Władysław Konopczyński

Nasz patriotyzm i nasza taktyka

Od kiedy obywatel-wyborca stał się głównym twórcą dziejów i odebrał wyłączne rozstrzyganie spraw publicznych biurokratom oraz dyplomatom, wśród owych obywateli bez zawodowego wychowania politycznego najczęściej stosunkowo trafia się obywatel historyk. Stosunkowo – to znaczy w zestawieniu z ogólną liczbą fachowców danej gałęzi. We Francji większą lub mniejszą rolę polityczną odegrali Guizot[1], Thiers[2], z nowszych – Lavisse[3], Sorel[4], Hanotaux[5]. W Niemczech politykowali Raumer[6], Ranke[7], Gervinus[8], Giesebrecht[9], Döllinger[10], Droysen[11], Sybel[12], Duncker[13], Treitschke[14], Schiemann[15]. W Anglii Macaulay[16], Bryce[17], Morley[18], Rosebery[19]. W Rosji, gdzie przecież najdłużej wszystkim był czynownik, doszli do głosu w sprawach publicznych Karamzin[20], Milukow[21], Szczepkin, Kiesewetter, podobnie w Szwecji Carlson, Hjärne[22], Eden[23]; Czechy po prostu uświadomił i stworzył Palacky[24]; według jego wzoru działał wśród Rusinów Hruszewskyj[25]. A u nas? U nas zgodnie z tradycją Długosza[26], i Górskiego[27], i Kromera[28], i Heidensteina[29], i Piaseckiego[30], o wiele łatwiej wymienić dziejopisów niezaangażowanych politycznie, niż wyczerpać tych, co pisali i stwarzali dzieje jednocześnie. Senator-biskup Naruszewicz[31] i trybun-prezes Lelewel[32] wskazują tę drogę podwójnych obowiązków wszystkim następcom. Kalinka[33] przeszedł od polityki do historii, Bobrzyński[34] od historii do polityki; i Szujski[35] nie rozstawał się ani z tym ani z tamtym zawodem. Że dzisiejsze pokolenie historyków w momencie odbudowy państwa polskiego zmobilizowało się do prac publicznych niemal jak jeden mąż, to rzecz wiadoma i całkiem zrozumiała.

Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że wprawdzie badacz wyrabiał sobie przez takie zetknięcie z życiem lepszą zdolność do odtwarzania przeszłości, o tyle praktyk nieszczególnie wychodził na takiej unii osobistej z teoretykiem. Guizot i Thiers, jako mężowie stanu, niewiele wyrośli poza miarę przeciętności, gdy cała reszta wymienionych nazwisk świeci na firmamencie czynów blaskiem – trzeciorzędnym. Widocznie pył archiwalny nie służy ludziom, potrzebującym w walce pełnego oddechu i sprężystej muskulatury; ci, co najhojniejsze objaty [ofiary] składają na ołtarzu mistrzyni życia, sami mistrzami życia nie są. Bo też cały stosunek uczonego do prawdy życiowej różni się diametralnie od traktowania tejże prawdy przez działacza praktycznego: pierwszy nie spocznie, póki nie stwierdzi stanu rzeczy z całą ścisłością, z zachowaniem wszystkich odcieni, wyjątków i zastrzeżeń, a stwierdzenie to może być warunkowym, hipotetycznym. Drugi osiągnął swoje, jeżeli najogólniej przeniknął istotę dążeń chwili obecnej, by móc ją chwycić za włosy – i nakierować w swoją stronę; wolno mu się pomylić co do drobiazgów, nie wolno długo wątpić. Toteż człowiek, poświęcający się naraz badaniu przeszłości i pracy dla jutra, musi na przemian przerzucać się ze stadium wiary i gotowości aktywnej do stadium krytycznego dociekania, ulegając raz nakazowi woli, kiedy indziej korząc się przed światłem prawdy.

Szczęściem dzisiejsza polityka demokratyczna nie orientuje się według koniunktury – jak to bywało nieraz w dziejach wyzwolonej z przesądów dyplomacji, ale operuje całym aparatem tzw. ideologii, tj. zasad, które wytwarza lub przyswaja sobie (mniejsza na razie o tę różnicę) opinia kół miarodajnych. Te poglądy powstają stopniowo, nieraz dzięki zbiorowej pracy wielu umysłów; one stanowią przesłanki programów, a wiele z tych przesłanek nawiązuje do bliższej lub dalszej przeszłości narodu. Tutaj historia i polityka stykają się z sobą prawidłowo, trwale i tu powstaje kwestia, jak je powiązać właśnie dla dobra polityki.

* * *

Przypatrzmy się bliżej, jak zazębiają o siebie myśl historyczna i polityczna.

  1. A) Przede wszystkim sam pogląd na przeszłość ludzi różnych przekonań nosi rozmaite zabarwienie. Pomijając już fakt, że katolik i bezwyznaniowiec, konserwatysta i radykał, narodowiec i socjalista w najlepszej wierze odrzucają lub przyjmują informacje, nie mieszczące się w ich poglądzie na świat, dziejopisarstwo odtwarza wszak nie całą przeszłość, ale zjawiska, które z góry, na podstawie pewnych kryteriów uznaje za ważne, lekceważąc całą resztę. Może więc istnieć socjalistyczna historia Rewolucji, jezuicka historia masonerii itd.
  2. Tym bardziej różni się w pryzmacie różnych umysłów ocena tych samych zjawisk, którą poprzedza zwykle różna interpretacja psychologiczna pobudek, przy czym owo tłumaczenie motywów z pewnym uprzedzeniem zmierza często do gotowego, pożądanego wyroku. Mają więc swoich bohaterów lub świętych w przeszłości reprezentanci różnych kierunków, i ów wybór świętości bywa właśnie charakterystycznym objawem duszy samego czciciela-wyznawcy.
  3. B) Jeszcze wszechstronniej działają poglądy dziejopisarskie na programy polityków. Poruszamy tu temat oklepany, złożony z samych niemal truizmów; ale chcąc w dalszym ciągu umiejętnie zrejestrować objawy konkretne z życia stronnictw krajowych, musimy z góry rozsegregować te węzły myśli historyczno-politycznej na kilka działów.
  4. Znając własną przeszłość, każde pokolenie uświadamia
    sobie wewnętrzną łączność z całym nurtem tradycji. Jeżeli do tego a tego dążył Kazimierz Wielki[36], Zygmunt August[37], Żółkiewski[38]; albo Kazimierz Jagiellończyk[39], Batory[40], Władysław IV[41], Sobieski[42]; albo Coligny[43], Henryk IV[44], Ludwik XIV[45], Danton[46] – to widocznie ja, doszedłszy zresztą do danej koncepcji samodzielnym wysiłkiem myślowym, staję się spadkobiercą ich programu, wykonawcą ich testamentu. To moja siła, mój los, moja sprawa, moje posłannictwo. Oczywiście, owych tradycji czy też testamentów jest tyle co do każdej kwestii – zwykle przynajmniej dwie – że działacz najprzód musi sformułować własną dyrektywę, a potem szuka poprzedników, a nie poddaje się na chybił trafił jednemu z odziedziczonych prądów, a i w wykonaniu „testamentu” może okazać mniejszą lub większą samodzielność.
  5. Znajomość dziejów pozwala mężowi stanu zająć stanowisko wobec napotykanych zjawisk zewnętrznych, do których należy także rozwój psychiki danego społeczeństwa. Wiedząc przez jakie fazy przechodziły pewne szeregi rozwojowe kiedy indziej i gdzieindziej, łatwiej zdajemy sobie sprawę, czy dany proces dopiero się zaczyna, czy chyli się ku końcowi, czy pewien objaw ma podłoże głębokie, łożysko już wyżłobione, czy też charakter przelotny i, jak to mówią, przypadkowy, czy np. pewne przeciwieństwo narodowe wynika z czasowego i miejscowego konfliktu interesów, czy też z kontrastu zasadniczego typów psychicznych.

3) Osobny rodzaj wniosków praktycznych powstaje pod kątem widzenia tak zwanych praw historycznych pewnego czynnika: narodu, państwa, dynastii. Co dawne, to święte, co nastało później via facti [za pomocą czynów], bez należytego uzasadnienia, to zasługuje na kasatę. Tak rozumowali dawniej monarchowie, wyobraziciele instytucji, klasy społeczne – dziś jeszcze tak rozumują narody, gdy chcą wykazać swoje pierwotne prawo do Śląska, Alzacji, Rusi Czerwonej lub innej ziemi. Tak rozumiane prawo historyczne znaczy tyle, co jakikolwiek przedwieczny tytuł prawny, poparty zwykle faktycznym niegdyś posiadaniem, a nie przekreślony żadnym późniejszym zrzeczeniem ani przedawnieniem. Na wewnątrz od czasu uświęcenia zasady zwierzchnictwa ludu nikt już nie będzie szukał dowodów historycznych, że ta lub owa klasa miała lat temu tysiąc pewne prawa i prerogatywy, jak to było w modzie jeszcze w XVIII w. przed Wielką Rewolucją francuską. Ale w stosunkach międzynarodowych historycy mają dużo do ugruntowania na przekór zwolennikom innych kryteriów: etnograficznych, plebiscytowych, ekonomicznych, geograficznych, jakie stanowią o rozgraniczeniu państw.

4) Najpospolitsze przecież zastosowanie wiedzy historycznej w polityce polega na wysnuwaniu morałów na przyszłość, w dwojakiej formie: .

albo a) coś nastąpi niezależnie ode mnie, bo a prowadzi do b

albo b) jeżeli chcę osiągnąć skutek c, to muszę przy obecnym stanie a zrobić b, albowiem dawniej w podobnej sytuacji A, ktoś przez B, doszedł do C.

Jest to wypróbowana niezliczone razy (choć nie zawsze umiejętnie) metoda analogii historycznych. Jakkolwiek pouczające, rozumowanie takie bardzo łatwo prowadzi na manowce, a pod piórem nieodpowiedzialnych publicystów wyradza się w popis erudycji i dowcipu, literacko-efektowny, ale jałowy zarazem pod względem politycznym i naukowym. Trzebaż mnożyć przykłady? Dość gdy przytoczymy pierwsze z brzegu próbki porównań między rewolucją francuską a rosyjską karykaturą rewolucji 1905 r., między akcją Czartoryskiego[47] w r. 1815 i Dmowskiego[48] w r. 1905, między ideą jagiellońską i ideą belwederską, próbki graniczące niekiedy z humorystyką. W każdym razie wszyscy amatorzy analogii dziejowych powinni pamiętać metodyczne ostrzeżenie J. L. Popławskiego: „Polityka może i powinna nawet korzystać z wskazań historii, ale z wielką ostrożnością, z uwzględnieniem tych zmian, które w ciągu wieków dokonane zostały w stosunkach narodowych. To, co było błędem politycznym w wieku XVI lub XVII, może być najwłaściwszą drogą działania w wieku XX i odwrotnie”[1].

