Bogdan Szlachta

Wspominać „stańczyków”?

Pytanie postawione w tytule tego tekstu może być interesujące w Polsce roku 2016, której obywatele zastanawiają się niekiedy nad fundamentalnymi zagadnieniami z zakresu myśli politycznej: czymże jest demokracja, pytają, czy to „układ instytucjonalny”, czy dominacja tzw. organów władzy ustawodawczej, które legitymizują przecież rząd i wybierają sędziów Trybunału Konstytucyjnego?; czymże jest tzw. podział władz, czy wymaga ścisłego przestrzegania kompetencji przypisanych każdemu z organów władzy i każdej z „władz”: tak ustawodawczej i wykonawczej, jak i sądowniczej?; czymże jest prawodawstwo, czy wymaga uwzględniania jakichś normatywnych uwarunkowań wcześniejszych, być może moralnych, które są znane i wiążą przedstawicieli wyłonionych gwoli określania treści norm prawnych wiążących wszystkich obywateli, nie tylko należących do tzw. elektoratu?; czymże wreszcie są partie polityczne, czy tylko one mogą wskazywać potencjalnych członków ciał prawodawczych i czy ich partykularne interesy mogą się zbiec z interesem ogólnym, interesem Państwa Polskiego? Przecież nie są to wszystkie zagadnienia budzące ich zainteresowanie, choć głównie wokół ich przebiega namysł, toczą się spory, a nawet zmagania podyktowane często emocjami, a nie tylko ugruntowanymi myślami. Zainteresowanie tymi zagadnieniami było też udziałem licznych polskich myślicieli politycznych minionych stuleci, także tych, których zwykle zalicza się do grona konserwatystów. W polskim dziedzictwie znajduje się w tej tradycji i tych, którzy działali na emigracji lat 30. XIX w. i dekad kolejnych, i tych, którzy tworzyli w kraju, w każdym z zaborów nieco inaczej rozkładając akcenty, a dzieląc się nadto – uprośćmy dystynkcję, odsyłając zainteresowanych do literatury traktującej szerzej o dziejach tej tradycji[1] – na tych, którzy podążyli szlakiem wyznaczonym refleksją francuskich tradycjonalistów, i tych, którzy  odwoływali się raczej do brytyjskiej odmiany konserwatyzmu. Choć nie wszyscy oni znali (lub pojmowali jak my) problemy budzące zainteresowanie dzisiaj, choć nie wszyscy dopuszczali nawet myśl o demokracji jako projekcie ugruntowanym na zasadzie równości głosów każdego obywatela radującego się prawem wyborczym tak w elekcji głowy państwa, jak i członków prawodawczych ciał przedstawicielskich, choć nie wszyscy godzili się na tzw. podział władz, przecież zastanawiali się nad problemami analogicznymi. Z pewnością zastanawiali się nad nimi galicyjscy zachowawcy znajdowani w najbardziej znanym środowisku konserwatystów określanym – w nawiązaniu do imienia sceptycznego trefnisia sprzed wieków – mianem „stańczyków” (w pierwszym pokoleniu głównie Józef Szujski, Stanisław Tarnowski, Stanisław Koźmian, Ludwik Wodzicki, w drugim m.in. Piotr i Antoni Górscy, Władysław Leopold Jaworski i Stanisław Estreicher, między tymi pokoleniami Michał Bobrzyński, w trzecim wreszcie, aktywnym w okresie międzywojennym, m.in. Konstanty Grzybowski; wszyscy oni zasadniczo związani byli z Krakowem, i tym, który radował się galicyjską autonomią, i tym, który gromadził na Uniwersytecie Jagiellońskim uczonych sceptycznych wobec kierunków rozwoju i polskiego system prawnego, i polskiego systemu politycznego zwłaszcza w trudnych latach po odzyskaniu niepodległości); „stańczyków”, którzy – być może przekonani analizami wcześniejszego od nich zachowawcy, jednego z członków tzw. krakowskiego grona, Antoniego Zygmunta Helcla – podążyli w kierunku brytyjskiego raczej niż francuskiego wariantu myśli konserwatywnej (przyjmuje się, że drugi nurt miał być bliski m.in. Henrykowi Rzewuskiemu), „stańczyków” jednak, którzy byli krytykowani z pozycji ultramontanów.

