Krzysztof Karol Daszyk

„Szkoła patriotyzmu politycznego”. Stańczycy w autocharakterystyce

Chwalić przyjaciół osobistych – rzecz trudna; czytelnik może posądzić o uprzedzenie i złudzenie. Chwalić przyjaciół politycznych, towarzyszy wszystkich wspólnych zamiarów i usiłowań – [rzecz] trudniejsza, bo wygląda na pochwałę własną i dopominanie się o nią dla siebie. […] Niech przyszłość sądzi i orzeka, jeżeli to warto, czy w tym pokoleniu [które młodym było w r. 1863 i jego doświadczenia brało do serca i na rozum], w jego polityce, w jego służbie [narodowi] było co dobrego […].

Stanisław Tarnowski, Ludwik Wodzicki. Wspomnienie pośmiertne

Tadeusz Boy-Żeleński, wspominając Kraków czasów swojej młodości, a więc Kraków barwnego pod względem artystycznym i płodnego na gruncie literackim okresu Młodej Polski, tak pisał na temat stańczyków ‒ ugrupowania politycznego, które od drugiej połowy lat 60. XIX wieku aż po pierwsze lata stulecia XX dzierżyło „rząd dusz” w podwawelskim grodzie, a także w znaczącym stopniu kształtowało życie polityczne w całej ówczesnej Galicji: „Po ich stronie był sukces. Koncesje użyczone krajowi [tj. Galicji – K.K.D.] przez Austrię były – w porównaniu z dawniejszym stanem rzeczy – olbrzymie, a stańczycy umieli je pochwycić prawie niepodzielnie w [swoje] ręce. Mieli ten rozum, aby wyjść po trosze z ciasnego kręgu szlachetczyzny i wciągnąć do swego obozu czołową inteligencję, zwłaszcza z kół profesorskich. W rezultacie na kilka dziesiątków lat administracja, mandaty poselskie, teki ministerialne, katedry uniwersyteckie, Akademia Umiejętności, Rada Szkolna [Krajowa], wszystkie prawie instytucje przedstawiające jakąś siłę, wszystko bez mała znalazło się w ich rękach”[1].

W dawnej stolicy Piastów i Jagiellonów – jak „dopowiada” Roman Dmowski, też dobrze znający panującą w tym mieście atmosferę ideowo-polityczną przełomu XIX i XX wieku (mieszkał tu bowiem w latach 1900-1905[2]) – stańczycy „zbudowali sobie […] kazalnicę, z której gromili naród, nastrajali się na kamerton Skargi, przybierali pozę tak uroczystą i namaszczoną, że przypominali wodzów czerwonoskórych z powieści [Jamesa Fenimore’a] Coopera”[3].

Przeciwnicy polityczni nie szczędzili im najbardziej pejoratywnych i dyskredytujących epitetów. Jedni pisali o nich jako o „fakcji serwilistycznej, która po kilkunastu latach propagandy i polemiki agitacyjnej, przy pomocy rządowej [chodzi, oczywiście, o zaborczy rząd austriacki – K.K.D.] doszła do stanowiska, jakie pozwala jej wywierać wpływ swój stanowczy na losy kraju [tj. Galicji – K.K.D.]”[4]. Inni nazywali ich „grabarzami idei państwowego bytu Polski”, […] tymi, co nam stwarzają trzy patriotyzmy [austriacko-polski, rosyjsko-polski i prusko-polski – K.K.D.] w miejsce dawnego – polskiego”[5]. Jeszcze inni piętnowali ich jako „odstępców i zdrajców”, którzy zasługują na hańbiące miano „nowej targowicy”[6].

A za kogo oni sami się uważali? Jak definiowali rolę, którą chcieli odgrywać na narodowej scenie w trudnym dla Polaków okresie popowstaniowym?

Stanisław Tarnowski – jeden z najbardziej prominentnych przedstawicieli interesującego nas obozu politycznego – we wspomnieniu pośmiertnym o swym serdecznym przyjacielu i zarazem współpracowniku na niwie działalności publicznej, Ludwiku Wodzickim, pisał: „Chwalić przyjaciół osobistych – rzecz trudna; czytelnik może posądzić o uprzedzenie i złudzenie. Chwalić przyjaciół politycznych, towarzyszy wszystkich wspólnych zamiarów i usiłowań – [rzecz] trudniejsza, bo wygląda na pochwałę własną i dopominanie się o nią dla siebie”[7].

A jednak stańczycy nie unikali takich wypowiedzi – pochwalnych wobec przyjaciół osobistych i zarazem politycznych…

Właśnie przede wszystkim w oparciu o tego rodzaju wypowiedzi powstał niniejszy tekst.

***

Jeśli wierzyć Stanisławowi Koźmianowi – autorowi wydanej w latach 1894-1895 trzytomowej Rzeczy o roku 1863 – z narodzinami obozu politycznego, nazwanego potem stańczykami, było tak: „Na wiosnę 1866 r. Stanisław Tarnowski, wyszedłszy z więzienia [do którego był trafił za udział w strukturach powstańczego tajemnego państwa ‒ K.K.D.], spotkał na Rynku krakowskim piszącego tę rzecz. Cóż poczniemy, cóż robić będziemy? ‒ zapytał. ‒ Wydawać będziemy pismo polityczne. ‒ Dobrze, ale jak to, my dwaj?I Szujski. ‒ Szujski? Ależ przecież on niezupełnie takie jak my ma przekonania i zapatrywania. ‒ O, Szujski zupełnie się odmienił. Obaj [rozmówcy] poszli do Szujskiego; pozyskali współudział Ludwika Wodzickiego i 1 lipca 1866 roku wyszedł pierwszy zeszyt „Przeglądu Polskiego” z kierującym artykułem podpisanym: Florian Ziemiałkowski”[8].

Drugi z bohaterów opisanego tu spotkania na Rynku krakowskim, Stanisław Tarnowski, w zasadzie potwierdza słowa Koźmiana ‒ inaczej jedynie oznacza datę „poczęcia” owego pisma politycznego, które oczom czytelników ukazało się w lipcu 1866 roku: „Podczas tych paru dni w Krakowie – pisze mianowicie Tarnowski, wspominając swój powrót do tegoż miasta po wyjściu z więzienia w Ołomuńcu 1 października 1865 roku – zaprowadził mnie Koźmian do Szujskiego i we trzech zadawaliśmy sobie pytanie, co teraz będziemy robić. Oni dwaj rozważali je między sobą już dawno ‒ i znaleźli odpowiedź, że będziemy wydawać pismo. Wtedy począł się «Przegląd Polski»”[9].

Wymieniona w przytoczonych przed chwilą cytatach czwórka przyjaciół z czasów nauki w krakowskim Gimnazjum św. Anny, a potem studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim: Józef Szujski (rocznik 1835), Stanisław hr. Tarnowski (rocznik 1837), Stanisław Koźmian (rocznik 1836) i Ludwik hr. Wodzicki (rocznik 1834)[10] – to byli w chwili zakładania „Przeglądu Polskiego” – miesięcznika poświęconego polityce i literaturze, który przez blisko pół wieku (do marca 1914 roku) miał reprezentować poglądy konserwatystów krakowskich – ludzie stosunkowo jeszcze młodzi, ale już z pewnym bagażem politycznych doświadczeń oraz z wyraźnie określonym stosunkiem do wykształconych w społeczeństwie polskim, szczególnie w okresie porozbiorowym, ideowo-politycznych tradycji i stylów politycznego myślenia.

Józef Szujski w jednej ze swych programowych rozpraw mocno podkreślał, że każde pokolenie dziedziczy bagaż „cnót z obowiązkiem doskonalenia ich, a grzechów z obowiązkiem ekspiacji”[11]. Zapytajmy więc: do jakich tradycji z narodowej przeszłości odwoływali się twórcy „Przeglądu Polskiego”?

Bardzo wyraźną i jednoznaczną odpowiedź na to pytanie dał w przemówieniu z roku 1909 Stanisław Tarnowski. Podsumowując mianowicie własną czterdziestoletnią „służbę Prawdzie i Uniwersytetowi”, ów odchodzący właśnie wówczas na emeryturę profesor historii literatury polskiej (a trzeba dodać, że zarówno na uniwersyteckiej katedrze, jak i w swych pracach historyczno-literackich – co mu trafnie wytykali krytycy – był on także politykiem[12]) uznał się za „wyobraziciela […] tego kierunku, tej summy uczuć, przekonań, zasad”, które wiążą się z takimi znanymi i wybitnymi postaciami, jak książę Adam Jerzy Czartoryski, Władysław Zamoyski, Zygmunt Krasiński, ksiądz zmartwychwstaniec Hieronim Kajsiewicz, Walerian Kalinka, Julian Klaczko, czy wreszcie współzałożyciel (powstałego w rewolucyjnym roku 1848, a dwadzieścia dwa lata później przejętego przez stańczyków) krakowsko-konserwatywnego dziennika „Czas” ‒ Paweł Popiel[13].