* * *

Gdybyśmy chcieli szukać początków historycznego uzasadniania programów polityki, to byśmy musieli się cofnąć do czasów stanisławowskich, ale nie dalej. Wyjątkowo może ten lub ów statysta dawniejszy ogarniał pamięcią dłuższe pasmo stosunków międzynarodowych czy domowych, wyjątkowo który pisarz polityczny, jak Karwicki[49] lub Konarski[50], wysnuwał swe wskazania reformatorskie z dziejów. Były to bądź co bądź zdania osobiste, wygłaszane tylko we własnym imieniu piszących. Dopiero to, co Michał Wielhorski pisze O przywróceniu dawnego rządu polskiego według pierwiastkowych Rzeczpospolitej ustaw, może uchodzić za głos przedstawiciela całego obozu stronniczego konfederatów barskich. Istota myśli autora streszcza się w tym, że nasze pierwotne urządzenia i zasady były dobre: co się w nich popsuło, należy poprawić, ale z ideałem staropolskim nie zrywać. Wielhorski może uchodzić za protoplastę całej szkoły pisarzy późniejszych: miał on wnuków w pokoleniu lelewelowskim – i praprawnuków za naszych dni. Równocześnie anonimowy autor dziełka Suum Cuique (1771) pierwszy starał się wykazać, że cały rozwój państwowości staropolskiej korzystny był dla złotej wolności, zabójczy dla silnej władzy królewskiej, i tym samym zgubny dla państwa: jeżeli chcemy żyć, musimy z całą tą tradycją zerwać, odnawiając politykę i konstytucję od podstaw. Ten autor (przypuszczalnie Adam Czartoryski[51] lub Naruszewicz[52]) miał synów w pokoleniu Sejmu Czteroletniego – i prawnuków w Józefie Szujskim i towarzyszach.

Jakkolwiek bądź, wywody historyczne stanowiły za Stanisława Augusta[53] jedynie słaby akompaniament polityki i możemy je w szkicu niniejszym bez szkody pominąć. Dopiero na Wielkiej Emigracji w przymusowym oderwaniu od akcji bieżącej, w oczekiwaniu na szczęśliwy zbieg okoliczności zewnętrznych mieli czas przywódcy radykałów i umiarkowanych budować mosty między przeszłością i przyszłością kraju, przy czym nie tylko przystosowywano wskazania praktyczne do doświadczeń przeszłości, ale i na odwrót, budowano historię według postulatów i aspiracji chwili bieżącej. W umyśle Lelewela[54] demokracja republikańska XIX wieku łączy się z wymarzonym w przeszłości gminowładztwem, którego zatrata była początkiem upadku Polski: widać tu, jak psychika emigranta, pamiętającego lepsze czasy, przepojona tęsknotą retrospektywną, wraca nieodparcie do pierwostanu i „rzutuje” w przeszłość swoje wyobrażenia o normalnym ustroju. Inni demokraci, nie ufając tak dalece swej biegłości dziejoznawczej, wolą odrzucać całą tradycję szlachecką. Skoro Europa – zdaniem Towarzystwa Demokratycznego (Manifest 1832 r.) „zrzuca już ostatnią szatę zaciemnionej egoizmem, konającej przeszłości i czyni wieczny rozbrat z wyobrażeniami przywilejów wszelkiego rodzaju, tak więc i Polak… rozstać się winien z swą przeszłością, która go zgubnymi dla szczęścia ogółu napawała wyobrażeniami”. Autorzy Manifestu pójdą między lud „nie z mieczem Archanioła, ale z księgą dziejów ojczystych w ręku”, lecz nie po to, by snuć nić ciągłości między Polską wczorajszą i jutrzejszą. „Z jednej strony wykazywać będziemy uciśnionym, iż ani prawa boskie ani kilkuwiekowa przemoc ludzka nie obowiązują ich do pozostawania dłużej w nędzy i znieważającej godność człowieka niewoli, – z drugiej, budząc też same uczucia odwiecznej sprawiedliwości, przywodząc też same historyczne wspomnienia, nie przestaniemy wołać na dziedziców przywłaszczeń i przesądów szlacheckich w imię własnego ich interesu, w imię dzisiejszej oświaty, a szczególniej w czarodziejskie dla nas wszystkich imię miłości Ojczyzny, o powrócenie wydartych praw ludowi”[2].

Czymś więcej, niż księgą grzechów szlacheckich, była historia polska dla publicystów obozu monarchicznego. Karol Boromeusz Hoffman[55], prawnik, historyk i polityk niepośledniej miary, żył i działał w przeświadczeniu, że królowie najwięcej się przyczynili do potęgi dawnej Rzeczpospolitej, gdy możnowładztwo, szlachta, kler, a w szczególności jezuici, ją podkopywali; stąd morał, że i nadal najwięcej sobie można obiecywać po królu polskim, a ponieważ monarchię, nie gminowładztwo, widzimy w pierwocinach narodu polskiego, ona więc ma główny atut historyczny za sobą. Apelując do cieniów królewskich przed wiekami, nie wahał się Hoffman budować programu panslawizmu zachodniego według planów Bolesława Chrobrego[56].

To samo przeciwieństwo, które różniło Wielhorskiego i autora Suum Cuique, a potem Lelewela i Hoffmana, zapanowało wśród pisarzy galicyjskich z pierwszych lat ery samorządowej, przy czym rodowód idei po obu stronach, kojarzących się z publicystyką emigracyjną, nie ulega wątpliwości. Człowiekiem, który krytyczny pogląd Hoffmana na dawną Polskę przeniósł z powrotem do kraju, był Walerian Kalinka. Na wiele lat przed Szujskim, na sześć lat przed powstaniem styczniowym, którego sprawie w szeregach uczniów Hotel Lambert się poświęci, pisał ten podkomendny Adama Czartoryskiego już w r. 1857 pod niewiele mówiącym tytułem O wydawnictwie materiałów historycznych myśli, które zwykliśmy u późniejszych autorów tłumaczyć pesymizmem popowstaniowym. Oto od czasów wojen napoleońskich, w nastroju entuzjazmu i cierpienia „zrodziła się nowa szkoła historyczna, której mistrzami byli odtąd poeci, słuchaczami dusze rozdarte boleścią”. Inicjatywę dał Brodziński[57]. „Za tym impulsem nie tylko poezja, ale historia, poważna mistrzyni życia, a nawet polityka nasza, jedną odtąd pieśnią grać poczęły: pieśnią entuzjazmu”. „Wielkość i szczytność a priori przyjętą tam nawet ukazywać poczęto, gdzie jej doprawdy nie było”. Bez krytyki politycznej, bez przyrównywania naszych do obcych dziejów, tworzone teorie „szkołą się stały zarozumienia i zamętu wszelkich politycznych pojęć”. „Bo też między poglądem historycznym a kierunkiem politycznym każdego narodu i w każdej epoce jest solidarność ścisła”. „A jeśli świat fantastycznej historii rozwinął się u nas w epoce fantastycznej polityki, jest że to złudzeniem z naszej strony mniemać, że dzisiejszy zwrot do sumiennych, pracowitych źródłowych na polu historycznym studiów może być jednym z symptomów realniejszej i głębszej niż dotąd pracy nad wzrostem sił narodowych wszędzie, gdziekolwiek one znaleźć się dadzą?”

Przytoczmy jeszcze słowa, w których Kalinka formułuje „moralne i polityczne korzyści” znajomości dziejów. One to „krzepią i prostują uczucia narodowe, bo przeświadczenie klęsk dawniej z triumfem zniesionych dodaje otuchy do przetrwania dzisiejszych”; „wytrawność sądu idzie za gruntowną znajomością rzeczy, brakiem której polityka nasza, tak dobrze jak historia, zbyt często bujały po obłokach”[3]. Nic nie da się zarzucić temu trzeźwemu i męskiemu ujęciu rzeczy – najwyżej można by sprecyzować logiczną łączność między dziejoznawstwem i polityką, jak to na wstępie próbowaliśmy uczynić. Niemniej faktem jest znanym, że późniejsze prace źródłowe Kalinki, owiane już uczuciem smutku i pokuty, nie bardzo prostowały nasze uczucia, a już na pewno ich nie krzepiły; co się zaś tyczy „znajomości rzeczy” i „wytrawności sądu”, te u autora Sejmu Czteroletniego dostosowały się niepostrzeżenie do tonu, jaki nadawali inni, młodsi, lepiej z polityką związani historycy, co zresztą nie przeszkodziło Kalince mieć z jednym z nich, mianowicie z Bobrzyńskim, żywą i na ogół zwycięską utarczkę.

Młodszy o kilka lat od Kalinki Józef Szujski, jako profesor Wszechnicy Jagiellońskiej i zarazem poseł sejmowy, czuł w sobie szczególne powołanie do przemawiania w imieniu historii, jako mistrzyni życia. Wiadomo, że rozpoczął on swój zawód publicystyczny jako pisarz niezależny, o poglądach raczej demokratycznych i wiele z pierwotnych liberalnych przekonań przechował do lat późnych, a uczuciom wspólnym z obozem niepodległościowców dawał wyraz jeszcze w IV tomie Dziejów Polski (1866). Jednak katastrofa styczniowa i era konstytucyjna Galicji przekształciły go z gruntu, aż do zupełnego pogodzenia z kursem ugodowym polityki Pawła Popiela[58]. Od r. 1866 poglądy Szujskiego na przeszłość i przyszłość kraju nie tyle rozwijają się harmonijnie, ile pierwsze w granicach rzetelności i ścisłości badawczej dostrajają się do drugich. Wypowiadał się Szujski co do najważniejszych kwestii bieżących, zawsze z inwokacją dziejów, ale nie zawsze snuł niezbędne, prawidłowe wnioski z historycznych przesłanek. On to sięgał do wspomnień odwiecznych, aby uzasadnić popieranie rutenizmu w Galicji: bo tak kazały duchy Ossolińskiego[59] i Kisiela[4][60]. On na poparcie wniosku Gołuchowskiego[61] o równouprawnienie Żydów w nabywaniu ziemi cytował całą przeszłość Żydów w Polsce, która rzekomo świadczy, żeśmy niepotrzebnie tamowali ongi rozlew żydostwa: należało w XVI wieku, jak należy w wieku XIX, otworzyć Żydom bramy wszystkich miast, udostępnić wszystkie pola działalności. Inaczej Żyd nie będzie miał nam nic do zawdzięczenia, jak nie miał i dawniej. Autor pamięta, czym byli Żydzi u nas przed rozbiorami, widzi ich rozmnożenie w wieku XIX, przewiduje nadanie równych praw Żydom aktem władzy centralnej – i dlatego właśnie żąda dla nich od sejmu galicyjskiego jak najwięcej swobody, nie żądając od nich nawet dowodu dojrzałości obywatelskiej, bo to właśnie „brak wolności zrodził u Żyda kierunek anty-obywatelski, jak go zrodził u chłopa”[5].