Te trudne zapowiedzi dotyczące środowiska, o wspominanie którego pytamy dzisiaj, nieco się rozjaśnią, gdy podejmiemy próbę omówienia trzech zaledwie zagadnień zajmujących jego przedstawicieli, mających pewne znaczenie nie tyle dla rozstrzygnięcia, ile dla uchwycenia złożoności sporów i zmagań toczonych dzisiaj. Z jednej strony bowiem zajmował ich i zajmuje nas problem niejakiej koincydencji wolności jednostek i grup z władzą; koincydencji czy raczej ich związku, a nie ich „przeciwieństwa”. Z drugiej strony interesowali się zagadnieniem z tamtym w pewnej mierze związanym, bo dotyczącym ewentualnego istnienia jakiegoś ładu czy porządku normatywnego poprzedzającego akcję dowolnie pojmowanego prawodawcy, a co za tym idzie wiązania jego treścią decyzji woli członków organu prawodawczego. Wreszcie z trzeciej strony podejmowali próbę zrozumienia „demokracji” wiązanej z upowszechnianiem prawa wyborczego, z procesem zmierzającym do powiększenia klasy podmiotów, na których – przynajmniej postulatywnie – ciąży odpowiedzialność za treść prawodawstwa (choćby tylko skutkiem wybierania przedstawicieli działających w tym zakresie w ich zastępstwie). Tylko te trzy zagadnienia, obok szeregu innych analizowanych przez przedstawicieli interesującego nas środowiska konserwatywnego, będą nas zajmować, w związku z nimi jednak można wstępnie już sformułować hipotezę, że sposoby ich ujęcia i propozycje ich rozwiązania przekonują, iż warto (jednak, mimo „odległości temporalnej”) wciąż wspominać „stańczyków”.

Sprawa pierwsza była szczególnie kontrowersyjna: pojmowanie wolności jednostki w skojarzeniu z liberum veto, z możnością sprzeciwienia się przez nią nowym rozstrzygnięciom o charakterze prawnym przez odpowiednie ciała prawodawcze, było wysoce problematyczne dla „stańczyków”. Jak się wydaje mniemali oni, że niepodobna ujmować jednostki jako wolnej od uwikłania w grupy, nade wszystko narodową i religijną, jako „pierwszej” wobec tamtych, od nich niezależnej, wręcz abstrakcyjnej. Wbrew tedy ujęciom znajdowanym w tradycji zwanej liberalną, wciąż podkreślali oni zakorzenienie jednostek głównie w obu grupach, ich zależność od nich, a nawet ich „wtórność” wobec nich. Każda jednostka była zakorzeniona i w swym narodzie (co zbliżało „stańczyków” do późniejszych od nich endeków), i we właściwej temu narodowi, a może nawet kulturze, która określała tożsamość narodu, religii, w przypadku polskim religii katolickiej (co z kolei zbliżało ich do ultramontanów, odsyłających do papiestwa jako instancji określającej również poprawność wyborów politycznych). Temu pierwszemu momentowi, który wpływał na treść rozważań dotyczących zobowiązań ograniczających swobodę wyborów woli członka narodu o katolickiej podstawie, odsyłającej go i ku służbie wspólnocie, i ku służbie Bogu Jedynemu, towarzyszył moment inny, (dzisiaj) bodaj mniej już kontrowersyjny. Oto rzecz dotyczyła władzy, wszak sprawowanej – tak wobec autonomicznej, a nie niepodległej Galicji – przez obcych, przez przedstawicieli innych narodów, a w dwóch przypadkach także przez przedstawicieli religii innej niż katolicka (Galicja leżąca w granicach monarchii Habsburgów pozostających przy katolicyzmie była ewenementem w tym zakresie, co często podkreślali także przedstawiciele interesującego nas środowiska). Dzisiaj, gdy Polska nie jest już rządzona przez obcych, gdy skończyły się zabory i okupacje, problem działań władających, a nawet potrzeba istnienia władzy są postrzegane mniej jaskrawo, snadź każdy wie lub wydaje się wiedzieć, że ktoś musi nim władać, lecz władać za jego przyzwoleniem. Dla Polaków pozostających w różnych zaborach, niemających „własnego” państwa”, wiedza taka była wysoce problematyczna. Niepodobna się więc dziwić, że „stańczycy” często przekonywali o potrzebie jej istnienia, choćby była ona sprawowana przez „narodowo innych”. Dostrzegali, że w przeciwnym razie – jak ongiś, w okresie rozprzęgania i grabienia I Rzeczypospolitej – nie będzie można utrzymać ograniczeń wskazywanych przez grupy narodową i religijną. Wiedzieli atoli, że zaborcy, także Austriacy m.in. w 1846 r. – nie respektują żadnego ładu, że dążą do zniszczenia warstwy przewodzącej narodowi polskiemu. Uświadamiając sobie groźbę takich dążeń, w okresie ich aktywności znajdowanych nie tyle już w austriackiej części monarchii Habsburgów, do której należała Galicja, ile w tendencjach germanizacyjnych (Prusy/Niemcy, kwestia również Kulturkampfu zwróconego przeciwko katolikom) i rusyfikacyjnych (tereny poddane Rosji, represje po upadku powstania styczniowego), nie tylko przekonywali o potrzebie honorowania przez rządzących istnienia i tożsamości Polaków, ale także o potrzebie respektowania przez Polaków władz jako „czynnika rządu”, z którym uzgadniać należy „czynnik wolności” kojarzony z możnością trwania przy własnej tożsamości narodowej i religijnej, chronionej dzięki udziałowi przedstawicieli narodu w ciałach prawodawczych lub – przynajmniej – doradczych obcego narodowo monarchy[2].