Spośród wymienionych, w formowaniu się ideowo-politycznych przekonań hrabiego Stanisława oraz jego przyjaciół z redakcji „Przeglądu Polskiego” rolę szczególną ‒ szczególną, bo mowa tu o oddziaływaniu „siły fatalnej” wielkiej poezji doby romantyzmu ‒ odegrał Zygmunt Krasiński. Mówiąc najkrócej: w twórcy Nie-Boskiej komedii, Irydiona, Przedświtu oraz Psalmów przyszłości dostrzegli oni nie tylko genialnego artystę, ale także – a może nawet: przede wszystkim – „[głębokiego] mędrca, [trzeźwego] myśliciela i [racjonalnego] polityka [w duchu zachowawczym]”[14].

Tak właśnie pojmowanego „trzeciego wieszcza” profesor Tarnowski (który – nawiasem mówiąc – był przez swą żonę, Różę z Branickich, spowinowacony z autorem Nie-Boskiej[15]) awansował – w swych akademickich wykładach i publicznych odczytach, w szeregu artykułów publikowanych na łamach „Przeglądu Polskiego”, wreszcie w obszernej, pierwszej w naszym piśmiennictwie historyczno-literackim biografii tego poety ‒ do roli wieszcza de facto (jeśli słowo „wieszcz” będziemy traktować w sensie dosłownym: „prorok”) najważniejszego[16]. I tym samym tegoż właśnie autora – w twórczości, którego podziwiał przede wszystkim to, co było (że tak powiem) antyromantyczne: „przewagę rozumu nad fantazją, myślenia nad marzeniem”[17] ‒ wykreował na duchowego patrona obozu stańczyków[18].

W jednej ze swych licznych publikacji krakowski hrabia-profesor z okazałego pałacu przy ulicy Szlak rolę Krasińskiego w porozbiorowych dziejach Polaków – a szczególnie w ideowo-politycznej edukacji założycieli i ideologów „Przeglądu Polskiego” – zestawił z tą, jaką w tym samym czasie odegrał ksiądz Hieronim Kajsiewicz – „pierwszy po Skardze w rzędzie naszych narodowych mówców”[19]. Pisał: „Jeden w nich był ideał ojczyzny ‒ i jedna odwaga, jedna zasługa i jedna chwała w tym, że oni dwaj pierwsi, każdy wedle sił i środków swoich [Krasiński przede wszystkim na kartach Nie-Boskiej komedii i Psalmów przyszłości, Kajsiewicz zaś – w wygłaszanych dla polskich emigrantów w Paryżu kazaniach politycznych[20] – K.K.D.], wystąpili do walki z ruchem rewolucyjnym [opowiadając się równocześnie za programem pracy organicznej w duchu zasad ewangelicznych – K.K.D.]. Czy mieli słuszność, na to odpowiedział rok 1846 i 1863[21].

Zanim wszakże nastał przywołany w powyższym cytacie insurekcyjny rok 1863 ‒ którego doświadczenia stały się dla krakowskich stańczyków (myślę tu o sformułowanym przez nich programie politycznym i lansowanej pedagogii narodowej) negatywnym punktem odniesienia ‒ trzech z czwórki przyszłych założycieli „Przeglądu Polskiego”: Stanisław Tarnowski, Ludwik Wodzicki i Stanisław Koźmian, przeszło praktykę działalności politycznej w „szkole” emigracyjnego Hotelu Lambert, pod okiem takich ówczesnych znakomitości, jak sędziwy książę Adam Jerzy Czartoryski (po śmierci, w lipcu 1861 roku, zastąpiony przez młodszego z dwójki synów ‒ Władysława), jego siostrzeniec i „prawa ręka” – gen. Władysław Zamoyski, a także wytrawni publicyści redagujący nieformalny organ prasowy Hotelu Lambert: „Wiadomości Polskie” (1857-1861) – Walerian Kalinka i Julian Klaczko.

Otóż – ujmując rzecz w największym skrócie – w połowie roku 1860 powstało w Paryżu, pod egidą wspomnianego Hotelu Lambert, Biuro Spraw Polskich (Bureau des Affaires Polonaises), które zamierzało nie tylko kontynuować dotychczasowe działania Hotelu na polu dyplomatycznym oraz prowadzić propolską akcję propagandową w krajach Europy zachodniej, ale przede wszystkim kładło nacisk na współpracę z krajem, pragnąc koordynować działania polityczne we wszystkich częściach podzielonej przez zaborców Polski[22]. W tym celu Biuro powołało w każdym z zaborów tzw. korespondentów, których zadaniem było dostarczanie do Paryża wiadomości o „stanie kraju” i o bieżących wypadkach oraz zbieranie funduszy dla popierania sprawy polskiej na forum dziennikarstwa europejskiego. Gdy idzie o Galicję, takimi właśnie korespondentami zostali tu: Ludwik Wodzicki, Stanisław Tarnowski oraz jego starszy o dwa lata brat ‒ Jan; Stanisław Koźmian był zaś ich współpracownikiem[23].

Trzyletni okres (od końca roku 1860 po koniec 1863) „terminowania” pod okiem liderów Hotelu Lambert to dla przyszłych stańczyków nie tylko czas nauki uprawiania polityki, to także – przede wszystkim dzięki nawiązaniu przez nich bliskich kontaktów z Walerianem Kalinką i Julianem Klaczką ‒ wejście w krąg teoretycznego myślenia o polityce i sprawach polskich. O Klaczce Stanisław Tarnowski napisze później ‒ w bardzo obszernym wspomnieniu pośmiertnym ‒że był to publicysta i pisarz polityczny, którego głos „wtóruje głosowi Skargi, Krasińskiego, Kajsiewicza”[24]. Wydawane zaś przez Klaczkę i Kalinkę w Paryżu „Wiadomości Polskie” ten sam autor scharakteryzuje w sposób następujący (pozwalam tu sobie na dłuższy cytat, gdyż – jak zobaczymy – słowa Tarnowskiego na temat linii politycznej „Wiadomości Polskich” można śmiało wykorzystać przy charakterystyce programu stańczykowskiego „Przeglądu Polskiego”): „Wierzą one [„Wiadomości Polskie”], że odrodzenie Polski przyjść może tylko przez wpływ i pomoc cywilizowanej Europy – na jej, równie jak na naszą, korzyść; ale widzą i uczą zarazem, że stać się ono musi nie przez zewnętrzne tylko działania, ale przez naszą własną pracę. Własnymi siłami żaden naród podbity nie stoczy nigdy pomyślnej wojny z nieprzyjacielem mającym na rozkazy wszystkie środki uorganizowanego państwa, ale żaden też nie dźwignie się bez użycia sił własnych, a użyć ich może wtedy dopiero, jeżeli je naprzód pomnoży i dobrze wyćwiczy. Z tego stanowiska wychodząc, w interesie zmartwychwstania Polski nie przypuszczają „Wiadomości” powstań; bo wiedzą, że gdzie nie ma armii ani skarbu, tam wojny zwycięskiej być nie może; wiedzą, że konspiracje i organizacje [tajne] dostarczają wielu wprawdzie jenerałów, ale nie dostarczają ani jednego żołnierza, i że rewolucyjna propaganda może wywołać rozmaite ruchy, ale nie ruchy powstańcze i narodowe. Walczą więc z teorią własnych sił ‒ naprzód, a następnie – z konspiracją. […] Rozumowanie i uczucie, zapał i argumentacja, prośba i dowcip, przykłady obcych i własne doświadczenie, ironia i zaklęcie, miłość i zgroza, wszystko tam mówi: „czekać” […]”[25].

Wiadomość o wybuchu w Kongresówce powstania styczniowego galicyjscy korespondenci paryskiego Biura Spraw Polskich przyjęli z zaskoczeniem i wielkim niepokojem o dalsze losy narodu, ale ostatecznie ‒ jak czytamy w Koźmianowej Rzeczy o roku 1863, książce przechodzącej miejscami w pamiętnik ‒ po otrzymaniu 16 lutego stosownych instrukcji od swych politycznych mocodawców z Hotelu Lambert, „wciągnięci widokami skutecznego działania mocarstw” (Francji, Wielkiej Brytanii i Austrii) na rzecz sprawy polskiej, zdecydowali się owo powstanie „popierać z Galicji”[26]. Z jasno przy tym – jak podkreśla cytowany autor ‒ wyznaczonym sobie dodatkowym zadaniem: „odjąć powstaniu wszelkie znamiona rewolucyjne, a nadać mu wyłączny charakter narodowy i wyłącznie antyrosyjski”[27].