Mamy tutaj klasyczny przykład tego, jak jednostronne i nieścisłe nauki, a właściwie tylko sugestie historyczne doprowadzają nawet tęgi umysł do zapomnienia, że co innego rolnik-chłop-chrześcijanin-aryjczyk, a co innego handlarz-semita-żyd, że inne środki miała dawna mocarstwowa Rzeczpospolita, a innymi rozporządza ujarzmiona społeczność jednej dzielnicy. W inną znowu nieścisłość, też charakterystyczną dla całego obozu stańczyków, popadł Szujski, gdy rozważał pokrewieństwo duchowe między Polską dawną i nową. Że owe pokrewieństwo istnieje, to widzi i odczuwa każdy znawca dziejów, trafnie też stwierdza Szujski wiele cech staroszlacheckich w nowoczesnym chłopie wyzwolonym. Ale czy jest ścisły związek, czy jest jakaś „metampsychoza” (że użyjemy literalnej alegorii autora) między dawną i dzisiejszą nieobowiązkowością Polaków, zawiścią, samozwaństwem, „indywidualizmem”?[6]. Uogólnienia co najmniej przedwczesne, ale tych uogólnień potrzebował Szujski publicysta, aby zdyskwalifikować do wielkiej polityki wszystko, co stało poza szlachecką elitą ówczesnego samorządu, znów bez względu na różnicę między państwem mającym swój rząd i narodem szukającym dopiero własnej organizacji politycznej pod obcym panowaniem.

Pamiętny rok 1867, rok powstającej autonomii w ramach systemu dualistycznego, nasuwa znów Szujskiemu Kilka prawd z dziejów naszych. Jakież to prawdy? Jedna, rzekomo wzięta w spadku po Sejmie Wielkim, to „polityka interesu”: po przymierzu pruskim czas na związek z dynastią Habsburgów. Dzieje uczą, że „po skończonym uwłaszczeniu konspiracja ma absolutną niesłuszność, strona normalnej organicznej pracy absolutną słuszność”. „Chwila stanowcza wybiła, i oto dzisiaj pogrzeb liberi conspiro, tego ducha, który liberum veto, starego grzesznika, odkupił krwią i łzami milionów”. Jak gdyby konspiracja zajmowała się tylko uwłaszczeniem, a o reszcie można mówić głośno przy obcym żandarmie. Ale choćby i tak było! Choćby moment wymagał pogrzebania wszelkiej myśli o niepodległym bycie i zaniechania wszelkiej jałowej opozycji, czy to historykowi przystało mówić: „Nie obchodzi mnie bynajmniej, czym Austria dla nas była. Nie obchodzi mnie ani r. 1772, ani 1846, ani 1864, biorę ją jaką jest po r. 1866”?[7]. Jeżeli tak się czerpie prawdy z dziejów, to czyż dziwna, że synowie tamtej generacji, chętnie apelujący do powagi Szujskiego, nie chcieli pytać o przeszłość Austrii nawet w roku 1914, 1918.

Po czterech latach – nowe wynurzenia na stary temat Dawnej Rzeczypospolitej i jej pogrobowców. Rdzeń kwestii w tym: „o ile udało się nam w życiu naszym porozbiorowym utrzymać i wzmocnić dzieło odrodzenia z dawnych błędów”? „Zajrzyjmy w własną pierś” – a znajdziemy, zdaniem Szujskiego, tę samą dawną anarchię, polegającą nie na złych instytucjach, ale na braku uszanowania prawa w narodzie. Tego ostatniego zdania nie podpisałby nigdy Konarski, ale mniejsza o to: autor tak trafnie karci niezdolność do walki legalnej i brak odwagi cywilnej wśród pogrobowców galicyjskich, że można mu darować nie dość ścisły wywód tych przywar z dawnej Rzeczypospolitej[8]. Ciekawość nasza wzrasta, gdy dochodzimy do ustępu o „wyłączności jednego stanu, stanu szlacheckiego”. O tym będzie chyba najwięcej do powiedzenia, ta najgłębsza może przyczyna upadku państwa musiała zostawić ślady w wadliwej strukturze społeczności porozbiorowej – tu z historii morał wypłynie najzdrowszy. Niestety spotyka nas zawód. Pofolgowawszy sobie w namiętnej tyradzie kosztem różnych Jeremich[62], Książąt Panie Kochanku[63], starostów kaniowskich[64], i ich rzekomych wielbicieli, Szujski wytyka wyłączność szlachecką nie tym, co robią starościńskie wybory w Galicji, ale… przekupkom z placu Szczepańskiego, którym się zachciało tytułu: „Pani”![9]. I tak samo będzie nadal. Pisarz, który z „dziejów” snuł nauki liberalne na korzyść Rusinów i Żydów, nie zdobył się nigdy na mocne postawienie takiej tezy historyczno-politycznej: upadliśmy, bośmy zaniedbali polskie mieszczaństwo i lud wiejski – dźwigajmy więc miasta i oświecajmy wsie. Z całym też szacunkiem dla naukowego trudu Szujskiego wyznać musimy, że jako „mistrz życia” kruszył on kopię za rządzącą w Galicji klasę ziemiańską i rządy jej starał się ochraniać. Ona to rzekomo jedynie uprawniona do kierownictwa z tytułu zasług, wyrobienia, doświadczenia – każdy inny kto sięga po wpływy, budzi ruch od dołu, apeluje do ludu, jest pogrobowcem Sicińskich[65] lub Fredrów[66], sieje nierząd, uprawia liberum conspiro. Duch ciasny, kastowy ziemiaństwa zhołdował tu najwidoczniej ducha Szujskiego, ducha historii.

A wielka szkoda! Bo ten głęboki, płomienny, twórczy umysł miał nawet w późniejszych latach, kiedy utonął w nienaukowej „ekspiacji”, chwile orlego wzlotu na takie wyżyny, skąd widział i całokształt wymogów teraźniejszości, i blask dalekiego jutra. Kto dziś nie przyklaśnie takiej odprawie, rzuconej doktrynerom wszystkich czasów: ,,Zasady mogą być wyższe, i bywają wyższe, niż cele społeczeństwa, niż cele narodu, bo zasady są wytworem nie narodowości, ale ludzkości; ale dopokąd naród nie stracił racji bytu, dopóki dba o zachowanie swej indywidualności, nie może on żadnej, najbardziej szanowanej zasadzie pozwolić na bezwzględne gospodarstwo, musi być artystą, twórcą, który do celów swoich, do celu tworzenia siebie samego, do celu postępu i doskonalenia się wewnętrznego, dlatego, aby mógł służyć w świecie wszystkiemu, co wielkie i święte, aby mógł być świadomym czynnikiem w walce zasad świata, aby mógł potężną prawicę swoją na szali zadań świata położyć, aby mógł dać świadectwo prawdzie – do celów tych, mówię, ma wolność używania barw wedle swej myśli własnej, wedle tego rodzimego ideału, dla którego go Bóg z powodzi ludów powołał”.

Albo w ciętej odprawie pod adresem tromtadratów[67] (Ludwika Wolskiego[68]), traktującej O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki – co za rozmach śmigającego miecza, co za błyski zeń padają w mrok niewiadomej przyszłości! Mniejsza o spór, czy szkoła krakowska prowadziła do upadku ducha narodowego (wbrew Szujskiemu sądzimy, że tak poniekąd było). Ale wielki historyk najtrafniej ujął istotę opozycji, gdy kazał jej przemawiać na przyszłość według formuły: nie tak, zamiast dawnego nie ty! – albo po prostu nie! Myśliciel poznał się na jałowości formułek demokracji zawieszonej między krajem i uchodźstwem, na jej sentymentalizmie, jej dąsach patriotycznych, jej przesądnej wierze w talizmany przebrzmiałych doktryn i w mniemane świętości staropolskie. „Trzeba”, wołał, „na panów tych jakiegoś Napoleona demokracji, aby powiedział, żeśmy nie tacy jeszcze mazgaje, abyśmy prawdy znieść nie mogli”. „Liczymy z pełną ufnością na pokolenie przyszłe, na ten wielki ruch nowych żywiołów, który do obozu narodowego przybywa, liczymy nie na tych, którzy szczuplejsi z dniem każdym, warstwa historyczna, mogą być i są kapitałem, ale stałym ale nie mnożącym się, ale na to, co się w zwykłym, powszednim pojęciu – demokracją nazywa”. Ta przyszła demokracja, popularna i przez to wpływowa, zrozumie, co mamy konserwować: „siebie samych, nasz kapitał materialny i moralny, naszą przyszłość w ludzie, aby się stał narodem, naszą przyszłość, aby iść wedle słów prawd jej i upomnień, i znowu nasz rozum, aby go wykształcić nauką, a nie marnić na bezdrożach, naszą wolę, aby jej nie puszczać na fale fatalizmu, naszą siłę zapału i natchnienia, aby ją zwracać ku temu, co ma niespożyty i zapewniony skutek”! Ta demokracja jedna powie „wspaniałe i wielkomyślne słowo: My wszyscy jeden stanowimy naród, i bogactwo bogatych jest naszym bogactwem, byle go uważali jako wał ochronny przeciw nieprzyjacielowi wspólnemu; szlachectwo szlachty jest naszym szlachectwem, bo oto sami pełniąc cnoty ich dziadów, umiemy jej bronić przed wadami ich ojców. Wiara ludu i większości jest przedmiotem obrony i czci naszej, bo oto wiara ta jest pierścieniem, który nas łączy z ludem i przeszłością, a zbroją, co nas strzeże od północy i zachodu!… Któż powołany wznieść… sztandar prawdy badawczej, bezwzględnej, a wnieść go ze skutkiem, jak nie ci, którzy będą mieć daną, wrodzoną, najpotężniejszą z egid, najlepszą orędowniczkę skutku i wpływu – popularność?!” Byle przetrwać, byle się nie dać użyć na dywersję, a tymczasem się stopić w jedność polskiego poczucia… Przyjdzie czas, który „czyha na potężnych”. A któż nie widzi „nieuchronnych znaków przyszłych wstrząśnień na potęgach, które wyrosły nad naszą doliną łez i krwi?”[10].

Nie wiem, co by powiedział Szujski, gdyby taką właśnie nowoczesną demokrację ujrzał ucieleśnioną w 20 lat po jego śmierci – czyby się z nią nie pospierał o sprawy ruskie i żydowskie. Faktem jest, że trzeci luminarz „szkoły krakowskiej”, Michał Bobrzyński, co do głównych założeń zgodny z Szujskim, nie wysnuł z dziejów wniosku, że taka demokracja będzie konieczna, a gdy podobny twór napotkał na swej drodze, jako polityk praktyczny, to postanowił go przede wszystkim zdeptać. Jak do tego doszedł – zapatrzony w dzieje, czy też odwracając oczy od nich?