Okazywało się, że „czynnik władzy” czy „czynnik rządu”, jakiś tedy instytucjonalny kontekst dla poczynań narodu o religii jemu właściwej, uzupełniać winien rozważania nie tylko o granicach wolności jednostki, ale także o granicach wolności grupy, do której jednostka należy. Był to niewątpliwie wstęp ważny do refleksji Polaków o potrzebie istnienia sprawnego systemu instytucji politycznych. I choć zrazu „stańczycy” pragnęli uzupełnić ich zestaw o tzw. gminę zbiorową, sądząc, iż możliwe będzie wprzęgnięcie „warstw przodkujących”, jak mawiali, w proces kształtowania politycznego wszystkich mieszkańców Galicji, zarówno polskiej, jak i rusińskiej narodowości, to z czasem w tym zakresie pozostał po nich głównie apel o szacunek dla instytucji władczych mających – postulatywnie – „walor narodowy”[3] (w związku z tym pozostawał zresztą problem Rusinów, tj. Ukraińców, jako tworzących jednak odrębny naród). To apel ważny zapewne również dzisiaj.

Władza wobec wolności to jedno; drugie to problem kontekstu normatywnego dla aktów prawodawczych. W pierwszym przypadku „stańczycy” odwoływali się niekiedy do tradycji św. Tomasza z Akwinu, przekonując o potrzebie dostrzeżenia, iż „ład przyrodzony”, kojarzony z tym, co obecne w każdym człowieku, bo z tzw. naturą gatunkową, wyznacza podstawy i dla wolności jednostki, i dla wolności sprawujących władzę, bo kierunkuje ich poczynania, wola zaś jednostki i piastunów władzy winna kierunek ten zatwierdzać; wolności niepodobna było zestawiać ze „swawolą”, z dowolnymi wyborami woli, wolność bowiem miała być osiągana pod warunkiem zrealizowania przez wolę wymagań owego „ładu przyrodzonego”. Właśnie to rozumowanie zostało sprzęgnięte w rozmyślaniach m.in. „stańczyków” z uwagami na temat religii, z którą kojarzono istnienie również ładu moralnego” jako kontekstu dla poczynań postulatywnie wszelkich prawodawców. W okresie, który wspominamy, konserwatyści przypominali o istnieniu źródła ustalającego treść powinności moralnych ciążących na członkach Kościoła katolickiego, będącego również Kościołem Polaków żyjących – jak pamiętamy – w monarchiach o różnych wyznaniach. Orzeczenia Stolicy Apostolskiej, dotyczące również konieczności posłuszeństwa władzy politycznej jako czynnika wymaganego przez prawo naturalne, uzupełniane jednak zastrzeżeniami określającymi słuszne granice tego posłuszeństwa, miały dla nich walor równie istotny, jak te, które przypominały o prymacie rozumu miarkowanego przez wiarę ponad wolą i uczuciem, choćby wolą absolutnego władcy i uczuciem jednostki, buntującej się niekiedy przeciw istniejącej rzeczywistości, przeciw każdej władzy. Uniwersalnie ważna zasada honorowania władzy politycznej, wymagała tedy – także w tym względzie – uwzględnienia partykularnej rzeczywistości, w jakiej pozostawał naród. Co jednak najważniejsze, uniwersalnie ważne zasady, znajdujące w papieżach autorytet epistemiczny orzekający o ich treści, miały należeć do dziedzictwa chrześcijańskiej wspólnoty polskiej. One miały określać sposoby rozumienia podstawowych pojęć, którymi posługiwano się, rozważając również kluczowe zagadnienia z zakresu myśli politycznej. Religia nie tylko stawała się tym samym podstawowym elementem określającym treść tożsamości narodu jako odrębnego organizmu kulturowego, ale wyznaczała także miary, przy użyciu których należało dyskutować o istniejącej rzeczywistości politycznej.