Cała interesująca nas tu trójka przyszłych stańczyków: Stanisław Tarnowski, Stanisław Koźmian i Ludwik Wodzicki, weszła – z ramienia „białych” ‒ w skład utworzonej w lipcu 1863 roku Rady Prowincjonalnej Galicji Zachodniej, podległej władzy zwierzchniej insurekcyjnego Rządu Narodowego w Warszawie.

Tarnowski piastował w owej Radzie funkcję najpierw zastępcy dyrektora, a następnie (od 2 września) dyrektora Wydziału Wojny. Aresztowany w nocy z 30 września na 1 października 1863 roku przez policję austriacką, „okrągłe dwa lata, co do dnia” (a ściśle rzecz biorąc: dwa lata bez jednego miesiąca, gdyż właśnie na jeden miesiąc otrzymał „uwolnienie za kaucją pod pozorem [potrzeby poratowania] zdrowia”) spędził w więzieniu: najpierw na Wawelu, potem we Lwowie („u Karmelitów”), a wreszcie w Ołomuńcu[28].

Koźmian od lipca 1863 roku kierował biurem korespondencyjnym i prasowym powstańczej Rady Prowincjonalnej Galicji Zachodniej, a 1 grudnia 1863 roku został członkiem Wydziału Rządu Narodowego dla Galicji, który zastąpił Rady Prowincjonalne: Galicji Zachodniej oraz Galicji Wschodniej. Poza tym ‒ jako kierownik działu politycznego krakowskiego dziennika „Czas” (od połowy kwietnia 1863 roku) ‒ z aprobatą pisał na jego łamach o insurekcyjnych wydarzeniach w Kongresówce, podkreślając narodowy charakter walki i wyrażając nadzieję na czynne wystąpienie Austrii przeciwko Rosji. Te publicystyczne wystąpienia ściągnęły nań represje: 17 marca 1864 roku został skazany na trzy miesiące więzienia, którą to karę odbył od 1 grudnia 1864 do 28 lutego 1865[29].

Z kolei Wodzicki był w Radzie Prowincjonalnej Galicji Zachodniej najpierw zastępcą dyrektora, a następnie (od 2 września) dyrektorem Wydziału Administracji. Poza tym wziął on udział w wyprawie zorganizowanego w Galicji powstańczego oddziału pod dowództwem generała Zygmunta Jordana (oddział ten został rozbity w bitwie pod Komorowem w powiecie stupnickim 20 czerwca 1863 roku). Ażeby uniknąć grożącego mu aresztowania (po tym, jak rząd austriacki w lutym 1864 zaprowadził na terenie Galicji stan oblężenia), Wodzicki w marcu 1864 przekroczył nielegalnie granicę austriacko-pruską i przez ponad rok przebywał w różnych krajach Europy Zachodniej (Anglia, Portugalia, Hiszpania, Francja), by powrócić do Krakowa w sierpniu 1865 (po tym, jak w kwietniu owego roku stan oblężenia został zniesiony, a uczestników powstania już wkrótce miała objąć amnestia)[30].

Przedpowstaniowe, a potem powstańcze doświadczenia czwartego z założycieli „Przeglądu Polskiego” – Józefa Szujskiego – były inne. Na przełomie lat 50. i 60. związał się on ze środowiskiem galicyjskich „przedburzowców”, które było ‒ głównie na polu literacko-publicystycznym ‒ odpowiednikiem ówczesnego stronnictwa „ruchu” w Królestwie Kongresowym[31]. W roku zaś 1863 najpierw, z ramienia tajnej Ławy Krakowskiej, zajmował się dostarczaniem broni dla walczących w Kongresówce powstańców, a następnie (od kwietnia do lipca) redagował podziemne pismo „Naprzód”[32]. Stanisław Koźmian ‒ widząc w Szujskim z czasów powstania działacza obozu „czerwonych” (choć w rzeczywistości stał on wówczas raczej w politycznym centrum powstańczego ruchu[33]) ‒ opisuje, jak to ów przyszły stańczyk-realista w marcu 1863 przewoził wózkiem, wraz z Janem Matejką, karabiny do obozu Mariana Langiewicza w Goszczy: „Matejko, zobaczywszy obóz, zrozumiał od razu, że nie tylko zwyciężyć, ale trzymać się nie można; Szujski [natomiast] był w takim uniesieniu, jakżeby widział wojsko polskie w Warszawie. […] obdarzony wyższym rozumem i zmysłem politycznym, wprawdzie w 1863 r. jeszcze nie wyrobionym, ulegał politycznej egzaltacji, która w początkach [insurekcyjnych] wypadków kazała mu wierzyć w zwycięstwo, podczas gdy pogarda wszystkiego, co małe i nieśmiałe – skutek młodości – spadała zrazu na umiarkowanych[34].

Autor przytoczonych słów (pochodzących z cytowanej tu już Rzeczy o roku 1863) zaraz wszakże dodaje, iż: „W dalszym ciągu wypadków kilkakrotnie Szujski zbliżał się do nas […] i kilkakrotnie odwiedzał mnie w Biurze krakowskim [chodzi o kierowane przez Koźmiana biuro korespondencyjne i prasowe insurekcyjnej Rady Prowincjonalnej Galicji Zachodniej ‒ K.K.D.] […], a nawet podjął niektóre w nim prace. Przełom jednak w jego zapatrywaniach i przekonaniach nastąpił w końcu 1863 r. i w 1864 […]”[35].

 

W poświęconym Szujskiemu wspomnieniu pośmiertnym tenże sam Stanisław Koźmian pisze, iż po traumatycznej klęsce powstania styczniowego „trzy drogi stały otworem dla Polaków: zwątpienie, dawny porozbiorowy kierunek, wybór nowego”[36].

„Że założyciele «Przeglądu Polskiego» […] – kontynuuje przywołany autor – nie zwątpili o sprawie narodowej, tego dowodem, iż go [ów miesięcznik] stworzyli”[37]. Mając zaś do dyspozycji własne pismo polityczno-literackie, nie zamierzali kroczyć „po dawnej porozbiorowej drodze do promiennego celu – przez wyidealizowane zawody, ubóstwiane błędy i kanonizowane klęski”. Zrozumieli bowiem, że „to, co nas do dzisiejszego doprowadziło stanu, jest fałszem”. I że przed nimi – jako wydawcami i publicystami nowo powstałego pisma – stoi olbrzymie i niezwykle trudne do wykonania zadanie:mianowicie „zadanie […] naprawy usposobień, przekonań, silniejszych od nich nawyknień, przyjętych pojęć i formułek, potężnych haseł i głęboko w społeczeństwie zakorzenionych komunałów, słowem: [zadanie] naprawy obyczaju politycznego [Polaków]”[38].

Ażeby móc przystąpić do realizacji owego wielkiego i odpowiedzialnego zadania, należało wpierw – jak opowiada Koźmian – zdiagnozować kardynalną przyczynę popełnionych przez Polaków błędów politycznych: „Znajomość teraźniejszości nie wystarczała tu bynajmniej […]. Prawdziwego zasobu potrzebnego do zamierzonego dzieła szukać należało gdzieindziej, głębiej – w dziejach naszych. I oto, co zaraz na wstępie nadało i naznaczyło Józefowi Szujskiemu wyjątkowe, górujące, rozstrzygające stanowisko. Tylko historyk mógł odnaleźć nową [dla narodu] drogę”[39].

Tak! To właśnie Józef Szujski – w połowie lat 60. XIX wieku znany już i ceniony historyk (autor obszernych, czterotomowych Dziejów Polski podług ostatnich badań spisanych, Lwów 1862-1866[40]) – stał się głównym ideologiem „Przeglądu Polskiego”. Wprawdzie ‒ jak to już zostało wcześniej powiedziane ‒ pierwszy zeszyt tego pisma wyszedł „z kierującym artykułem podpisanym: Florian Ziemiałkowski”[41], ale w późniejszych swych enuncjacjach stańczycy do tego artykułu się nie odwoływali, za swój właściwy program uznając późniejszą o sześć miesięcy dwudziestostronicową broszurę Szujskiego, zatytułowaną: Kilka prawd z dziejów naszych. Ku rozważeniu w chwili obecnej.

O tej to właśnie publikacji, datowanej: Kraków, 5 stycznia [1867 roku], Stanisław Koźmian tak pisał na łamach ósmego zeszytu „Przeglądu Polskiego” (z lutego 1867): „Broszura ta – owoc pracy naszego znakomitego współredaktora – jest wypływem opinii i przekonań redakcji „Przeglądu Polskiego”. […] do niej więc odwołać się możemy jako do naszego programu”[42].

W cytowanym zaś już przeze mnie nieco wcześniej wspomnieniu pośmiertnym o Józefie Szujskim Koźmian dopowiada: „Prawdy, które on wyrwał przeszłości, omawiane, przerabiane i powtarzane były następnie przez innych, a motywa jego pieśni grały orkiestry i katarynki”[43].