Bobrzyński należy do historyków-publicystów najlepiej uświadomionych. Umysł ścisły, prawniczy, umie odróżnić podobieństwo od tożsamości, prawdopodobieństwo od pewności. Wejrzenie ma śmiałe: „tylko naga historyczna prawda otworzy przed nami skarby przeszłości i nauczy nas, co z niej jako drogą spuściznę mamy zachować, co jako błąd stanowczo od siebie odepchnąć”. Ale konkretnie mówiąc, jaki z owej prawdy morał? Tego autor Dziejów Polski w zarysie, ostrożniejszy od Szujskiego, nie formułuje. W odczycie o „Stańczyku” redukuje cechy wspólne stronnictwa swego do takich ogólników, które bez wyjątku każde stronnictwo pod koniec XIX wieku mogło sobie przyswoić: „Własnymi siłami zdołamy odzyskać wszystko” – „wytężona praca”, „obowiązek względem ojczyzny”, „dźwigać wysoko sztandar narodowej godności”, „iść za postępem” itd. Poza tym autor wie dobrze, jakie zaniedbania stańczykom można by zarzucić, ale nie zadaje sobie trudu, by zarzut odeprzeć. Jest ze stronnictwa dość zadowolony, widząc, jak należą doń (lub są zaliczane przez innych) cały wyższy stan urzędniczy i całe ziemiaństwo Galicji Zachodniej[11]. A przecież kto by chciał scharakteryzować stosunek Bobrzyńskiego do doświadczeń dziejowych, ten by potrzebował tylko zestawić jego polityczne czyny – z niektórymi ustępami Dziejów Polski. Jak Kazimierz Jagiellończyk, wsparty na drobnej szlachcie, „łamał przywileje stanów”, tak on za pomocą ludowców próbował łamać krnąbrnych wszechpolaków; jak Władysław IV czy też Ossoliński ponad narodem ośmielał Chmielnickiego[69], tak on ośmielał Kościa Lewickiego[70]; jeżeli zgubny był dawny pasywizm szlachecki, to on nie da Polakom w początkach Wielkiej Wojny czekać na lepszy moment, zmobilizuje ich po stronie państw centralnych. Bo i od czegóż jest „jeden wielki człowiek”, jak nie po to, by narzucać swą koncepcję biernej masie? Zwłaszcza, gdy tego żąda sprzymierzona z nami dynastia? Z całej badanej lub kompilowanej historii wynika, zdaje się, dla Bobrzyńskiego, jeden wniosek: rządu potrzeba, rządu czyjegokolwiek bez bliższej kwalifikacji.

* * *

Autorytet szkoły politycznej krakowskiej był ogromny. Rozporządzając sejmem, administracją, samorządem, katedrami uniwersyteckimi, zapisała ona wielką kartę dziejów Galicji, i trzeba przyznać, że zrobiła więcej dobrego niż złego. Do jej ujemnych stron zaliczyć trzeba narzucone krajowi mniemanie, że cała mądrość historyczna stoi za jej politycznym programem, jak gdyby już nic więcej i nic przeciwnego nie mogła publicystyka wyrozumować z dziejów, niż to, co na użytek dnia bieżącego wydobyli stańczycy. Talentem i powagą Kalinki, Szujskiego, Bobrzyńskiego zmuszono do milczenia baterie przeciwników. Darmo demokraci starej szkoły obstawali przy świętej tradycji wolności i gminowładztwa, darmo się oburzali na to, jak Kalinka obdzierał z uroku Sejm Czteroletni, a Bobrzyński – Zygmuntów i Sobieskiego. Ich demokratyzm potrzebował atmosfery ciepła, wierząc, że nie można kochać ojczyzny, której głównych przedstawicieli się nie szanuje. Dlatego wiązali, jak mogli, ogniwa ciągłości między ideałami staropolskimi a ideologią wolnościową XIX wieku, a ze zgorszeniem przyjmowali twarde nauki krakowian. Ale cóż mogła poradzić ta stara demokracja przeciwko Szujskim i Bobrzyńskim, gdy nie umiała wystawić w szranki lepszych zapaśników, jak uczony, lecz niezdarny Henryk Schmitt[71], jak zdolny lecz nie wyszkolony fachowo amator Stefan Buszczyński[72]?

Występowały na widownię nowe stronnictwa, wychodzili z seminariów nowi badacze; czasami ten lub ów historyk kumał się z pewnym obozem stronniczym, ale poglądy historyczne nie wchodziły z polityką w żaden bliższy stosunek. Ruch ludowy w Galicji, zapoczątkowany przez księdza Stojałowskiego[73], kontynuowany przez Wysłoucha[74], Bojkę[75] i towarzyszy, zasadzał całą swą siłę prężną na przeciwstawianiu niehistorycznej, bo pozbawionej tradycji dziejowych, warstwy chłopskiej innym klasom narodu. Nie mieli ludowcy do czego apelować w przeszłości, skoro ze szlachtą kontuszową nic ich nie łączyło, o wolnych kmieciach piastowskich niewiele wiedzieli, a zbyt uczciwi byli na to, by wywoływać widma Kostków-Napierskich[76]. „Odwróćcie się tyłem do waszej przeszłej historii, ogłoście chłopską Polskę” – uczył był naszych demokratów Bakunin[77], a ludowcy nieświadomie szli za tą radą. Nawet taki Bojko w swych popularnych gawędach, jeżeli sięgał do dziejów, po sens moralny, to wyłącznie na poparcie swych haseł klasowych: dobry był Kazimierz Wielki, ale też panowie nie raczą o nim pisać (Pod trzeciego króla), dobry Kościuszko[78] i zacny Bartosz[79], ale ich szlachta nie poparła. Jeżeli „dusze pańszczyźniane” nie wierzą, że chłopska dola była w dawnej Polsce niewymownie ciężka, to niech czytają Skargę[80] i Staszica[81] (Dwie dusze, Kraków 1904). Wobec szlachty galicyjskiej we Lwowie kładł Bojko z dumą chłopskie pługi obok jej oręży, jako niemniej zasłużone dla Polski narzędzia pracy dziejowej, ale – trzeba to przyznać – umiał i swojej braci rżnąć nagą prawdę na temat „natury chłopskiej” (Okruszyny z Gręboszowa).

Stosunek naszych socjalistów do dziejów jest równie bałamutny, jak ich amalgamiczny program, gdzie materializm i idealizm, ojczyzna i klasowość, dalekie od zasadniczego skojarzenia, walczą ze sobą o lepsze. Już w chwilach swego powstawania śpieszyła PPS potępić pamiątkę 3 Maja, aby uwolnić od konkurencji swoje święto międzynarodowe. Jeżeli ludowcy myśleli i myślą o polityce metodą bezhistoryczną, to w publicystyce socjalistycznej przebrzmiewał często ton antyhistoryczny, ton nienawiści do dawnej szlachecko-królewskiej Rzeczpospolitej. Dla tak nastrojonych ludzi każde odkrycie naukowe co do zdrady św. Stanisława[82] lub nietolerancji Piotra Skargi stanowiło przede wszystkim sposobność do ataku na duchowieństwo dzisiejsze. Dużo umiłowania przeszłości wnieśli dopiero na swoje wiece i do swych czytelni socjaliści prawicowi z tzw. frakcji (Piłsudski[83], M. Sokolnicki[84], Józef Dąbrowski-Grabiec[85], M. Kukiel[86]), ale zagłuszyć zgrzytliwego tonu „lewicy” nie zdołali. W ostatnim, jaki udało się nam czytać, zeszycie „Przedświtu” (Warszawa, maj 1920), niejaki Konrad Żywicki (czyżby pseudonim na podobieństwo K. R. Żywickiego[87]?) rozbija ciężkimi pociskami „Legendę o 3 Maja”. Dotychczas nie umiano patrzeć spokojnie na nikłą treść tej reformy; albo upatrywano w niej to, co podpowiadało uczucie patriotyczne, albo na odwrót, „z uświęconej w niej przeszłości czyniono zaporę prącemu naprzód życiu, poważaniem „wielkiej tradycji Rzeczpospolitej” maskując niechęć do nowych prądów”. Przedstawiciel „nowych prądów” stwierdza, że konstytucja nic nie zrobiła dla chłopa, bardzo mało i to mimowolnie, dla mieszczan, pokrzywdziła szlachtę bezrolną, a wynikła po prostu z szukania formy dla rodzącego się ustroju kapitalistycznego. W wyjaśnienie całej historii społecznej Polski według szablonu materializmu ekonomicznego dotąd żaden Żywicki się nie bawił, i nauka niewiele na tym ucierpiała.

Najpóźniej, bo dopiero po r. 1890 sformułował swój stosunek do przeszłości kierunek wszechpolski. Śmiemy twierdzić, że ów stosunek ma już swoją historię, to znaczy po trosze pogłębił się i nawet przeobraził. Twórcy Narodowej Demokracji nie mieli w swym gronie ani jednego historyka. J. L. Popławski[88] był prawnikiem, społecznikiem, zawodowym publicystą. Zygmunt Balicki[89] socjologiem. Dmowski to z wykształcenia przyrodnik, powiedzielibyśmy: nieubłagany przyrodnik. Zygmunt Wasilewski[90] – prawnik, Stanisław Grabski[91] i Stanisław Głąbiński[92] – ekonomiści. Czasowo i na krótko przylgnęli do tego obozu historycy Wacław Tokarz[93], Stanisław Zakrzewski[94] i Adam Szelągowski[95], cała zresztą współpraca tych dwóch ostatnich z polityczną myślą wszechpolską redukuje się do wywodów o odwiecznej polskości Rusi Czerwonej, o „prawach Polaków na Rusi”. Po ogłoszeniu programu Narodowej Demokracji, zwłaszcza zaś po r. 1905, do obozu jej weszli albo zbliżyli się najwybitniejsi dziejopisarze w Królestwie: T. Korzon[96], A. Jabłonowski[97], Wł. Smoleński[98], Al. Kraushar[99], J. K. Kochanowski[100], tak dalece, że przed wojną trudno było znaleźć w Warszawie historyka o lewicowym zabarwieniu. Potem nastały spory o orientację: większość uznała, że zgodnie z doświadczeniem wieków trzeba coś zrobić, nie można siedzieć z założonymi rękoma, w braku Napoleona niech będzie wyzwolicielem Polski cesarz Wilhelm[101] itd.

Skład osobisty pierwszego sztabu wszechpolaków wycisnął piętno na ich sposobie myślenia. Pierwsze roczniki „Przeglądu Wszechpolskiego” rażąco mało mówią o historii. Redakcja dąży do poznania i opanowania rzeczywistości współczesnej, pamięta dolę ojców i dziadów, rok 1863, 1831, ale traktuje je jako bezpośrednią, żywą tradycję, a nie jak prawdę naukową, wydobytą ze źródeł. Jeżeli jaka nauka jest dla Popławskiego i towarzyszy mistrzynią życia, to jest nią nauka o społeczeństwie w szerokim znaczeniu, z ekonomią, statystyką, etnografią etc. włącznie. Tak nastrojeni, publicyści wszechpolscy zbudowali program samoobrony z iście przyrodniczym realizmem, i ten realizm, razem z uznaniem podstawowego faktu, walki o byt, przeciwstawili mniemanemu realizmowi ugodowców, dla których najrealniejszą była nasza słabość i obca przemoc. Dzięki temu też nie powstały pod piórem wyznawców idei wszechpolskiej żadne dzieła w rodzaju Dziejów Polski w zarysie, ani „dumania” à la Szujski, ani „rozmyślania” w stylu Tarnowskiego[102], którzy wszyscy rolę uczniów historii pomieszali z rolą nauczycieli, i zbyt drastycznie zademonstrowali tę nową prawdę, że vita magistra historiae.