Stanisław Koźmian, przedstawiciel pierwszej generacji „stańczyków”, pisał ponad sto lat temu, że do „głównych znamion świata należy coraz większe, niemal już dziś zupełne pomieszanie pojęć. Od chwili jak nie tylko, że powstało, ale wolny, a poniekąd zwycięski ma bieg zdanie, że społeczeństwo obejść się może bez religii, pomieszanie to było nieuniknionym, dosięgnąć ono musiało wszystkich kierunków życia, tym samym i sprawiedliwości na ziemi; ludzie puszczeni samopas, bez wiary i obawy wyższych, nadprzyrodzonych czynników, pozostawieni sami sobie, bez przewodnika, bez nici Ariadny w wielkim labiryncie świata duchowego, błąkają się w nim i we wszystkich jego zakątkach – błądzą, zapominając o tym, że jedyną podstawą duchową w naszym świecie była zasada chrześcijańska”[4], która decyduje również o sposobie relacjonowania tego, co uniwersalne, do tego, co partykularne, wymagań etyki absolutnej do reguł działania politycznego i zasad obowiązujących wszystkich ludzi; religijna, a właściwie katolicka „nić Ariadny” miała przebiegać przez sferę polityczną, zarazem zakazywać zgody na pochłanianie wszystkich dziedzin aktywności obywateli przez państwo (które – dla zbudowania politycznej jedności – skłonne jest kwestionować niezależność i jednostek, i „ciał pośredniczących”, w tym Kościołów, odgrywających rolę instancji zabezpieczających państwo przed anarchicznymi dążeniami jednostek i demagogów politycznych) oraz chronić obywateli przed zapędami wszechpotężnego państwa do regulowania wszystkich zachowań jego członków[5].

Już te uwagi ukazują stopień złożoności namysłu podejmowanego przez „stańczyków” nad relacją między religią i etyką, określającą sposób działania jednostek i granice lub źródła regulacji prawnych, stosunkami między Kościołem i państwem oraz miejscem papiestwa jako autorytetu (raczej niż władzy) oddziałującego na rzeczywistość polityczną, bo nade wszystko świadczącego o tożsamości partykularnych chrześcijańskich wspólnot politycznych i członków uniwersalnej wspólnoty wierzących w Chrystusa[6]. Również ten problem wydaje się być ważny dla wszystkich, którzy zastanawiają się dzisiaj nad uwarunkowaniami prawodawstwa, pytają, czy uczestniczący w stanowieniu norm prawnych, postulatywnie zapewne wszyscy, mają uwzględniać „kontekst przedprawny”, tkwiący w jakoś pojmowanym „ładzie moralnym”, niech będzie on pochodził z Bożego ustanowienia lub będzie określany przez prawo objawione przez Boga, niech będzie się opierał na naturze gatunkowej człowieka, niech będzie wyrazem „ogólnoludzkich wartości” albo nawet jakiegoś ładu partykularnego, właściwego danemu narodowi lub członkom danej kultury (jakiegoś ich „ducha praw”?).

Wreszcie trzecie zagadnienie: w Galicji i Austrii Franciszka Józefa I konserwatyści mogli realizować swe cele nie wdając się w zażarte polemiki z przedstawicielami nowych partii masowych, które zjawiły się w końcu XIX w., eksponując „interesy narodowe” lub „klasowe” mimo „interesu państwa” i zwiastując nowy etap politycznych zmagań pozbawiających zachowawców znaczącego wpływu na bieg wydarzeń. Konserwatywna krytyka programów tych partii, „konstytucjonalizmu i parlamentaryzmu opieranego na błędnej zasadzie liczby”, znamionowała sprzeciw wobec ewolucji ustrojów politycznych i niemożność pełnej do niej akomodacji. Idee formułowane w połowie XIX w. nie były już słyszalne w batalii politycznej o głosy coraz szerszego elektoratu, wedle konserwatystów nieprzygotowanego zgoła do podejmowania świadomych i odpowiedzialnych decyzji. Obawy przed „dominacją liczby” i próbami przeprowadzenia przez większość liberalną lub socjalistyczną norm równających poddanych-obywateli, a przez to znoszących niezależność naturalnych i tradycyjnych wspólnot, z których składało się ciało polityczne, decydowały o ewolucji konserwatystów ku eksponowaniu roli „czynnika rządu”[7] nawet kosztem szlachty jako „warstwy przodkującej narodu”[8].

