w duchu wspomnianego już hasła: in dubuslibertas, in omnibus charitas.

Jeszcze jedno słowo. Tolerancja religijna, naszemu narodowi właściwa, aczkolwiek nie powstała, jak sobie wyobrażają nasi frazeologowie, z religijnego wolnodumstwa, aczkolwiek była tylko roztropnym zawieszeniem broni, a nie zawieszeniem zasady: że prawda jest tylko jedna; tolerancja religijna, mówię, może się słusznie nazwać, co podniósł Kalicki, piękną cywilizacyjną zdobyczą naszą, może się też nazwać jedną z cech katolicyzmu polskiego, jedną z obranych przezeń dróg ducha.

Dlatego że nią jest, że się skuteczną podporą katolicyzmu w dziejowym jego życiu okazała, zastanowić by się wypadało, zanim się ją z narodowego wykreśli inwentarza, czy to dobre, czy złe wywoła skutki? Żądajmy wolności katolickich myśli i uczuć, apelujmy do opinii społeczeństwa, ilekroć by nam ją ktokolwiek śmiał naruszać; korzystajmy z niej i pracujmy nad rozkrzewianiem i umocnieniem poglądu katolickiego na świat i społeczeństwo, pracujmy nad wydobyciem się społeczeństwa z fałszywych teorii politycznych i religijnych, a wyzdrowiałe i świadome siebie okaże się ono wdzięcznym dla tych, którzy nie chcieli wobec niego monopolizować katolicyzmu, jak ci, którzy mu drugą jego świętość, patriotyzm, monopolizowali.

Kończymy, wyrażając gorące życzenie, aby przyjęto te nasze uwagi, jak je dajemy, z dobrym sercem i spokojem, a jeśli się co w nich słuszne wyda, zastosowano je w praktyce; kończymy, twierdząc, że jeżeli co, to praca około umocnienia katolicyzmu u nas wyróżniać się powinna od wszelkich innych spokojem, głębokością, natchnieniem i miłością.

Już po zamknięciu tego artykułu spotkaliśmy się z pierwszym „Przeglądu Lwowskiego” zeszytem. Podnosimy go nie dlatego, że pochlebne o nas mówi słowa, ale dlatego, że Słowo wstępne podpisujemy z całą ochotą, na jaką zasługuje szlachetna chęć wydobycia się z wieży babilońskiej galicyjskiej literatury. Na tej drodze, jak na drodze produkcyjnego działania dla katolicyzmu, życzymy „Przeglądowi Lwowskiemu” najserdeczniej powodzenia.

P.a.