Lecz jakąż wartość ma dla życia historia i jak należy jej uczyć? Wyjaśnia to w „Przeglądzie” niejaki J. B. z powodu „Nauki historii polskiej w szkołach galicyjskich”: nauka ta powinna umożliwiać rozumienie teraźniejszości, a dlatego powinna objąć już w szkole średniej okres porozbiorowy. Okres ten pouczy każdego, że „utrata niepodległości, rozczłonkowanie na części i wcielenie do obcych kompleksów państwowych skrzywdziły i krzywdzą dziś naród na drodze oświaty, ekonomicznego rozwoju i moralnej kultury”. Wniosek stąd będzie oczywiście inny, niż wskazania praktyczne szkoły krakowskiej, która też w naukowych swoich pracach długo pozostawiała odłogiem wiek XIX: wniosek, dodajmy, zupełnie pożądany z punktu widzenia wychowawczego, ale niewiele dający ludziom już wychowanym, już świadomym tego, co znaczy utrata niepodległości.

Następny rocznik przynosi już długą rozprawę „młodego i bardzo zdolnego historyka” W. B. pod tytułem Polityka a historia. Rzecz bardzo ciekawa i charakterystyczna. Autor walczy ze szkołą krakowską i z jej metodą polityczno-wychowawczą. Pisano tyle o winach dziejowych: a przecież ze stanowiska teraźniejszości wszelka wina, stawiana przeszłości, nie ma najmniejszej racji, chyba że się pisze znowu dla teraźniejszości tendencyjne satyry polityczne albo dydaktyczne powiastki. Ale tak postępując, Bobrzyński spłodził właśnie satyrę na dziejopisarstwo. Nie wyprowadzajmy „naszego badania dziejów od końca, chociażby od bolesnej katastrofy, bo nam może zabraknąć wątku do dalszego snucia tych dziejów”. „Nie wypada nam sięgać aż po tę lub ową formę rządu, a tym mniej po charakter narodowy do wytłumaczenia upadku Polski”: tłumaczą go dostatecznie obyczaje polityczne Europy przed Rewolucją. Czyż zresztą po rozbiorach nie nastąpiło właśnie odrodzenie narodowe?

Zamiast patrzeć na przeszłość, jak na katalog błędów, historia powinna zgłębić trzy skomplikowane zjawiska: charakter narodowy, prądy dziejowe i duch czasu. Dotychczas nasz ogół myślący tych podstaw historycznych życia nie rozumie. „Weźmy pod uwagę chociażby najpospolitsze u nas rezonerstwo polityczne z punktu widzenia najogólniejszych zasad lub interesów i zasad historyczno-narodowych. A drugi objaw zapoznawania tej prawdy (jakiej?) to słabość, niedołęstwo ducha, brak poznania siebie i oparcia się na sobie samych. Ilokrotnie to gnębimy w najlepszej wierze objawy samorzutne naszego charakteru narodowego z obawy przed ściągnięciem na siebie ponownie dawnych nieszczęść i upadków”. Zaś „najbardziej zarzekają się charakteru i ducha narodowego dawnej Polski te warstwy, których rola dziejowa najbardziej była związana z ostateczną katastrofą rozbiorów, ci co przodują pochodzeniem, jakby się wyraził ich nadworny historyk”. Dawny duch polski przeszedł z Sienińskich, Ossolińskich, Tęczyńskich na Bojków; Orzechowskim[103] naszych czasów był ksiądz Stojałowski. Ten to pierwiastek duchowy powinno dziejopisarstwo wyosobnić w potoku zdarzeń; gdy go ogół sobie uświadomi, nie pozwoli go zatrzeć ani cudzoziemcom, ani stańczykom i ugodowcom. A na czym polega jego istotne jądro? Na zasadach „wolności i federacji”, na „pierwiastku samorządnym i republikańskim” (tu autor wprost apeluje do cieniów Lelewela). Można tedy surowo oceniać system rządów i „wady narodowe, jak wybujały indywidualizm, umiłowanie wolności, wzgardę do przymusu wszelkiego i despotyzmu”, ale nie wolno „tracić z oczu istoty charakteru narodowego”, On bowiem daje nam siłę do odegrania kierowniczej roli we właściwej Słowiańszczyźnie. Gdzieindziej rozwija W. B. program terytorialny na podstawie historycznej, przypominając konieczność dotarcia jeśli nie do dwóch mórz, to przynajmniej do Bałtyku.

Pogląd powyższy, usiłujący zatrzymać dawny punkt widzenia Buszczyńskiego z niektórymi poprawkami w duchu krakowskim, można uważać za miarodajny dla wszechpolaków w ich pierwszej fazie. Jakoż redakcja „Przeglądu” bez wahania przytoczyła słowa „młodego historyka”, by odeprzeć zarzuty jakiegoś „Wielkopolanina”, co w r. 1901 ganił dawną Rzeczpospolitą za jej zapędy na wschodzie, połączone z zaniedbaniem słowiańskiej sprawy na zachodzie. Zarzuty były tak ciężkie i tak mocno przypominały akt oskarżenia rosyjskich słowianofilów, że „Przegląd” przeciwstawia im z całą stanowczością „ideę historyczną” Polski, a na przyszłość oświadcza: „Historiozofia, która nie wyprzedza polityki, ale idzie za nią, przywtórzy naszemu działaniu w przeszłości i odpowie, żeśmy nie zbłądzili i nie mamy powodu wracać z raz obranej drogi”. Zbyteczne może wyjaśniać, że za ową ideę wciąż jeszcze ma uchodzić wolność w przeciwieństwie do carskiego samowładztwa.

* * *

Słowem między polityką historyczną krakowian a ogólną tendencją Narodowej Demokracji szła w początkach walka na ostre, sięgająca aż do podstaw naukowych. Gdy tamci potępiali indywidualizm słowiański, tu Wacław Tokarz cenzurował właśnie indywidualizm cenzorski dziejopisarzów, z których jeden (Szujski) widział w obozie „egzekucji” XVI wieku samo zło, drugi (Bobrzyński) – widział zbawienie. „Żadnego hamulca w postaci liczenia się z instynktem samozachowawczym narodu, któremu bezwzględne potępienie jego przeszłości zamyka drogę przyszłości, żadnego hamulca w wykształceniu politycznym, które uśmierza zbyt anarchistyczne zapędy jednostek”. W odpowiedzi na stary i bez końca odgrzewany koncept Szujskiego o „liberum conspiro”, rzucił Dmowski bon mot „liberum abdico”, którym dotkliwie napiętnował samozwańcze pakty ugodowców. A kiedy w r. 1905 „Czas”, już jako organ neokonserwatystów[104], a nie stańczyków, ogłosił, że nie czas już na historiozoficzne rozprawy, bo przyszła chwila na realizację postulatów życiowych, Dmowski w lot zauważył tę zmianę nastroju na wskroś oportunistycznym, neostańczykowskim, i obwieścił Koniec legendy[105] o historycznych podstawach polityki dawnych stańczyków. Mógł Dmowski tym śmielej atakować rzeczoną legendę, skoro sam miał już od paru lat samodzielnie przemyślany i dobitnie sformułowany pogląd na tę część spuścizny dziejowej, która w ówczesnych warunkach miała znaczenie aktualne. Ową spuścizną był charakter narodowy. „Dwie szkoły naraz”, pisze autor Myśli nowoczesnego Polaka: „stańczycy krakowscy i pozytywiści warszawscy, każda po swojemu zaczęły odzierać duszę narodu z pięknych szat, w które ją miłość i fantazja ustroiła: żeśmy marniejsi od innych, że pierwszym naszym zadaniem poprawić, zreformować swój charakter, wytępić wady narodowe, nauczyć się od obcych tego, co stanowi ich zalety… Tymczasem już zaczyna występować na widownię nowe pokolenie, wnoszące wiarę w swe siły, zdolności, zalety narodowe, której nawet towarzyszy częstokroć dążność do idealizowania charakteru polskiego, nie tylko usiłująca zachować i rozwinąć naszą duchową odrębność, ale stawiająca typ polski ponad inne”.

„W ogóle z kwestią polskiego charakteru narodowego nie możemy sobie poradzić. Nie wiemy, czy jest on naszą plagą, czy naszym skarbem, czy być dumnymi z niego, czy się go wstydzić”. Owóż ci „dumni”, należy wiedzieć, byli to w znacznym stopniu właśnie młodzi narodowi demokraci, tym samym ożywieni tchnieniem, które panowało w „Przeglądzie” mniej więcej w r. 1902: trzebaż przypominać, jak stanowczo przeciwstawiali się szkole krakowskiej historycy z ówczesnego obozu narodowego – Tokarz, Szelągowski, Siemieński[106]? Z ich stanowiska dużo więcej nagany ściąga na siebie małoduszność pokoleń rozbiorowych i porozbiorowych, niż zamaszyste warcholstwo ich prapradziadów. Dmowski, czując w najbliższym swym otoczeniu sprzeczne drgnienia samowiedzy narodowej, spojrzał najpierw okiem publicysty na siły duchowe współczesnych, porównał je z siłami innych narodów, a potem spytał, skąd pochodzi nasza słabość?

„Warunki” w których wyrósł i psychicznie się wykończył typ szlachcica polskiego, były tak odmienne od wszelkich innych w cywilizowanym świecie, że charakter jego musiał stać się czymś ogromnie różnym od wszystkiego, co gdzieindziej spotykamy. Stąd jednak, że charakter dawny żyje w nas, nie wynika żaden morał fatalistyczny: „wielkim błędem jest uważać znamiona charakteru, które powstały dzięki tym specjalnym warunkom, za podstawowe właściwości naszej rasy. Warunki te znikły, a w następstwie znika i powoli typ przez nie wytworzony; nigdy się one na naszej ziemi nie powtórzą, więc i typ nigdy się nie odrodzi”. Pańszczyzna i żydostwo sprawiły, żeśmy się stali społeczeństwem niekompletnym, a szlachcic, hodowany w warunkach egzotycznych, wyrósł na istotę bierną bez silnej indywidualności, bez uzdolnienia do nowoczesnej walki o byt. Skoro przecież zmienili się Francuzi, zmienimy się na lepsze i my. „Pod wpływem postępującej szybko wewnętrznej przeróbki społecznej narodu przyjdzie czas, że Polacy nie tylko się staną zdolni do stworzenia samodzielnego, silnego państwa, ale, że to państwo stanie się koniecznością. I ten czas może wcale nie jest tak bardzo odległy”. Jak widzimy przewidywania publicysty-przyrodnika, traktującego historię tylko jako przedmiot informacji pomocniczej, a chętnie posługującego się też biologią, brzmią kategoryczniej, niż wróżby Szujskiego, pomimo że dopiero po Szujskim miały Rosja i Prusy wywrzeć na Polakach maksimum energii wynaradawiającej. Wciąż biorąc za punkt wyjścia charakter narodowy, ale uwzględniając różnicę czasów, Dmowski dochodzi też do innych poglądów, niż Szujski, na naszą politykę żydowską, na unię religijną, na stosunek do Kozaczyzny i Rusinów. Widzi całą doniosłość społecznego przeistoczenia po r. 1863, którego Szujski oglądał dopiero początki; odróżnia wpływy świeże od zamierzchłych tradycji, z rasą polską nie walczy, ani nad nią nie łamie rąk; za to z charakterem staroszlacheckim każe się rozstać pod grozą zupełnej zagłady, i zamiast biernego przystosowania głosi walkę o każdą piędź ziemi na wszystkich frontach. Kiedy Popławski, na uzasadnienie tegoż postulatu, zastrzegał się przeciw sugestiom mniemanej historii i nawet zaczepnie, choć zresztą niefortunnie historię tłumaczył: jakoby Polska nigdy nie zgrzeszyła niepolitycznym rozbiciem samoobrony na różnych frontach, Dmowski usuwa tu historię zupełnie na bok i rozstrzyga, jako polityk: „spór o to, czy walczyć na jednym czy na dwóch frontach jest możliwy tylko wtedy, gdy można siły z jednego frontu na drugi przenosić. Tu walka na jednym froncie (np. przeciw Niemcom według recepty ugodowców, przyp. nasz) oznacza pozostawienie sił na drugim w stanie biernym, skazanie ich na gnicie, zamiast żeby przeszkadzały nieprzyjacielowi dobytek narodowy niszczyć”.