„Nikt z naszego nie tylko grona, ale pokolenia – kontynuuje Koźmian swą laudacyjną wypowiedź o autorze Kilku prawd z dziejów naszych – […] lepiej nie zasłużył się wspólnemu dziełu wytworzenia dla narodu innej niż dotąd, silniejszej i pewniejszej podstawy bytu. Apostoł prawd narodowych, lekarz chorób polskich, pracownik na niwie ojczystej – pod tymi trzema postaciami, zlewającymi się w jedną potężną, reformatora, Szujski pozostanie niezwykłym zjawiskiem, niezwykłym człowiekiem, nie tylko w narodzie polskim, ale także w dziedzinie myśli i działalności ludzkiej”[44].

Analiza ideowo-politycznych treści przywołanej tu programowej broszury Szujskiego nie jest zadaniem niniejszego szkicu ‒ taką analizę przeprowadziłem już zresztą w innym miejscu[45] – tu więc ograniczę się jedynie do przytoczenia wypowiedzi samego autora interesującego nas dzieła, który z perspektywy kilkunastu lat tak pisał na temat znaczenia Kilku prawd…: „[…] o cztery lata odległa od roku 1863, [broszura ta] wykazała konieczność zupełnego zwrotu w polityce narodowej i krajowej [tj. galicyjskiej – K.K.D.]; w narodowej przez stanowcze zamknięcie epoki samozwańczej, czyli konspiracyjnej, przez potępienie liberum conspiro [bo ono, jak dawne liberum veto, wiedzie naród ku zgubie]; w bieżącej krajowo-narodowej przez oparcie się o Zachód przeciw Moskwie, w szczególności zaś przez lojalne i czynne stanowisko w Austrii [gwarantującej galicyjskim Polakom stosunkowo szerokie swobody autonomiczne]”[46].

Ów dobitnie sformułowany postulat stanowczego rozbratu z porozbiorową tradycją konspiracyjno-insurekcyjną, na rzecz skoncentrowania się na „normalnej organicznej pracy”[47] – postulat wyprowadzony „z nauk nabytych w wypadkach 1863 r. i z badań historycznych” – Stanisław Koźmian określił potem jako wielce pożądane, a mocno niestety spóźnione „przecięcie nici patriotyzmu szkodliwego” (odwołującego się do emocji i uczuć) i „nawiązanie nici patriotyzmu politycznego” (odwołującego się do rozumu i trzeźwego obrachunku z rzeczywistością). Albo – ujmując rzecz bardziej dosadnie – jako podjętą przez założycieli i redaktorów „Przeglądu Polskiego” próbę „przywrócenia narodowi roztropności, [w myśl] […] przysłowia, aby był «mądry Polak po szkodzie»”[48]. Bo przecież – jak w innym miejscu wyznaje Koźmian – „Przegląd Polski” powstał „głównie pod głębokim wpływem smutnych wrażeń 1863 roku, może i wyrzutów sumienia”[49].

„Wynajdywać przeszłe grzechy, stwierdzać zadawnienie choroby, opukiwać przeszłość i teraźniejszość, nareszcie przepisywać [narodowi] ciężką […] kurację” – to wszystko, jak pisze autor Rzeczy o roku 1863, stało się zadaniem („zadaniem twardym i wymagającym twardości”) grona osób wydających w Krakowie wymieniony przed chwilą miesięcznik, które to grono cytowany tu publicysta obdarzył (w jego mniemaniu bardzo zaszczytnym i nobilitującym) mianem „szkoły patriotyzmu politycznego”[50].

„Szkoła” ta – wywodzi dalej ów autor – „założywszy sobie naprawę wychowania społeczeństwa [chodzi tu o odmianę politycznej mentalności Polaków – K.K.D.] i walkę z wadami narodowymi” (w pierwszej kolejności z usposobieniem anarchicznym, którego jaskrawym przejawem w wiekach XVII i XVIII było liberum veto, a potem, w epoce porozbiorowej – liberum conspiro), musiała „wejść w zapasy i z dawnymi pojęciami, i z ludźmi”[51].

„Mówią niektórzy – pisał Tarnowski w Obrachunku «Przeglądu Polskiego» po dziesięciu latach jego istnienia – żeśmy byli zbyt surowi […]. Surowi? A czyż mamy pobłażać, podchlebiać i głaskać? Złe, jak się stanie, pokrywać milczeniem, żeby się rozrosło? Czy to przeznaczenie, czy to obowiązek ludzi, którzy widzą i w goryczy serc swoich czują, że dziś w Polsce jest źle, a chcą, żeby było lepiej? Czy mamy się, jedni drugich, psuć i pieścić, jak źli rodzice psują i pieszczą dzieci; podchlebiać sobie, jak dworacy [schlebiają] ograniczonym królom […]?”[52]

Prawdziwą (wedle określenia Szujskiego) „maczugą” na przeciwników politycznych stała się Teka Stańczyka[53] ‒ cykl opublikowanych na łamach „Przeglądu Polskiego”, w zeszytach od maja do grudnia 1869 roku (z przerwą w listopadzie), dwudziestu satyrycznych listów, pisanych przez fikcyjnych nadawców do fikcyjnych adresatów, ale na tematy jak najbardziej wówczas w Galicji realne, aktualne i ważne[54].

Przypomnijmy historyczny kontekst. Otóż rok 1869 był to czas, gdy na forum Sejmu Krajowego we Lwowie oraz parlamentu wiedeńskiego toczyła się tzw. kampania rezolucyjna ‒ prowadzona w szrankach dopuszczonych przez prawo walka o rozszerzenie zakresu autonomicznych swobód w Galicji[55]. Roszczeniową postawę wobec Wiednia podsycali demokraci lwowscy, urządzając patriotyczne demonstracje uliczne i nabożeństwa kościelne „za Ojczyznę” – do czego doskonałą okazją była przypadająca wówczas 300. rocznica unii lubelskiej[56]. W Krakowie zaś temperatura patriotyczna podniosła się bardzo wyraźnie w związku ze sprawą powtórnego wawelskiego pochówku odnalezionych właśnie wtedy prochów króla Kazimierza Wielkiego[57].

Grono wydawców „Przeglądu Polskiego” ‒ chcąc zapobiec dalszej eskalacji nastrojów patriotycznych i zarazem opozycyjnych wobec Wiednia, by nie doprowadziły one do wycofania się Austrii z dotychczasowych koncesji autonomicznych dla Galicji ‒ na kartach Teki Stańczyka, wzorowanej (jak wyznał potem Koźmian) na wcześniejszych o sto lat angielskich Listach Juniusa[58], ostro i zdecydowanie wystąpiło przeciw idei „nieprzerwalności powstania” (czyli kontynuowania działalności konspiracyjno-niepodległościowej), przeciw demonstracjomanii (bo demonstracje nie tylko odciągają od „codziennej, mozolnej, żmudnej a twardej pracy”, ale ‒ co gorsza ‒ „mogą wywołać represję lub też znowu rozpaczliwy czyn”[59]), a także przeciw tromtadracji (to jest polityce głośnych, efektownych, ale w istocie pustych haseł). Stanisław Tarnowski tłumaczył potem, że autorzy Teki chcieli: „Upomnieć patriotyzm lekkomyślny, który chcąc dobrze, dobrze myśleć i działać nie umie; opamiętać patriotyzm sentymentalny, dziecinny, który pozór bierze za rzecz, a frazes za czyn; wreszcie odsłonić patriotyzm fałszywy, faryzejski, któremu ojczyzna służy za pretekst, a celem mniej lub więcej świadomym jest zawsze «ja» tego lub owego człowieka”[60].

Jeśli zaś chodzi o formę literacką Teki, to – jak wyjaśniał Stanisław Koźmian – jej autorzy sięgnęli po ostrze satyry (dodajmy: miejscami przechodzącej w pamflet), ponieważ „satyra nie tylko najsilniej, najjaskrawiej uwydatnia ujemne strony rzeczy i ludzi, ale najdzielniej je ubezwładnia”. „Że [zaś] Teka Stańczyka – konkluduje autor Rzeczy o roku 1863 ‒ była skutecznym środkiem, dowodzi wywarte przez nią wrażenie”[61].

Rzeczywiście! Teka wywołała (wedle słów Józefa Szujskiego) „piekielny hałas”[62]. Inna rzecz, że – jak przyznaje ów historyk-ideolog – był to „hałas” inspirowany przez prasę reprezentującą obóz ówczesnych galicyjskich demokratów: „hałas na podstawie przedstawienia rzeczy dziennikarskiego, [a] nie na podstawie czytania Teki, bo o ile ją czytano w oryginale, o tym świadczą najlepiej szczupła liczba egzemplarzy [«Przeglądu Polskiego»[63]] i pozostały nierozsprzedanych zapas”[64].