Orientacja ta, ustalana przez Michała Bobrzyńskiego i związanych z nim „stańczyków drugiej generacji” (tzw. neokonserwatystów), dostrzegalna w programie założonego w 1906 r. Stronnictwa Pracy Narodowej, przekształconego w następnym roku w Stronnictwo Prawicy Narodowej (SPN), była trudna do zaakceptowania dla przywódców demagogicznych ugrupowań masowych, „absolutyzujących” idee polityczne dla zyskania poklasku wyborców i eksponujących znaczenie parlamentu tworzonego w wyborach opartych jedynie na liczbie. Zwolennicy tej orientacji przygotowywali refleksję nad ustrojem państwa niepodległego, wprowadzając w pewnym zakresie elementy nieznane zachowawcom poprzednich pokoleń. Korzystając częściej z ustaleń myślicieli niemieckich niż francuskich lub angielskich, przyjmując coraz wyraźniej nastawienie pozytywistyczne, skłaniali się oni ku wizjom ustroju abstrahującym od wymiaru metafizycznego, orientując namysł na ład instytucjonalny, a nie jego normatywne fundamenty[9]. Blok popierający Bobrzyńskiego jako namiestnika Galicji, z W trakcie I wojny wyznawcy nowej orientacji, współdziałając z przedstawicielami innych środowisk konserwatywnych, wypracowali projekt konstytucji przyznający głowie państwa legitymację niezależną od woli „zwierzchniego narodu” lub jego ciała przedstawicielskiego i wyposażający ją w prawo sankcji, zachowując krytyczną postawę wobec projektów partii masowych, przewidujących zwierzchnictwo różnie ujmowanego parlamentu względem pozostałych organów państwa. Architekci Projektu Konstytucji Państwa Polskiego, opracowanego przez Komisję Sejmowo-Konstytucyjną Tymczasowej Rady Stanu Królestwa Polskiego, przewidujący ustanowienie monarchii na czele z Karolem Stefanem Habsburgiem[10]: Jaworski, Wojciech i Michał Rostworowscy, Władysław Studnicki, Zdzisław Lubomirski, nie byli w stanie przeforsować swych propozycji po odzyskaniu niepodległości, gdy o treści prawa decydowały ugrupowania utwierdzające rozwiązania odrzucane przez konserwatystów jako „dogmatyczne”, oparte na „absolutyzowanych” ideach politycznych, przeszczepiane z rzeczywistości różnej od polskiej.

„Stańczycy”, którzy na początku lat 70. XIX w., zwłaszcza w czasie trwania I Soboru Watykańskiego, byli krytykowani przez ultramontanów za „moderantyzm”, za to, że czynią Kościół instrumentem dla spełnienia celów politycznych, opowiadali się przez kilka dekad za zachowywaniem „niezmiennych zasad”, a przeciwko dążeniu do realizacji za wszelką cenę wymagań tzw. racji stanu; wymagań uwzględnianych przez zaborców, którzy nie respektowali „ładu przyrodzonego” wyznaczającego normatywny kontekst swobody politycznego działania, uwzględnianych z nieco innych racji także w kraju przez „politycznych utylitarystów”, którzy – mieniąc się zachowawcami – nawiązywali współpracę z ugrupowaniem chłopskim, a tym samym wstępowali „na drogę demokratyzmu i radykalizmu wbrew przekonaniom i interesom konserwatystów”[11]. Akomodacja do polityki pojmowanej jako dziedzina walki o popularność warunkującą osiągnięcie władzy była dla „stańczyków” problematyczna: demokracja jako „władza ludu” była chimerą, bo zawsze rządziła arystokracja, a nie nieodpowiedzialni demagogowie, działający wyłącznie dla zyskania poklasku, dla uzyskania władzy gwoli realizacji własnych a partykularnych projektów. Konserwatyści, niechętni idei „suwerenności sprawowanej przez lud” za pośrednictwem „partyjnickiego sejmu”, oddalali też próby narzucenia „cezaryzmu demokratycznego”, uzasadniającego związek przywódcy z ludem mimo partii politycznych i parlamentu. Krytyczni wobec dominacji parlamentu, biurokratyzmu i centralizacji, podporządkowaniu życia publicznego miarom ustalanym przez konsens partii lub wolę nieformalnego dyktatora i negowania znaczenia reprezentacji innych istotnych sfer aktywności, jak gospodarcza czy kulturalna, wskazywali oni zbiór niepodważalnych zasad wyprzedzających i wiążących „polityczno-partyjną wolę prawodawców”, określających granice nie dostrzegane przez polityków kojarzących demokrację z pełną swobodą w zakresie stanowienia prawa[12].

Namysł nad istotą polityki prowadzonej w ramach demokracji wymaga także od nas, żyjących 150 lat po inicjacji środowiska „stańczyków”, uwzględniania licznych kontekstów. Za to, że ukazali nam je oni należy ich nie tylko wciąż wspominać, ale i okazywać im niejaką przynajmniej wdzięczność.

[1] Zob. w szczególności dwie monografie piszącego te słowa wydane w Krakowie w 2000 roku: Z dziejów polskiego konserwatyzmu i Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku.