Nie trzeba nadzwyczajnej intuicji, aby zmierzyć odległość, jaka dzieli trzeźwy, skupiony nastrój Myśli Nowoczesnego Polaka, a zwłaszcza zawartych tam myśli historycznych, od uczuciowego tonu dorywczych uwag takiego np. Stanisława Szczepanowskiego[107], albo przytoczonych powyżej słów „Przeglądu” z r. 1900. Tam był patriotyczny liberalizm, tutaj wyraźny nacjonalizm. Z drugiej strony, cokolwiek myślą o sobie nawzajem „nowoczesny Polak” i starej daty Stańczyk, łączy ich nieubłagana surowość sądu o dawnej Polsce, wolna od wszelkiego sentymentalizmu. Różnica między Bobrzyńskim i Dmowskim polega, z naszego punktu widzenia, głównie na tym, że pierwszy chciał stosować historyczne morały na gruncie polityki, zależnej od obcej państwowości, gdy drugi nawiązał do przeszłości w sferze jedynie właściwej – charakteru narodowego masowych przemian społecznych. Krytyczny głos Dmowskiego zagłuszył w samej publicystyce narodowo-demokratycznej ową skłonność do idealizowania minionych pokoleń, na co zresztą, rzecz prosta, nie pozostały bez silnego wpływu i poglądy klasyków szkoły krakowskiej.

 

* * *

 

Wybuchła wojna. Odrętwiała w okowach Psyche polska, przebudzona hukiem armat, poczuła w swych żyłach pulsujące życie odwieczne, w coraz silniejszym tętnie. Rozdzwoniły się struny nasze coraz czystszym dźwiękiem rodzimym, i pośród przenikających ją potężnych drgnień groby przemówiły do pogrobowców, żywi odpowiedzieli umarłym: „my i wy jedno jesteśmy”. Bojownicy obu orientacji czuli żywotność wspólnej sprawy, i jednakowo poczuwali się do obowiązku wyrażania tej żywotności na zewnątrz. Stąd mocne „optymistyczne” tony publicystów i historyków naszych czasu Wielkiej Wojny, w ich apelach do opinii zarówno krajowej jak zagranicznej. Dość przypomnieć, że nawet taki Oswald Balzer pod parciem nowej samowiedzy w r. 1915 zrewidował swój dawny surowy sąd o ustroju Polski przed Konstytucją 3 Maja.

Za to, kiedy chodziło o wskazówkę na przyszłość, działacze różnych obozów sięgali do różnych wspomnień po całkiem rozbieżne morały. Piłsudczyk śnił o księciu Józefie[108], o Dąbrowskim[109], Traugutcie[110]. Publicystyka N.K.N.[111] rozczytywała się w czasach napoleońskich, szukając recepty: jak to się robi „państwo buforowe” między dwoma skłóconymi kolosami. To samo święto 3 Maja służyło w r. 1916 warszawskim aktywistom do agitacji na rzecz legionów, a w r. 1917-8 dostarczało niesłusznie tak zwanym „pasywistom” argumentów za programem Polski zjednoczonej; w tym samym duchu zdawał się mówić przez usta ententofilów wywołany zza grobu Kościuszko. Ale odzywały się i inne głosy, sięgające nierównie dalej: byli ludzie, którzy przeczuwali, że tu naprawdę ma zmartwychwstać nie Polska legionowa czy też napoleońska, ale Polska „pradziadów”, jeśli nie Piastów i Jagiellonów, to przynajmniej Sobieskiego.

Pierwszy Dmowski z pogłębionych wiedzą historyczną rozmyślań wydobył i podniósł w r. 1908 tę nieprzedawnioną prawdę, zarazem dziejową i polityczną, że nie rosyjski kolos na glinianych nogach, lecz opancerzone Niemcy są najważniejszym dziedzicznym wrogiem narodu polskiego, z którym walka na śmierć i życie, w jednym obozie ze wszystkimi jego przeciwnikami, jest i na dziś dyrektywą niezmienną. Piłsudczykom zdawało się, że prowadzą politykę jagiellońską, gdy roznoszą po świecie ideał federacji ludu polskiego z Litwą, Ukrainą, Białorusią, nie bardzo pytając o to, czy owe ludy związku z Polakami pragną. Politycy N.K.N. mniemali, że są w dobrej zgodzie z naukami historii, i to według wykładni szkoły krakowskiej, gdy wbrew obowiązującej do r. 1914 zasadzie pracy organicznej, nagle pchnęli naród „do walki, do czynu”, chociaż ta walka zbrojna okazywała się właśnie „niewczesnym porywem”. Takiej właśnie próby wyprowadzenia aktywizmu 1914 r. z ideologii stańczykowskiej podjął się na przekór Tokarzowi Bobrzyński, który zwolennikom koalicji zachodniej przypisywał optymizm, idealizację przeszłości – i pasywizm (Nasi historycy wobec wojny światowej, Kraków 1920). Naprawdę było trochę inaczej. Kierownicy demokracji narodowej zagranicą, w przeciwieństwie do szerokich kół obywatelskich pod okupacją, biernie czekających na koniec wojny, spełniali przez ten czas czyn, który świadczył o doskonałym przenikaniu teraźniejszości i trafnym uwzględnianiu nauk historii. Owocem tego czynu jest Państwo Polskie. I oto mąż stanu, który obok Dmowskiego największy wpływ wywarł na wyznaczenie granic tego państwa, Stanisław Grabski, w programowych Uwagach o bieżącej chwili historycznej Polski, pełną garścią czerpie pouczenie z dziejów.

„Wszystkie podstawowe zagadnienia wewnętrznego rozwoju Polski przejęliśmy w spuściźnie po przedrozbiorowych jeszcze dziejach naszych. Nie wytworzył ich dopiero dzień dzisiejszy. Stanowiły one główne punkty „naprawy Rzeczypospolitej”, podjętej przez ruch reformy doby Sejmu Czteroletniego. Wówczas, jak dziś, stało przed narodem pytanie, czy Polska ma być jednolitym państwem narodowym, czy też nadal pozostać federacją „obojga narodów”. Wówczas, jak dziś, zasadniczym zagadnieniem nowej organizacji państwa było uregulowanie stosunku sejmików do sejmu. Wówczas jak dziś, brak przemysłu czynił Polskę zbyt słabą i dla udźwignięcia finansowego ciężaru „nowoczesnej” armii i „nowoczesnej” administracji państwowej. Wówczas, jak dziś, pierwszym i nieodzownym warunkiem zrealizowania jakiegokolwiek programu mocarstwowej polityki Rzeczpospolitej było wytworzenie trwałego rządu, wzmocnienie autorytetu i ustalenie ciągłości działania centralnej władzy państwa, choćby przez dziedziczność tronu.

„Wówczas jak dziś” – taki refren powinien by brzmieć w uszach każdego odpowiedzialnego polityka w odbudowanej Rzeczpospolitej. I brzmi on rzeczywiście coraz częściej. Historyzm trzeźwy i rzetelny, nie w postaci szkolnej doktryny, ale jako szczególna zdolność kulturalnego człowieka do przenoszenia się w przeszłość, do odczuwania wymogów dziejowego momentu, do wskrzeszania w pamięci głosu umarłych, toruje sobie drogę do wszystkich umysłów, jako czynnik społeczny, wiążący nie tylko dzień dzisiejszy z wczorajszym i onegdajszym, ale też jako wspólny podkład pojęciowy, wspólne abecadło mądrości życiowej dla prawicy i lewicy.

[1] Zadania polityki narodowej na kresach. Pisma polityczne, t. II, s. 369.

[2] Por. W. Feldman, Dzieje polskiej myśli politycznej w okresie porozbiorowym, I, s. 161.

[3] Dzieła ks. Waleriana Kalinki, IV, Pisma pomniejsze, cz. 11, s. 167-174.

[4] Z wycieczki do Lwowa, pięć listów. Dzieła, s. III, t. I, s. 249-262.

[5] Tamże, s. 262-8.

[6] Stare książki i dawni ludzie, tamże, s. 181 i n.

[7] Tamże, s. 273. 278, 281, 285.

[8] Seria III, t. 2, s. 215-220.

[9] Tamże, s. 223.

[10] Dzieła, seria III, t. 3, s. 81-105, zwłaszcza 97-98 i 101.

[11] Szkice i studia historyczne, t. II, s. 112-132.

[1] François Guizot (1787-1874), francuski historyk i polityk, profesor Sorbony, w latach 1847-1848 premier Francji. Autor m.in.: Cours d’ histoire moderne (1828-1830), Histoire de la civilisation en France (1828-1830), Histoire de la civiliztion d’ Angleterre (1828), Mémoires (1858-1867).

[2] Louis Adolphe Thiers (1797-1877), francuski polityk, dziennikarz, prawnik i historyk, premier Francji, autor m. in. Histoire de la révolution française (1823-1827), Histoire de Consulat et de l’Empire (1845-1862).

[3] Ernest Lavisse (1842-1922), francuski historyk, autor m.in. Étude sur l’histoire de la Prusse (1879), Trois empereurs d’Allemagne (1888), Le Grand Fréderic avant l’avènement (1893), Histoire de France depuis les origines jusqu’à la Révolution (1901)

[4] Por. przypis 15 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[5] Gabriel Hanotaux (1853–1944), francuski polityk i historyk, w latach 1894-1898 minister spraw zagranicznych.