Tak czy inaczej – „hałas” jednak powstał… Jeszcze trzydzieści kilka lat później Wilhelm Feldman nie krył oburzenia: „Wszelki ruch, wszelki krok żywszy polityczny jest tu smagany, wydrwiony, przedstawiony jako czyn idiotów, kierowanych przez świadomych, spekulujących na efekt lub karierę szubrawców, przedłużających w ten sposób swoje chwile panowania nad umysłami z r. 1863”[65].

Ci, których postawy i zachowania Teka pragnęła wyszydzić ‒ czyli, w pierwszej kolejności, demokraci lwowscy, skupieni wokół wydawanej w mieście nad Pełtwią „Gazety Narodowej” – uznali ową publikację za niedopuszczalny atak na, dla nich wciąż żywą i świętą, tradycję romantyczno-niepodległościowo-powstańczą. Stanisław Tarnowski żalił się po latach: „zostaliśmy uznani za zdrajców kraju przez «patriotyczną opinię»”[66]. Nawet przyjaźnie nastawiony wobec autorów Teki Paweł Popiel – przez nich samych traktowany jako polityczny mentor[67] ‒ miał pewne wątpliwości: „Ironia tam, gdzie krew strumieniami się lała, kiedy jedni w kazamatach, a drudzy w kopalniach okupywali błędy przywódców, nie była może stosowną”[68].

Autorzy Teki Stańczyka tłumaczyli potem, że w żadnej mierze ich intencją nie było szydzenie z krwi przelanej w ostatnim powstaniu. „Wobec śmierci ‒ jak mocno podkreślał Koźmian – kończy się szyderstwo i zamiera śmiech nawet gorzki”[69]. Tarnowski zaś doprecyzowywał: „Zarzucają nam konserwatyzm, zarzucają nam, że nie chcemy restauracji Polski, dlatego że roku 1863 boimy się jak zmory, a ofiar jego i poświęceń szanować nie umiemy. […] Tego […] konserwatyzmu, który polega na tym, żeby starać się zachować resztki narodowego życia, strwonionego w nieudanych powstaniach, nie wypieramy się wcale. Lękamy się [natomiast] wszystkich ruchów lekkomyślnych […]. Nie wypieramy się też tego, że straszną marą jest dla nas rok 1863 […]. Nikt nas [jednak] nie słyszał, żebyśmy z niego drwili, nikt nie słyszał, żebyśmy inaczej jak ze czcią odzywali się o poświęceniach i ofiarach, o poległych i zesłanych na Sybir, wyzutych z mienia i na tułaczkę skazanych. «Konserwatyści i odstępcy», nie umiemy śmiać się z największej klęski, jaką naród poniósł […]. Ale czuć poświęcenie, litować się nad nieszczęśliwymi, płakać po poległych ‒ to nie jedno, co bronić i wielbić fakt, który Królestwo [Kongresowe] pogrążył w przepaść, z której, Bóg wie, kiedy się dźwignie, a z Rusią i Litwą co zrobił, powiedzcie. Nie, rok sześćdziesiąty trzeci szanujemy tym uszanowaniem, które się należy nieszczęściu, ale pomimo wszystkich czystych ofiar i poświęceń nie liczymy go do pięknych kart naszej historii ani do wspomnień chwalebnych. Są klęski, są nieszczęścia, które się dźwiga z żałością, ale i z dumą; rok sześćdziesiąty trzeci nie zostawił nam tej pociechy”[70].

Szujski z kolei przypominał, iż każdy z założycieli „Przeglądu Polskiego” przeżył przecież w insurekcyjnym roku 1863 śmierć na polu bitwy kogoś z kręgu rodziny czy przyjaciół; zatem: „my – pisał w imieniu własnym oraz pozostałych autorów Teki (Tarnowskiego, Koźmiana i Wodzickiego) ‒ mniej niż ktokolwiek bliscy byliśmy tego [z krwi przelanej] szyderstwa”[71].

Przytoczona uwaga w największym stopniu odnosiła się do Stanisława Tarnowskiego, który w powstaniu styczniowym stracił młodszego, w chwili śmierci zaledwie 23-letniego, brata ‒ Juliusza[72]. O tej to śmierci hrabia Stanisław tak potem napisze: „Śmierć przy zwycięstwie, śmierć, która się na coś przydała, musi mieć jakąś osłodę, być łatwiejszą do zniesienia. Ale taka [w przegranym z kretesem i całkowicie bezowocnym powstaniu] zostawia gorycz, zostawia żal do siebie samego, że się nie przeszkadzało, nie wstrzymywało, zostawia w duszy ranę, która się z czasem zabliźnia po wierzchu, ale się nie goi nigdy”[73].

Bardzo to wymowne wyznanie… Jak się wydaje, ta właśnie gorycz po śmierci młodszego brata – połączona z poczuciem winy, że się go nie powstrzymywało przed wyruszeniem na pole orężnej walki z potężnym rosyjskim zaborcą (i tym samym nie uchroniło się go przed zdecydowanie przedwczesną śmiercią) – mocno zaciążyła na opinii Stanisława Tarnowskiego o powstaniu 1863 roku. Otóż potem będzie on patrzył na nie głównie przez pryzmat popełnionych wówczas politycznych błędów, ujawnionych ludzkich słabości, czy wreszcie niegodziwych postaw i zachowań. Oto – tytułem ilustracji ‒ stosowna jego wypowiedź (wypowiedź – co warto zaznaczyć – nieprzeznaczona do druku, lecz pochodząca z Domowej Kroniki Dzikowskiej, spisanej pod koniec XIX wieku dla kolejnych pokoleń rodu Tarnowskich): „Przez całe życie myślał człowiek, że prędzej czy później doczeka się powstania, a to powstanie będzie najszczęśliwszą chwilą jego życia. Może zginie, ale warto zginąć. Wyobrażaliśmy sobie wszyscy, że powstanie to będzie samo bohaterstwo, sama wzniosłość, jakieś nadludzkie a powszechne podniesienie się, miłość Ojczyzny, odwaga poświęcenia się, dochodzące do ideału. Widziało się co innego. Często uciekinierstwo było bolesne. Fanfaronady, przechwałki, bawienie się w powstańców, a zbijanie bruku i spijanie wina (często za pieniądze narodowe) ‒ były gorsze. A dopieroż te męty i brudy społeczeństwa, które wypryskiwały na wierzch i grały komedię patriotyzmu i bohaterstwa, ta masa głupców i awanturników, często prostych szalbierzy, która grała rolę, miała wpływ i znaczenie i niby reprezentowała sprawę, czasem nią kierowała, zawsze się do niej wieszała – te ręce brudne, a nieraz i krwawe, które dotykały czystej sprawy i brukały ją, ta straszna tragikomedia jakiegoś niby-Rządu i niby-Narodowego, który miał posłuch, bo go ludzie słuchać chcieli, ale rzeczywistej siły mieć nie mógł, a przed samym sobą, przed Polską, przed światem udawał rząd prawdziwy i regularny, […] do tego ta walka z radykałami, którzy chcieli wywołać jakieś ruchy w Galicji ‒ to wszystko było okropne, a położenie ludzi porządnych wśród tego było prawdziwą męczarnią. Dobre wrażenie o ludziach i, niestety, dobre wyobrażenie o Polakach, idealizowanie swego narodu wtedy się skończyło”[74].

Nie ma potrzeby dowodzić, że przytoczona refleksja jest – mówiąc eufemistycznie – nazbyt jednostronna… Warto natomiast zwrócić uwagę na sposób, w jaki w owej wypowiedzi Tarnowski opisuje współczesną sobie polską scenę polityczną. Otóż czyni to wedle klasycznego schematu „my – oni”: z jednej strony jesteśmy „my” ‒ „ludzie porządni” i trzeźwo myślący, z troską pochylający się nad sprawami pogrążonej w niewoli Ojczyzny; z drugiej zaś – „masa głupców i awanturników” oraz cynicznych „szalbierzy”, usiłujących przy pomocy efektownego patriotycznego gestu lub frazesu zrobić polityczną karierę albo przynajmniej zaspokoić swoją próżność.