[2] Już w latach 40. XIX w. dostrzec możemy rozległe spektrum stanowisk konserwatywnych w odniesieniu do fundamentalnych kwestii ustroju politycznego. Choć brak szczegółowych projektów ładu instytucjonalnego, to jedni eksponują znaczenie reprezentacji opinii jako źródła legitymacji „czynnika rządu” (grupa emigracyjna, „klemensowczycy”), inni wzywają do ustalenia warunków równowagi „czynnika reprezentacji” i niezależnego „czynnika rządu” („grono krakowskie”), jeszcze inni podnoszą znaczenie „czynnika rządu” niejako mimo reprezentacji („petersburscy pentarchowie”). Stanowisko pośrednie, zyskujące z czasem coraz większe znaczenie, zajmowali konserwatyści przygotowujący na przełomie lat 40. i 50. koncepcję federacyjną, która miała wyprzeć unitarny model preferowany przez oświeconych monarchów Prus i Austrii, uwzględniającą istnienie parlamentów oddających rzeczywiste relacje między poszczególnymi składowymi monarchii. Żądając uznania autonomii politycznej krajów zamieszkiwanych przez narody o ukształtowanym dziedzictwie, zachowawcy oceniali krytycznie absolutyzm monarszy, wzywając władców do respektowania granic uprawnionego władztwa wyznaczanych przez rozumne i sprawiedliwe prawo określające ład stworzenia, dające im legitymację do stanowienia norm nie opartą na woli poddanych, choć uzupełnianą ich przyzwoleniem. Był to kierunek bliski również grupie zachowawców galicyjskich skupionych wokół Adama Potockiego, do ustaleń których nawiązywali również „stańczycy”. Z czasem prezentowana przez zachowawców wizja ustroju, kłócąca się z radykalizmem niemieckim na ostatecznej lewej i z koncepcjami dynastyków austriackich na ostatecznej prawej coraz luźniej wiązała się z nadzieją solidarności słowiańskiego ruchu (Adres galicyjski do cesarza, „Przegląd Poznański” 1849, t. VIII8, s. 294; zob. nadto S. Estreicher, Geneza partii konserwatywnej w Polsce „Czas”, 25 XII 1926), wyraźniej zaś ogniskowała wokół problemu ładu społecznego, ujmowanego dynamicznie i warunkującego zabiegi Polaków około umacniania ich stanowiska politycznego jako jednej wspólnoty złożonej z kilku warstw świadomych swych aspiracji. Dostrzeżenie wyłącznego stanowiska narodowego, objawiającego się w pracy organicznej na rzecz zhierarchizowanej wspólnoty narodowej było warunkiem prowadzenia właściwej polityki. Wedle późniejszej opinii Szujskiego, środowisko Potockiego, realizujące program nakreślony przez członków „krakowskiego grona”, przejęty przez „stańczyków”, przyjmując takie wytyczne wkroczyło na drogę zarzuconą na ziemiach polskich po 1815 r., podjętą na krótko po 1861 r. w Królestwie za sprawą Wielopolskiego, odepchniętą jednak wkrótce przez tamtejszy radykalny ruch polityczny; drogę równoważącą oba czynniki: rządu i reprezentacji, oraz interesy państwa jako całości i krajów partykularnych.

[3] Program dyskutowany przez konserwatystów w latach 60. i następnych dekadach XIX w. stawiał na pierwszym planie „obowiązki stanu” wyznaczane przez porządek społeczny atakowany jednakimi środkami przez nieprzyjaciela i powstańczy rząd narodowy, pozbawiający kraj ostatnich elementów składu organicznego i politycznego (P. Popiel, List do X. Jerzego Lubomirskiego, [w:] Pisma Pawła Popiela, t. 1, Kraków 1892, s. 16). Obowiązki te miały być spełniane w organach autonomii krajowej i samorządu gminnego jako miejscach współpracy przedstawicieli różnych warstw i narzędziach służących „uobywatelnianiu mas”, o co – po początkowej fascynacji angielskim liberalizmem utylitarystycznym – szczególnie zabiegali „stańczycy”, kształtujący dominującą wśród zachowawców opcję, korzystający z ustaleń znakomitych prawników (zwłaszcza Franciszka Kasparka i Józefa B. Oczapowskiego), działający w państwie respektującym autonomię narodowości, stającym w obronie cywilizacji i wolności wbrew właściwym Europie dążeniom państw wielkich do pochłonięcia mniejszych, wbrew Rosji i Niemcom, prowadzącym zabójcze dzieło asymilacji, absorbacji, unifikacji, śmierci i rozkładu (S. Tarnowski, O adresie sejmu galicyjskiego, „Przegląd Polski” 1867, t. 3, s. 118).