[6] Friedrich von Raumer (1781-1873), niemiecki historyk, autor m.in. Geschichte der Hohenstaufen und ihrer Zeit (1823-25) i Geschichte Europas seit dem Ende des 15ten Jahrhunderts (1832-50).

[7] Leopold Ranke (1795-1886), historyk niemiecki, autor m.in. Historii papieży i papiestwa oraz monografii poświęconych historii Prus, Anglii i Francji.

[8] Georg Gottfried Gervinus (1805-1871), niemiecki literat i historyk, profesor uniwersytetów w Getyndze, Heidelbergu i Rzymie.

[9] Ludwig Giesebrecht (1792-1873), pruski historyk, filozof, pedagog i poeta.

[10] Johann Joseph Döllinger (1799-1890), niemiecki historyk i teolog, badacz dziejów Kościoła, autor m.in. Die Reformation (1846-1848) i Luter (1851).

[11] Johann Gustav Droysen (1808-1884), niemiecki historyk, prekursor tzw. pruskiej szkoły historycznej, badacz starożytności.

[12] Heinrich von Sybel (1817-1895), niemiecki historyk i polityk, członek pruskiego parlamentu, zwolennik kanclerza Bismarcka.

[13] Maximilian Duncker (1811-1886), niemiecki historyk i polityk, członek Zgromadzenia Narodowego i parlamentu erfurckiego, w latach 1867-1874 dyrektor pruskich archiwów państwowych.

[14] Heinrich von Treitschke (1834-1896), niemiecki historyk i polityk.

[15] Theodor Schiemann (1847-1921), niemiecki historyk, profesor historii Europy Wschodniej na uniwersytecie w Berlinie, autor m.in. Rußland, Polen und Livland bis ins 17. Jahrhundert (1886-1887) i Geschichte Rußlands (1904-1919).

[16] Thomas Babington Macaulay (1800-1859), brytyjski pisarz, historyk i polityk, członek stronnictwa wigów, minister w rządach lorda Melbourne’a i lorda Johna Russella, członek Izby Lordów. Jego głównym dziełem są nieukończone Dzieje Anglii od wstąpienia na tron Jakuba II.

[17] James Bryce (1838-1922), brytyjski historyk i polityk, członek Partii Liberalnej, trzykrotny minister w rządzie Zjednoczonego Królestwa i ambasador w USA, autor m. in. The American Commonwealth (1888) oraz Modern Democracies (1921).

[18] John Morley (1838-1923), angielski historyk, polityk i publicysta, o poglądach liberalnych, autor książek poświęconych m.in. Edmundzie Burke’owi, Wolterowi, Rousseau, Williamowi Gladstone’owi i Oliverowi Cromwellowi.

[19] Archibald Philip Primrose, 5. hrabia Rosebery KG (1847-1929), premier Wielkiej Brytanii w latach 1894-1895 z ramienia Partii Liberalnej, autor biografii m.in. lorda Chathama, Napoleona Bonaparte i lorda Randolpha Churchilla.

[20] Nikołaj Michajłowicz Karamzin (1766-1826), pisarz i historyk rosyjski, wróg Polski, która jego zdaniem nie powinna istnieć w żadnej formie.

[21] Pawieł Nikołajewicz Milukow (1859-1943), rosyjski historyk, lider partii konstytucyjnych demokratów (kadetów), minister spraw zagranicznych w Rządzie Tymczasowym A. Kiereńskiego, po 1919 r. na emigracji.

[22] Harald Hjärne (1848-1922), szwedzki historyk i polityk, profesor uniwersytetu w Uppsali, badacz dziejów polityki zagranicznej Szwecji w XVII i XVIII w.

[23] Nils Edén (1871-1945), szwedzki historyk i polityk, członek Riksdagu (1909-1924), przewodniczący Ludowej Partii Liberałów, premier Szwecji (1917-1920).

[24] František Palacký (1798-1876), czeski historyk, polityk, współtwórca i propagator austroslawizmu oraz współpracy Słowian w ramach monarchii Habsburgów, uchodzący za najważniejszą postać czeskiego odrodzenia narodowego.

[25] Mychajło Hruszewski (1866-1934), ukraiński historyk i polityk, profesor historii ukraińskiej na Uniwersytecie Lwowskim, autor m.in. wielotomowej historii Ukrainy-Rusi, pierwszy prezydent Ukraińskiej Republiki Ludowej.

[26] Jan Długosz (1415-1480), najwybitniejszy polski historyk połowy XV w., sekretarz i kanclerz Z. Oleśnickiego, po jego śmierci zbliżył się do króla Kazimierza Jagiellończyka, od 1467 wychowywał jego synów; autor m.in. obszernego dzieła Historia Polonica (1455-80), zmarł jako arcybiskup-nominat lwowski.

[27] Jakub Górski (ok. 1525-1585), rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, polemista w sporach politycznych i religijnych (m.in. występował przeciwko niektórym ideom A. F. Modrzewskiego).

[28] Por. Przypis 79 w tekście Stanisław Konarski jako reformator polityczny.

[29] Reinhold Heidenstein (1535-1620), historyk pochodzący z frankońskiej rodziny protestanckiej z Prus Królewskich, która przywędrowała na ziemie polskie za czasów Kazimierza IV Jagiellończyka; od 1582 r. sekretarz królewski, stronnik Stefana Batorego w konflikcie ze Zborowskimi, bliski współpracownik Jana Zamoyskiego. Autor prac historycznych: Commentariorum de Bello Moscovitico libri sex (1585) i Rerum Polonicarum ab excessu Sigismundi Augusti libri XII (1672).

[30] Por. przypis 80 w tekście Stanisław Konarski jako reformator polityczny.

[31] Por. przypis 3 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[32] Por. przypis 29 w tekście O wartość naszej spuścizny dziejowej.

[33] Por. przypis 42 w tekście Bar a Maj.

[34] Por. przypis 1 w tekście O wartość naszej spuścizny dziejowej.

[35] Por. przypis 6 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[36] Por. przypis 33 w tekście Bar a Maj.

[37] Por. przypis 1 w tekście Stanisław Konarski jako reformator polityczny.

[38] Stanisław Żółkiewski (1547?-1620), od 1613 r. hetman wielki koronny, od 1618 kanclerz wielki koronny, przeciwnik Habsburgów, uczestnik wojen z Moskwą i Turcją, poległ w czasie odwrotu po przegranej bitwie pod Cecorą (1620).

[39] Por. przypis 18 w tekście Rząd a Sejm w dawnej Rzeczypospolitej.

[40] Por. przypis 3 w tekście Rząd a Sejm w dawnej Rzeczypospolitej.

[41] Por. przypis 2 w tekście Rząd a Sejm w dawnej Rzeczypospolitej.

[42] Por. przypis 49 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[43] Gaspard II de Coligny (1519-1572), francuski admirał, stojący na czele hugenotów w czasie wojen religijnych we Francji (1562-1570).

[44] Por. przypis 19 w tekście Rząd a Sejm w dawnej Rzeczypospolitej.

[45] Por. przypis 51 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[46] Georges Danton (1759-1794), francuski adwokat, jeden z przywódców Wielkiej Rewolucji Francuskiej, kierował Komitetem Ocalenia Publicznego, zgilotynowany wskutek konfliktu z M. Robespierrem.

[47] Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861), książę, dyplomata, myśliciel polityczny o poglądach konserwatywno-liberalnych; w młodości przyjaciel cara Aleksandra I i rosyjski minister spraw zagranicznych, w trakcie powstania listopadowego prezes Rządu Narodowego, po klęsce insurekcji twórca na emigracji w Paryżu prężnego ośrodka politycznego i kulturalnego zajmującego się sprawą polską (Hotel Lambert) m.in. poprzez akcje propagandowe i misje dyplomatyczne.

[48] Roman Dmowski (1864-1939), przywódca i ideolog polskiego ruchu narodowego, pisarz polityczny i powieściopisarz, najważniejszy obok J. Piłsudskiego architekt polityki polskiej na początku XX wieku i w II RP, autor wielu ważnych książek politycznych m.in. Myśli nowoczesnego Polaka i Niemcy, Rosja a kwestia polska.

[49] Por. przypis 135 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[50] Por. przypis 136 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[51] Por. przypis 199 w tekście Stronnictwa nasze wobec historii.

[52] Por. przypis 3 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[53] Por. przypis 37 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[54] Por. przypis 29 w tekście O wartość naszej spuścizny dziejowej.

[55] Karol Boromeusz Hoffman (1798-1875), historyk, prawnik i pisarz polityczny, od 1828 r. współwydawca czasopisma prawniczego „Themis Polska”. Po upadku powstania listopadowego związał się w Paryżu z obozem księcia A.J. Czartoryskiego, w latach 1837-39 był współredaktorem „Kroniki Emigracji Polskiej”, zaś od 1848 członkiem Komitetu Emigracji Polskiej. W 1873 r. został członkiem korespondentem Akademii Umiejętności. W pracach historyczno-politycznych podkreślał słabość miast i władzy królewskiej w Polsce, co postrzegał za zasadniczą ułomność w jej rozwoju. W 1867 r. wydał w Lipsku Historyę reform politycznych w dawnej Polsce.

[56] Por. przypis 1 w tekście Narodziny nowoczesnej idei niepodległości w Polsce.

[57] Kazimierz Brodziński (1791-1835), poeta, historyk, krytyk, teoretyk literatury, publicysta i tłumacz, żołnierz Księstwa Warszawskiego.

[58] Paweł Popiel (1807-1892), konserwatywny pisarz polityczny, publicysta i polityk. Brał udział w powstaniu listopadowym, choć jego wybuch postrzegał za błąd polityczny, poparł także warunkowo powstanie styczniowe, szybko jednak uznał jego przedłużanie za szkodliwe, czemu dał wyraz w słynnej broszurze Kilka słów z powodu odezwy X. Adama Sapiehy (1864). Po klęsce powstania propagował wyrzeczenie się polityki spiskowej i poniechanie kolejnych prób powstańczych. Był zwolennikiem porozumienia z rządem austriackim i wykorzystania możliwości związanych z autonomicznymi, pozostającymi w rękach Polaków instytucjami galicyjskimi (List do Księcia Jerzego Lubomirskiego, 1865; Austria, monarchia federalna, 1866). Występował jako obrońca władzy doczesnej papieża (12-ty Grudnia 1866, 1866), a także krytyk socjalizmu i liberalizmu (Choroba wieku, 1880).

[59] Jerzy Ossoliński (1595-1650), uczestnik wyprawy na Moskwę 1617-1618, w 1633 r. posłował do Rzymu, gdzie uzyskał tytuł księcia cesarstwa rzymskiego, od 1636 r. wojewoda sandomierski, od 1639 r. podkanclerzy koronny, od 1643 r. kanclerz wielki koronny. Zabiegał o wzmocnienie władzy królewskiej, wspierając w tych wysiłkach Władysława IV. Projektował porozumienie z Kozakami w przeddzień powstania Chmielnickiego oraz sojusz z państwem moskiewskim dla uderzenia na Krym i Turcję.