Z tego typu opisem polskiej sceny politycznej mamy też do czynienia w wypowiedziach Tarnowskiego kierowanych przezeń do druku – choć, co zrozumiałe, w ocenach i refleksjach przeznaczonych dla szerszego kręgu czytelników autor ów posługuje się językiem bardziej oględnym. Tak jest na przykład na kartach bardzo ważnej jego książki Z doświadczeń i rozmyślań, która „pisana była na zakończenie dwudziestu pięciu lat życia «Przeglądu Polskiego»”[75]. Tu mianowicie – odwołując się do postaci i sytuacji wykreowanych przez Szekspira w Królu Learze – „piórem i kieszenią najczynniejszy współpracownik «Przeglądu Polskiego»”[76] przyrównuje politycznych przeciwników tego pisma do Goneryli i Regany, a więc tych królewskich córek, które szumnie deklarowały gorącą i bezgraniczną miłość do ojca, aby w ten sposób zapewnić sobie jego łaski i część królestwa; własnemu zaś stronnictwu politycznemu wyznacza rolę Kordelii, „która mówi cicho i mało, a kocha prawdziwie”[77]. Oto – in extenso ‒ bardzo wymowny fragment owej zmetaforyzowanej wypowiedzi: „Nasz polski Lear zawierzył słodkim słowom Goneryli i Regany, i dziś wygnany ze swoim państw – z Litwy, z Rusi, po Mazowszu, Sandomierzu, Kujawach bez domu i ziemi tuła się w wichrach i burzach, obdarty, ze wszystkiego wyzuty, z nędzy i rozpaczy prawie obłąkany. Kordelia znowu, małomówna jak zawsze i jak zawsze kochająca z całej duszy, opatrzyła choć parę ran, pokrzepiła cokolwiek jego siły, pospieszyła z jakim takim ratunkiem i pociechą na jego opuszczenie, sieroctwo i nędzę. Ale wielomowne i wymowne córki stają przed nim znowu i powtarzają, że one go bardziej, one jedynie kochają, żeby nie wierzył tej milczącej, która oczywiście nie czuje, skoro nie gada… A Lear co zrobi? Czy zapamięta, jak wiele już za sprawą tych córek [Goneryli i Regany] utracił i czego doznał, lub też czy im jeszcze raz swoją świętą głowę, swój los, resztki swego życia powierzy?…”[78].

Do jeszcze innej ‒ ale też bardzo wymownej ‒ metaforyki odwołał się Józef Szujski. Otóż wznosząc toast na cześć Józefa Ignacego Kraszewskiego podczas zorganizowanych w pierwszych dniach października 1879 roku w Krakowie obchodów 50-lecia pracy literackiej tego głośnego powieściopisarza – a trzeba tu koniecznie dopowiedzieć i zarazem mocno podkreślić, że ówcześni galicyjscy demokraci pragnęli owej jubileuszowej uroczystości nadać rangę wielkiej manifestacji patriotycznej[79] – wznosząc więc rzeczony toast, Szujski w aluzyjny sposób odniósł się do tromtadrackiej (w jego ocenie) polityki demokratów i złożył następującą deklarację:

„Lubię szczerość i otwartość, i z tą szczerością podnoszę mój sztandar. Jest to sztandar korpusu pełnego zasług w obronie społeczeństwa – sztandar straży pożarnej – sztandar zastępu, który […] nazwałbym zastępem chłodzących. Jako historyk, pisarz polityczny, jako poeta od chwili do chwili, stoję przy nim od lat szesnastu, pilnując wiecznie zadania wręcz odmiennego hasłu naszego wieszcza:

Mierz siłę na zamiary,

Nie zamiar podług sił.

Bo [zawierzyłem innemu] hasłu:

Mierz siłę na zamiary,

Lecz zamiar podług sił.

Pilnuję, powtarzam, [tego odmiennego hasłu Mickiewicza zadania] bo mam to najświętsze i najgłębsze przekonanie, że innego, pod grozą matkobójstwa, mieć nam nie wolno”[80].

Przeciwnicy polityczni – ci, którzy sami siebie mienili „strażnikami narodowego Znicza” ‒ natychmiast podchwycili metaforyczne słowa Szujskiego o tym, że jego stronnictwo aspiruje do roli „straży pożarnej”, biorącej na siebie zadanie obrony społeczeństwa przed nieodpowiedzialnymi działaniami „podpalaczy”, i nazwali owo stronnictwo – z niemiecka, by wytknąć mu jego serwilistyczną postawę wobec zaborcy austriackiego – „ligą brandmajstrów” (niem. Brand = pożar)[81].

Nie to wszakże miano przylgnęło najmocniej – i na stałe – do Szujskiego, Tarnowskiego, Koźmiana oraz ich ideowo-politycznych adherentów; ale to, którym rzeczone grono konserwatystów krakowskich ochrzciła w roku 1869 (roku publikacji Teki Stańczyka) „Gazeta Narodowa”: „stańczycy”, czyli… „błaźni” ‒ miano pogardliwe, które (w zamyśle pisma lwowskich demokratów) miało środowisko „Przeglądu Polskiego” ośmieszyć i zdeprecjonować. Tu jednak nastąpiła rzecz zaskakująca: autorzy interesującej nas satyry politycznej nie poczuli się urażeni czy obrażeni, wprost przeciwnie! Stanisław Koźmian tak pisał w październikowym zeszycie „Przeglądu Polskiego” z roku 1869: „Nas, redaktorów «Przeglądu [Polskiego]», nie mógł doprawdy większy spotkać zaszczyt. Dla Teki zaś i «Przeglądu» nie można było marzyć o większym tryumfie. Tym więc sposobem i dzięki «Gazecie Narodowej» Teka ma zapewnione miejsce w historii, a nazwa wymyślona przez «Gazetę Narodową» jest dla nas nie tylko najlepszym dowodem, że nasze usiłowania odniosły już pożądany skutek, ale zarazem jest otuchą, aby na obranej drodze wytrwać. Za taką reklamę, i chociaż to tylko reklama, winniśmy jak najserdeczniej podziękować „Gazecie Narodowej”[82].

Stanisław Tarnowski – z kilkuletniej już perspektywy – w podobnym tonie komentował tę sytuację:„Nazwę przyjęliśmy chętnie, nawet wdzięcznie, wiedząc z historii, że przydomek dany w gniewie przez przeciwnika na wzgardę i urągowisko staje się czasem tytułem chwały. […] Przypadkiem i niechcący przeciwnicy dali nam chrzest i imię jako stronnictwu. A nie tyle cieszyliśmy się z tego, że nam się to dostało, ile z tego, że tym razem może […] nadane imię nada spójność, całość, indywidualność jednakim, ale rozproszonym pojęciom i usiłowaniom, że da nie tylko nazwę i sankcję, ale i rzeczywistą organizację stronnictwu; że po jednej stronie […] zbiorą się w kupę wszyscy, którzy rok 1863 mają za największą klęskę porozbiorowej Polski i od klęsk podobnych na przyszłość chcą ją zabezpieczyć, po drugiej ci znowu, którzy w nim [tj. w roku 1863 – K.K.D.] i w jego skutkach złego widzieć raczej […] nie chcą […]”[83].***

Tak! Przydomek „dany w gniewie przez przeciwnika na wzgardę i pośmiewisko” Tarnowski i jego ideowo-polityczni przyjaciele spod znaku „Przeglądu Polskiego” przyjęli „chętnie, a nawet wdzięcznie”… Odwołali się bowiem nie tyle do historycznego błazna króla Zygmunta Starego, o którym niewiele przecież wiadomo[84], lecz do tytułowej postaci z obrazu Jana Matejki Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony, kiedy wieść przychodzi o utracie Smoleńska (namalowanego w roku 1862, a wystawionegona widok publiczny w 1863). Na tym zaś obrazie mamy do czynienia nie z rozbawionym dworskim wesołkiem, lecz z przyodzianym w błazeński strój mądrym, przenikliwym, dalekowzrocznym i zatroskanym o przyszłość jagiellońskiego państwa (jak się kiedyś mówiło) statystą… Stanisław Tarnowski takimi słowy opisał tę wspaniałą postać z Matejkowskiego obrazu: „Kiedy Stańczyk siedzi sam jeden w pustej komnacie, za drzwiami tańczące pary i dźwięki muzyki, a przy nim na stole karta z wiadomością o utracie Smoleńska, kiedy ręce rozpaczliwie załamał i splótł, a oczy wpatrzył gdzieś daleko w przyszłość, on ma w sobie te wszystkie złe przeczucia, które dręczyły mądrych w XVI wieku. Mówi z niego i Kochanowskiego: «wieczna sromota», i Orzechowskiego: Byś serce moje rozkroił, nic w nim nie znajdziesz, jedno to słowo: zginiemy, i Górnickiego: Fata jakieś was pędzą – wszystko, czego się bali, przed czym truchleli, nie mogąc jasno widzieć, co to będzie, wszystko [to] skupiło się w jego duszy, w jego wyrazie twarzy”[85].

Takiego właśnie Stańczyka założyciele i ideolodzy „Przeglądu Polskiego” uznali ‒ „chętnie, a nawet wdzięcznie” – za swego patrona i zarazem symbol stworzonej przez siebie „szkoły patriotyzmu politycznego”.