[4] St. Koźmian, Bezkarność, [w:] tegoż, Pisma polityczne, Kraków 1903, s. 9-10.

[5] Inny „stańczyk”, Stanisław Tarnowski, świadom uwarunkowań wskazanych przez Koźmiana, już w połowie lat 70. XIX w. przestrzegał Polaków: „Jeżeli przyjdzie kiedy stosowna do układów chwila, pamiętajmy o tym, że rząd rosyjski chętnie ustąpi, nawet wiele, pod względem narodowym, byleśmy ustąpili pod względem religijnym. Zważywszy ucisk dzisiejszy, zważywszy, że jedność interesu polskiego z katolickim nie jest ani powszechnie, ani dostatecznie rozumiana nawet między katolikami samymi, że filozoficzne i polityczne doktryny doprowadziły wielu wprost do  nienawiści katolicyzmu, że Kościół narodowy podobałby się może, jako patriotyczny niby, niejednemu płochemu umysłowi, że rząd mógłby tej ponęty użyć, wiedząc, że ten narodowy pozór długo nie potrwa, a Kościół od powszechnego i rzymskiego oderwany stanie się prędzej lub później, ale koniecznie państwowym, rosyjskim; przypominamy, że układ na takich warunkach zawarty zabiłby Polskę, wyzułby ją z jej duszy, zaprzeczyłby całej jej historii, z najdalej na wschód wysuniętej strażnicy cywilizacji zachodniej zrobiłby najdalej na zachód pchniętą przednią czatę wschodniego, schizmatyckiego, rosyjskiego ducha i porządku” (Obrachunek „Przeglądu Polskiego” po dziesięciu latach jego istnienia, „Przegląd Polski” 1 VII 1876, [cyt. za:] tegoż, Studya polityczne, Kraków 1895, t. 1, s. 200).

[6] Już w obrębie tego zagadnienia konserwatyści różnicowali się zależnie od tego, do jakiej odwoływali się tradycji filozoficznej. Ci, którym bliska była tradycja arystotelesowsko-tomistyczna, kładli akcent na rozum naturalny jako istotną, choć ograniczoną władzę poznawczą człowieka, wymagającą wsparcia doświadczeń wspólnotowych, tradycji i sprawdzonych w czasie wzorców postępowania, poszukującą normatywnego kontekstu dla podejmowanych aktów nie w sobie samej lub nie tylko w sobie, ale niejako „na zewnątrz”, w ogólnym, hierarchicznym „ładzie przyrodzonym” i gromadzonej przez pokolenia mądrości praktycznej jej wspólnoty. Ci natomiast, którym bliska była tradycja augustyńska, podkreślali nie tyle rolę naturalnego rozumu lub naturalnych uczuć, ile Objawienia, którego treści odsłania język, powszechna zgoda, polityczny władca lub papież. Pierwsi, wśród których znajdujemy znakomitą większość polskich zachowawców XIX i XX w., traktowali o prawie naturalnym wyznaczającym negatywne granice prawodawstwa i swobody działań człowieka, o ile ten pragnie zachować swe człowieczeństwo i osiągnąć cel charakterystyczny dla wszystkich egzemplarzy gatunku, nie poświęcając go żadnym celom podrzędnym, także politycznym, choćby wiązanym z ideą niepodległości narodu. Zakazywali tedy naruszania religijnych dogmatów, ale zarazem uznawali, że w pozostałym zakresie, w tym zwłaszcza w rzeczywistości politycznej, znajdować należy rozwiązania użyteczne stosownie do okoliczności miejsca i czasu. Drudzy, odwołujący się do tradycji augustyńskiej zwykle za pośrednictwem Bossueta, wiązali „ład normatywny” raczej z aktualną wolą Boga niż z rozumnym i niesprzecznym ładem rozpoznawanym przez byty rozumne. Moment woluntarystyczny przez nich akcentowany łączył się najczęściej nie tylko z daleko bardziej pesymistyczną oceną intelektualnych i moralnych zdolności człowieka, ale także z podkreślaniem znaczenia czynnika władczego w państwie. W wielkiej mierze ten element refleksji niektórych konserwatystów, osobliwie odwołujących się do tradycjonalizmu filozoficznego, nie tylko oddalał ich od stronników orientacji arystotelesowsko-tomistycznej, ale i w zakresie metod przekształcania rzeczywistości zbliżał przynajmniej niektórych z nich do pozycji zajmowanych przez radykałów politycznych.