[60] Adam Kisiel (1600-1653), przywódca dyzunitów, pozostających przy prawosławiu, a sprzeciwiających się unii brzeskiej, od 1639 r. kasztelan czernihowski, od 1648 wojewoda bracławski, od 1649 wojewoda kijowski, w latach 1637-1639 komisarz królewski do spraw kozackich, w trakcie powstania kozackiego pośredniczył między J. Ossolińskim i Chmielnickim celem załagodzenia sporów i pokojowego rozwiązania konfliktu.

[61] Agenor Gołuchowski (1812-1875), polityk galicyjski, minister spraw wewnętrznych monarchii habsburskiej (1859-1861), trzykrotny namiestnik Galicji.

[62] Jeremi Wiśniowiecki (1612-1651), książę na Wiśniowcu, Łubniach i Chorolu, wojewoda ruski, starosta przemyski, przasnyski, nowotarski, hadziacki, kaniowski, znany z krwawych walk z Kozakami i wielkiej energii. Jego syn Michał Korybut Wiśniowiecki został królem Polski.

[63] Por. przypis 30 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[64] Mikołaj Bazyli Potocki (1712-1782), starosta kaniowski, znany z awanturniczego życia, bohater wielu dzieł literackich.

[65] Por. przypis 52 w tekście O idei jagiellońskiej.

[66] Por. przypis 3 w tekście Stanisław Konarski jako reformator polityczny.

[67] Tromtadraci – ironiczne określenie demokratów galicyjskich, aktywnych w latach 60. i 70. XIX wieku, znanych z patetycznej retoryki politycznej. Ich rywalami byli „Stańczycy”, którzy ów styl piętnowali.

[68] Ludwik Wolski – jeden z demokratów galicyjskich, uczestnik polemik z konserwatystami ze środowiska „Stańczyków”. Odpowiedzią na jeden z jego artykułów był słynny tekst Józefa Szujskiego O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki.

[69] Por. przypis 11 w tekście Narodziny nowoczesnej idei niepodległości w Polsce.

[70] Kość Lewicki (Kost Łewycki, 1859-1941), adwokat lwowski, parlamentarzysta, ukraiński działacz narodowy, prezes UNDO (Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego).

[71] Por. przypis 7 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[72] Por. przypis 47 w tekście O wartość naszej spuścizny dziejowej.

[73] Stanisław Stojałowski (1841-1911), ksiądz, działacz ludowy, polityk, wydawca popularnych pism dla chłopów m.in. „Wieniec” i „Pszczółka”, zasiadał w Radzie Państwa.

[74] Bolesław Wysłouch (1855-1937), działacz socjalistyczny, współorganizator ruchu ludowego w Galicji, publicysta, członek PSL-Piast i PSL-Wyzwolenie, zasiadał w Senacie RP.

[75] Jakub Bojko (1857-1943), działacz, publicysta i pisarz ludowy, współtwórca Stronnictwa Ludowego w Galicji (1895), poseł do Sejmu Krajowego we Lwowie (1895), członek wiedeńskiej Rady Państwa (1897). Od 1913 był prezesem PSL-Piast. W II RP został wicemarszałkiem Sejmu Ustawodawczego (1919-1922) i wicemarszałkiem Senatu (1922-1927). W 1928 r. związał się z BBWR.

[76] Aleksander Kostka-Napierski (ok. 1620-1651), żołnierz, brał udział w wojnie trzydziestoletniej (w służbie szwedzkiej). W 1651 r. próbował wszcząć powstanie chłopskie, wydał m.in. uniwersały, w których głosił hasła obalenia władzy panów. Nie zyskał jednak wielu zwolenników, a gdy opanował zamek w Czorsztynie, został wydany przez własnych żołnierzy. Za wszczęcie buntu skazano go na śmierć i nabito na pal. Wielu historyków sądzi, że pozostawał on na usługach Bohdana Chmielnickiego, stąd wystąpienie Kostki zbiegło się z powstaniem Kozaków na Ukrainie.

[77] Michaił Bakunin (1814-1876), rosyjski myśliciel i działacz rewolucyjny, teoretyk anarchokomunizmu.

[78] Por. przypis 166 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[79] Wojciech Bartosz (1756-1794), chłop, kosynier w czasie insurekcji kościuszkowskiej, znany jako Bartosz Głowacki, bohater bitwy pod Racławicami, śmiertelnie ranny w bitwie pod Szczekocinami.

[80] Por. przypis 22 w tekście Narodziny nowoczesnej idei niepodległości w Polsce.

[81] Por. przypis 36 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[82] Św. Stanisław ze Szczepanowa (ok. 1030-1079), biskup krakowski, męczennik, według tradycji zabity z rozkazu króla Bolesława Śmiałego, którym kierowały niskie pobudki – żądza zemsty za sprzeciw Stanisława wobec okrutnej polityki władcy. Wśród historyków trwają jednak nierozstrzygnięte spory, jak konflikt biskupa z królem naprawdę wyglądał, a pojawiają się głosy, że racje obu adwersarzy nie były bynajmniej tak jednoznaczne, jak to zwykło się przyjmować.

[83] Por. przypis 1 w tekście O idei jagiellońskiej.

[84] Michał Sokolnicki (1880-1967), historyk, dyplomata, polityk, związany z Józefem Piłsudskim, poseł II RP w Danii i ambasador w Turcji, gdzie pozostał po II wojnie światowej.

[85] Józef Dąbrowski (1876-1926), pułkownik Korpusu Sądowego Wojska Polskiego, prawnik, adwokat, literat, publicysta, pisujący pod pseudonimem Grabiec.

[86] Marian Kukiel (1885-1973), generał dywizji Wojska Polskiego, polityk, autor popularnych dzieł historycznych m.in. Dziejów politycznych Europy od rewolucji francuskiej i Dziejów Polski porozbiorowych.

[87] K. R. Żywicki, pseudonim Ludwika Krzywickiego (1859-1941), socjologa, publicysty, w XIX w. działacza rewolucyjnego, w okresie międzywojennym krytyka bolszewickiej Rosji.

[88] Jan Ludwik Popławski (1854-1908), publicysta i działacz polityczny, jeden z twórców obozu narodowo-demokratycznego i twórca jego pierwszych koncepcji ideowych, które formułował m.in. na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego”.

[89] Zygmunt Balicki (1858-1916), współtwórca i jeden z najważniejszych myślicieli ruchu narodowego, autor cenionych prac z pogranicza nauki i polityki (Parlamentaryzm 1900; Psychologia społeczna 1912) i licznych tekstów publicystycznych, ogłaszanych m.in. na łamach „Przeglądu Narodowego”.

[90] Zygmunt Wasilewski (1865-1948), publicysta, wydawca, krytyk literacki, polityk endecki; główne prace: Mickiewicz i Słowacki, Jan Kasprowicz, Norwid, Na wschodnim posterunku, O życiu i katastrofach cywilizacji narodowej, Demokracja narodowa.

[91] Stanisław Grabski (1871-1949), publicysta i polityk narodowej demokracji, autor licznych książek, m.in. Zarys rozwoju idei społeczno-gospodarczych w Polsce (1903), Rewolucja (1921), Naród a państwo (1922), Kryzys myśli państwowej (1927), Ekonomia społeczna (1927-1929), Myśli o dziejowej drodze Polski (1944).

[92] Stanisław Głąbiński (1862-1941), związany z endecją prawnik, polityk i publicysta, profesor i rektor Uniwersytetu we Lwowie, poseł do Sejmu Ustawodawczego, senator II RP, zmarł w sowieckim więzieniu w Charkowie.

[93] Wacław Tokarz (1873-1937), historyk, zajmujący się zwłaszcza dziejami wojskowości, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego. Jego najbardziej znaną pracą jest rozprawa Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831 roku (1928).

[94] Por. przypis 19 w tekście O wartość naszej spuścizny dziejowej.

[95] Adam Szelągowski (1873-1961), historyk, nauczyciel gimnazjalny, profesor Uniwersytetu Lwowskiego.

[96] Por. przypis 20 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[97] Por. przypis 93 w tekście Stanisław Konarski jako reformator polityczny.

[98] Por. przypis 19 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[99] Aleksander Kraushar (1843-1931), adwokat, historyk, publicysta, poeta, działacz kulturalno-oświatowy.

[100] Por. przypis 44 w tekście O wartość naszej spuścizny dziejowej.

[101] Wilhelm I (1797-1888), król Prus w latach 1861-1888, od 1871 r. cesarz niemiecki.

[102] Konopczyński nawiązuje do tytułów prac konserwatywnych myślicieli – Dumań samotną godziną Józefa Szujskiego i Z doświadczeń i rozmyślań Stanisława Tarnowskiego.

[103] Por. przypis 78 w tekście Stanisław Konarski jako reformator polityczny.

[104] Neokenserwatyści – m.in. Stanisław Estreicher, Władysław Leopold Jaworski, Adam Krzyżanowski – konserwatywni myśliciele i działacze, którzy weszli do życia publicznego Galicji pod koniec XIX wieku, by największą rolę – ale głównie naukową – odgrywać już  II RP.

[105] Koniec legendy – tytuł artykułu Romana Dmowskiego, opublikowanego w 1905 r. w „Przeglądzie Powszechnym”, będącego rozprawą z galicyjskim konserwatyzmem.

[106] Lucjan Siemieński (1807-1877), poeta, nowelista, krytyk literacki, publicysta, historyk. W młodości był zaangażowany w radykalną konspirację ­– w 1838 r. zbiegł do Francji, gdzie związał się z Towarzystwem Demokratycznym Polskim. Z czasem ewoluował ku bardziej umiarkowanym poglądom, a po osiedleniu w Krakowie w 1848 r. związał się z konserwatywnymi środowiskami skupionymi wokół „Czasu” i „Przeglądu Polskiego”.

[107] Stanisław Szczepanowski (1846-1900), ekonomista, inżynier, przedsiębiorca naftowy, od 1886 r. poseł do parlamentu austriackiego, od 1889 r. do Sejmu Krajowego galicyjskiego, napisał m.in. Nędzę Galicji w liczbach (1888).

[108] Por. przypis 165 w tekście Polska w dobie pierwszego rozbioru.

[109] Jan Henryk Dąbrowski (1755-1818), uczestnik powstania kościuszkowskiego, twórca Legionów Polskich we Włoszech i żołnierz wojen napoleońskich.

[110] Romuald Traugutt (1826-1964), generał armii rosyjskiej, dyktator powstania styczniowego, za co został przez Rosjan skazany na karę śmierci.

[111] N.K.N. – Naczelny Komitet Narodowy – powołany w sierpniu 1914 r. w Krakowie w wyniku porozumienia konserwatystów i demokratów, chcących stworzyć organ będący najwyższą władzą polityczną dla Polaków w Galicji. Na jego czele stali kolejno Juliusz Leo, Władysław Leopold Jaworski i Leon Biliński. Komitet nie spełnił swej roli, gdyż nie podporządkowali mu się cieszący się dużą popularnością działacze socjalistyczni i endeccy. NKN przestał istnieć w 1917 r. po powołaniu Rady Regencyjnej.