[1] T. Boy-Żeleński, Wśród stańczyków, [w:] tegoż, O Krakowie, oprac. H. Markiewicz, Kraków 1968, s. 135-136.

[2] Zob. A. Romanowski, Krakowskie lata Romana Dmowskiego, [w:] Kraków i Galicja wobec przemian cywilizacyjnych (1866-1914). Szkice i studia, red. K. Fiołek, M. Stala, Kraków 2011, s. 391-404.

[3] R. Dmowski, Upadek myśli konserwatywnej w Polsce, wyd. trzecie, poprawione, Wrocław 2004, s. 16.

[4] Samotnik spod Gołogór [A. Giller], O serwilizmie i serwilistach. Studium polityczno-krytyczne, Bruksela 1879, s. III.

[5] [T. Romanowicz], Polityka Stańczyków. Odpowiedź na referat Prof. Dra Leona Bilińskiego „O stronnictwie Stańczyków”, Kraków 1882 (odbitka z „Reformy”), s. 35.

[6] [S. Buszczyński], Smocza Jama, Poznań 1881, s. 14. Zob. też: T. Budrewicz, Portret stańczyka w prasie satyrycznej, [w:] Kraków i Galicja wobec przemian cywilizacyjnych…, s. 139-163.

[7] S. Tarnowski, Ludwik Wodzicki. Wspomnienie pośmiertne, Kraków 1894 (odbitka z „Przeglądu Polskiego”), s. 47.

[8] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 3, Kraków 1895, s. 361.

[9] S. Tarnowski, Domowa Kronika Dzikowska, wstęp, oprac. i komentarz G. Nieć, Kraków-Rudnik 2010, s. 210.

[10] Na temat ich przyjacielskich relacji z czasów młodości zob. S. Tarnowski, Szujskiego młodość, Kraków 1892, s. 33‒127; tegoż, Ludwik Wodzicki…, s. 10-14; S. Koźmian, Ludwik Wodzicki. Życiorys, Kraków 1894, s. 10-18; F. Hoesick, Stanisław Tarnowski. Rys życia i prac, t. 1, Warszawa-Kraków 1906s. 44-132.

[11] J. Szujski, Kilka prawd z dziejów naszych. Ku rozważeniu w chwili obecnej, Kraków 1867 (nakładem „Przeglądu Polskiego”), s. 4.

[12] Przykładowo zob. B. Chlebowski, Dwie historie literatury polskiej, „Ateneum” 1901, t. 2, s. 729; Tad. Wr. [S. Kot], Nareszcie!, „Promień” 1909, nr 1, czerwiec, s. 18, 20; M. Kridl, [rec.:] Tarnowski St., „Zygmunt Krasiński” […], „Książka” 1912, nr 7, s. 321.

[13] Mowa prof. [Stanisława] Tarnowskiego, [w:] Ku czci Stanisława Tarnowskiego, Kraków [1909], s. 68.

[14] O „Nie-Boskiej komedii”. Odczyt Stanisława Tarnowskiego, „Niwa” 1882, ogólnego zbioru t. 21, s. 598.

[15] Wspomniana Róża z Branickich Stanisławowa Tarnowska była bratanicą Elizy Branickiej, żony autora Nie-Boskiej komedii.

[16] Zob. S. Tarnowski, Studia do historii literatury polskiej. Wiek XIX. Zygmunt Krasiński, Kraków 1892; tegoż, Zygmunt Krasiński, wyd. drugie, uzupełnione i powiększone, t. 1-2, Kraków 1912 (niedawno, staraniem krakowskiego Ośrodka Myśli Politycznej, ukazała się reedycja tego właśnie wydania: S. Tarnowski, Zygmunt Krasiński, wstęp A. Waśko, Kraków 2014).

[17] S. Tarnowski, Zygmunt Krasiński, wyd. drugie, t. 2, Kraków 1912 s. 390.

[18] Szerzej na ten temat zob. K. K. Daszyk, „My wszyscy z niego…” Krakowskich stańczyków „hołd podziwienia” dla Zygmunta Krasińskiego, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Historyczne” 2002, z. 129, s. 155-172; tegoż, Hołd cieniom wieszcza o Skargowej mądrości, czyli krakowskie obchody setnej rocznicy urodzin Zygmunta Krasińskiego, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Historyczne” 2012, z. 139, s. 69-94.

[19] S. Tarnowski, Ksiądz Hieronim Kajsiewicz, Kraków 1897, s. 206.

[20] Chodzi tu zwłaszcza o Kazanie o pokucie (1842) i Kazanie o trojakim życiu i trojakim patriotyzmie (1843), a także o późniejszy (napisany w oktawę Trzech Króli 1863 roku i mający być przestrogą przed kolejnym powstaniem) List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych – zob. [w:] H. Kajsiewicz, O duchu rewolucyjnym. Wybór pism, wstęp B. Szlachta, Kraków 2009, s. 40-64, 261-275.

[21] S. Tarnowski, Ksiądz Hieronim Kajsiewicz, s. 134. Zob. też: S. Tarnowski, Domowa Kronika Dzikowska, s. 74. Tu autor, wspominając czasy swojego dzieciństwa i atmosferę panującą w rodzinnym domu, tak pisze: „[…] pamiętam także, może w roku 1845 albo 1846, jak przychodziły zakazane nowości z zagranicy i jak z zapartym tchem, z bijącymi sercami starsi czytali i słuchali Krasińskiego i Kajsiewicza”.

[22] J. Nowak, Władysław Zamoyski. O sprawę polską w Europie (1848-1868), Poznań 2002, s. 249.

[23] S. Tarnowski, Ksiądz Walerian Kalinka, Kraków 1887 (odbitka z „Przeglądu Polskiego”), s. 83-87; tegoż, Domowa Kronika Dzikowska, s. 155-160; S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 2, Kraków 1895 (faktycznie: 1894), s. 211.

[24] S. Tarnowski, Julian Klaczko, Kraków 1909 (odbitka z „Przeglądu Polskiego”), t. 2, s. 390.

[25] Tegoż, „Roczniki Polskie” z lat 1857‒1861 (Paryż 1865), „Przegląd Polski” 1867, wrzesień, s. 363-364.

[26] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 1, Kraków 1894, s. 73.

[27] Tamże, s. 29–30.

[28] F. Ramotowska, Tajemne państwo polskie w powstaniu styczniowym 1863-1864. Struktura organizacyjna, część II, Warszawa 2000, s. 97-98, 110-111; S. Tarnowski, Domowa Kronika Dzikowska, s. 185-210 (stąd cytaty); F. Hoesick, Stanisław Tarnowski…, t. 1, s. 241-254.

[29] Z. Jabłoński, J. Zdrada, Koźmian Stanisław, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 15, Wrocław 1970, s. 61.

[30] F. Ramotowska, Tajemne państwo polskie…, część II, s. 97-98, 110-111; S. Koźmian, Ludwik Wodzicki…, s. 37-40; S. Wnęk, Ludwik Wodzicki ‒ ziemianin z Tyczyna, Tyczyn 1997, s. 48-53.

[31] Zob. J. Maciejewski, Przedburzowcy. Z problematyki przełomu między romantyzmem a pozytywizmem, Kraków 1971.

[32] H. S. Michalak, Józef Szujski 1835-1883. Światopogląd i działanie, Łódź 1987, s. 115-130.

[33] Tamże, s. 126.

[34] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 1, s. 39-40.

[35] Tamże, s. 39.

[36] S. Koźmian, Józef Szujski, [w:] idem, Pisma polityczne, Kraków 1903, s. 418.

[37] Tamże.

[38] Tamże, s. 419.

[39] Tamże, s. 420.

[40] Lektura tego monumentalnego dzieła daje możliwość prześledzenia, jak Szujski w czasie kilkuletniej nad nim pracy stopniowo przezwyciężał fascynującą go w młodości, romantyczną („optymistyczną”) wizję naszej narodowej przeszłości, by w ostatnich dwóch tomach Dziejów, wydanych już po upadku powstania styczniowego, dojść do wypracowania autorskiej koncepcji samozawinionego przez naród (oczywiście ‒ naród szlachecki) upadku polsko-litewskiej Rzeczypospolitej. Szerzej na ten temat zob. H. M. Słoczyński, Od „przechrześciańskich blasków” do „zgubnej formy”. Romantyzm a geneza interpretacji dziejów Polski Józefa Szujskiego, „Znak”, 1993, nr 12, s. 61-74.

[41] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 3, s. 361.

[42] Tegoż, Przegląd polityczny, „Przegląd Polski” 1867, luty, s. 387.

[43] Tegoż, Józef Szujski, s. 420. Inna rzecz, że owe „orkiestry i katarynki” nie zawsze wiernie trzymały się napisanej przez Szujskiego „partytury”… Kilkanaście lat po śmierci autora Kilku prawd… (a zmarł on w roku 1883) sam Koźmian – na kartach cytowanej tu już Rzeczy o roku 1863 ‒ dokonał istotnej modyfikacji sformułowanego przez Szujskiego programu politycznego, proponując, w miejsce lansowanej przez wymienionego historyka i publicystę idei lojalizmu wobec Austrii, zasadę „trzech lojalności”: w zaborze austriackim wobec Wiednia, w zaborze rosyjskim wobec Petersburga, w zaborze zaś pruskim wobec Berlina (zob. K. K. Daszyk, Stanisława Koźmiana „Rzecz o roku 1863” – jako (nowe) polityczne credo „szkoły stańczykowskiej”, [w:] Powstanie styczniowe – odniesienia, interpretacje, pamięć, red. T. Kargol, Kraków 2013, s. 165-189), a Stanisław Tarnowski tę modyfikację zaaprobował (zob. S. Tarnowski, Stanisław Koźmian o roku 1863, „Przegląd Polski” 1895, ogólnego zbioru t. 116, s. 497-556 oraz t. 117, s. 39-99).

[44] S. Koźmian, Józef Szujski, s. 421-422.

[45] Zob. K. K. Daszyk, Józef Szujski jako twórca politycznego credo krakowskich stańczyków, [w:] Józef Szujski 1835-1883. Materiały z posiedzenia naukowego [PAU] w dniu 25 listopada 2013 roku, Kraków 2015, s. 61-81.

[46] J. Szujski, List otwarty do Leona Bilińskiego z przyczyny broszury jego pt. „Znamiona polityki narodowej i krajowej tzw. Stańczyków”, Kraków 1882, [w:] tegoż, O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki. Rozprawy i artykuły, wybór, przyg. do druku i wstęp H. Michalak, Warszawa 1991, s. 506.

[47] Tegoż, Kilka prawd z dziejów naszych…, s. 12.

[48] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 3, s. 344-345.

[49] Tegoż, Galicja i jej ludzie. Listy do „Gazety Polskiej” w Warszawie, [w:] tegoż, Pisma polityczne, s. 223.

[50] Tegoż, Rzecz o roku 1863, t. 3, s. 345.

[51] Tamże, s. 360.

[52]S. Tarnowski, Obrachunek „Przeglądu Polskiego” po dziesięciu latach jego istnienia, [w:] tegoż, Królowa opinia. Wybór pism, wstęp B. Szlachta, Kraków 2011, s. 135.

[53] J. Szujski, List otwarty do Leona Bilińskiego…, s. 510.

[54] Teka Stańczyka ukazała się jako publikacja anonimowa, ale z czasem ujawnione zostały nazwiska jej autorów. Stworzyli ją wszyscy czterej założyciele „Przeglądu Polskiego”, najwięcej wszakże listów – i były to, dodajmy, te listy, które zawierają główną treść polityczną Teki ‒ wyszło spod pióra Stanisława Tarnowskiego i Stanisława Koźmiana (K. Wyka, „Teka Stańczyka” na tle historii Galicji w latach 1849-1869, Wrocław 1951, s. 158-159).W roku 1870 Teka Stańczyka ‒ bez trzech ostatnich listów (z grudniowego zeszytu „Przeglądu Polskiego”), które nie wiązały się ściśle z główną wymową dzieła ‒ ukazała się w formie osobnej książki. Przedruk wszystkich listów zob. [w:] Teka Stańczyka, oprac. nauk. i wprowadzenie A. Dziadzio, Kraków 2007.

[55] Zob. I. Pannenkowa, Walka Galicji z centralizmem wiedeńskim. Dzieje rezolucji sejmu galicyjskiego z 24 września 1868, Lwów 1918; S. Grodziski, Walka o wyodrębnienie Galicji (1868-1873), [w:] tegoż, Studia galicyjskie. Rozprawy i przyczynki do historii ustroju Galicji, red. i słowo o autorze G. Nieć, Kraków 2007, s. 291-307.

[56] Zob. P. Sierżęga, Obchody rocznicy unii lubelskiej na terenie Galicji w 1869 roku, [w:] Galicja i jej dziedzictwo, t. 15: Działalność wyzwoleńcza, red. J. Hoff, Rzeszów 2001, s. 146-199.

[57] Zob. J. Buszko, Uroczystości Kazimierzowskie na Wawelu w roku 1869, Kraków 1970; P. Sierżęga, Obchody kazimierzowskie w Galicji (1869 r.), [w:] Galicja i jej dziedzictwo, t. 15, s. 74-145.

[58] S. Koźmian, Autobiografia, oprac. i wyd. M. Menz, „Galicja. Studia i Materiały” 2015, nr 1 s. 416. Listy Juniusa – głośny pamflet na angielski rząd i administrację, który ukazał się w postaci serii fikcyjnych listów, wydanych w Londynie w latach 1769-1772; za ich autora uchodzi Sir Philip Francis (1740-1818).

[59] [S. Koźmian], Rozmowa pana Piotra z panem Pawłem, [w:] Teka Stańczyka, s. 96-97.

[60] S. Tarnowski, Obrachunek „Przeglądu Polskiego”…, s. 122.

[61] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 3, s. 361.

[62] J. Szujski, List otwarty do Leona Bilińskiego…, s. 513.

[63]„Przegląd Polski” ukazywał się w nakładzie 500 egzemplarzy. M. Jakubek, Prasa krakowska 1795-1918. Bibliografia, Kraków 2004, s. 288.

[64] J. Szujski, List otwarty do Leona Bilińskiego…, s. 513.

[65] W. Feldman, Stronnictwa i programy polityczne w Galicji 1846‒1906, Kraków 1907, t. 1, s. 136-137.

[66] S. Tarnowski, Domowa Kronika Dzikowska, s. 222.

[67] Tegoż, Paweł Popiel. Wspomnienie pośmiertne, Kraków 1892 (odbitka z „Przeglądu Polskiego”), s. 33.

[68] P. Popiel, Pamiętniki (1807-1892), Kraków 1927, s. 184.

[69] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. 3, s. 363.

[70] S. Tarnowski, Sumienność dzienników i dziennikarzy, [w:] tegoż, Królowa opinia. Wybór pism, s. 18-19.

[71] J. Szujski, List otwarty do Leona Bilińskiego…, s. 511.

[72] Juliusz Tarnowski zginął we wspomnianej tu już przeze mnie (przy omawianiu powstańczych losów Ludwika Wodzickiego) bitwie pod Komorowem 20 czerwca 1863 roku. Zob. S. Tarnowski, Domowa Kronika Dzikowska, s. 179-183; L. Siemieński, Juliusz Tarnowski, [w:] tegoż, Dwaj Juliusze. Kartki z ostatnich dni ich żywota, Kraków 1869, s. 107-179.

[73] S. Tarnowski, Domowa Kronika Dzikowska, s. 183.

[74] Tamże, s. 186.

[75] S. Tarnowski, Z doświadczeń i rozmyślań, wstęp i przypisy A. Rzegocki, Kraków 2002, s. 3.

[76] S. Koźmian, Galicja i jej ludzie…, s. 224.

[77] S. Tarnowski, Z doświadczeń i rozmyślań, s. 258.

[78] Tamże.

[79]Zob. W. Danek, Józef Ignacy Kraszewski. Zarys biograficzny, Warszawa 1976, s. 284-340.

[80]J. Szujski, [Przemówienie na uczcie dziennikarzy podczas jubileuszu J. I. Kraszewskiego w Krakowie, dnia 5 października 1879 roku, w hotelu „Victoria”], [w:] Księga Pamiątkowa Jubileuszu J. I. Kraszewskiego 1879 roku, Kraków 1881, s. 71.

[81] Zob. A. F. Grabski, „Podpalacze” przeciw „lidze brandmajstrów”. Z dziejów walki z krakowską szkołą historyczną, [w:] tegoż, Perspektywy przeszłości. Studia i szkice historiograficzne, Lublin 1983, s. 341-412.

[82] S. Koźmian, Przegląd polityczny, „Przegląd Polski” 1869, październik, s. 148.

[83] S. Tarnowski, Obrachunek „Przeglądu Polskiego”…, s. 122.

[84] Zob. M. Bobrzyński, Stańczyk. Odczyt publiczny, miany w Krakowie dnia 24 lutego 1883 r., [w:] tegoż, Zasady i kompromisy. Wybór pism, wybór, wstęp i przypisy W. Bernacki, Kraków 2001, s. 149-160; M. Wilska, Stańczyk Stanisław, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 42, Warszawa-Kraków 2003-2004, s. 251-253; M. Jaskólski, Kaduceus polski. Myśl polityczna konserwatystów krakowskich 1866-1934, Kraków 2014, rozdz. 5: Symbol stronnictwa (s. 283-309).

[85] S. Tarnowski, Matejko, Kraków 1897, s. 64.