[7] Przytoczmy charakterystyczną wypowiedź Pawła Popiela z 1867 r., zatem z okresu jego polemik z członkami powstającego środowiska „stańczyków”: „Pojmuję politykę i chwalę opieranie się na rządzie, ale kiedy jest silny; dziś jest to opierać się na słabości. Opierać się zatem należy na tym, co ma przyszłość, na rodzinie panującej, na jedności monarchii utrzymanej w swej żywotności przez miłość i interes ludów, na solidarności usiłowań (…). Większość parlamentarna zgoła ministerium nie pomoże, bo parlamentaryzm jako był, tak pozostanie fikcją” (P. Popiel, Austrya monarchia federalna, [w:] Pisma…, t. 1, s. 119).

[8] Zob. szerzej B. Szlachta, Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego…, zwłaszcza rozdziały I-III.

[9] Dyskusje zachowawców przełomu wieków dotyczyły bardziej podstaw ustroju politycznego, istoty państwa oraz fundamentu i granic upoważnienia jego organów niż kształtu instytucjonalnego. Odzwierciedlały się w nich trzy stanowiska, eksponujące znaczenie ciał przedstawicielskich, równowagę między nimi i głową państwa oraz dominującą pozycję tej ostatniej, przy czym przeważało stanowisko pośrednie, gwarantujące niezależność głowy państwa, wyposażanej w prawo sankcji ustaw przyjmowanych przez ciała zdominowane przez partie masowe. Podejmowano jednak także zagadnienia bardziej fundamentalne, mające znaczenie dla podziałów utwierdzających się w niepodległej Polsce, dotykające kwestii granic akomodacji zachowawców do zmian dokonujących się na przełomie XIX/XX w. także w sferze ustroju politycznego. Spór podzielił konserwatystów na tych, którzy optowali za zachowaniem prymatu bezwzględnych zasad etycznych w polityce i tych, którzy skłonni byli oddzielać sferę polityki od dziedziny życia prywatnego, różnicując zasady nimi rządzące; na tych, którzy – jak Walerian Kalinka przeciw Bobrzyńskiemu i Tarnowski przeciw Jaworskiemu – domagali się przywrócenia klasycznej wizji polityki nie jako sfery walki i skuteczności, lecz jako obszaru pracy poddanych i organów państwa około realizacji dobra wspólnego, i tych, którzy skłonni byli opowiedzieć się albo po stronie państwa-rządu jakby przeciw społeczeństwu (jak Antoni Walewski) albo społeczeństwa jakby przeciw państwu-rządowi (jak Antoni Wrotnowski). To Bobrzyński jednak i Jaworski wpisywali się w tendencję, która zyskiwać będzie coraz powszechniejsze uznanie wśród konserwatystów, choć z biegiem czasu niektórzy z nich zaczną coraz wyraźniej eksponować granice akomodacji, przechodząc na stronę Kalinki i Tarnowskiego gdy idzie o prymat „ładu przyrodzonego” wyznaczającego normatywny kontekst swobody politycznego działania organów niepodległego już państwa, albo na stronę Bobrzyńskiego, gdy idzie o eksponowanie znaczenia „czynnika rządu”.

[10] Zob. Projekty Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, Warszawa 1920, s. 116-138.

[11] W. Kosiakiewicz, Katolicyzm a konserwatyzm, Warszawa 1914, s. 50-51 i 54-55.

[12] Wspólny konserwatystom międzywojennym sprzeciw wobec ustroju zaprowadzonego przez Sejm Ustawodawczy, dającego izbie niższej pozycję suwerena działającego w imieniu i na rzecz „zwierzchniego narodu-ludu”, oraz zgłaszanych po zamachu majowym projektów wprowadzenia „demokratycznego cezaryzmu”, uzasadniającego władzę jednostki przy plebiscytarnej akceptacji, łączył się tak z kwestionowaniem modeli obcych (nie tylko faszystowskich, a nawet autorytarnych, ale także „atomistycznej demokracji” znoszącej wszelkie granice polityczno-partyjnej woli prawodawczej ciał przedstawicielskich), jak i z próbami budowania koncepcji odwołujących się do zasad moralności Chrystusowej (Jaworski), zasad konstytucyjnych (Estreicher) lub publicznych praw podmiotowych (Starzyński), które miały osłabić dążenia środowisk sanacyjnych eksponujących znaczenie państwa, jednak zapoznających normatywny kontekst działań jego organów, przełamujących granice uprawnionej ingerencji w różne obszary aktywności obywateli, w końcu czyniących rząd ośrodkiem ustroju kosztem parlamentu. Krytyka nie tyle rozwiązań przyjętych w konstytucji kwietniowej, postrzeganych jako bliskie konserwatystom, ile sposobów ich realizacji przez gabinety końca lat 30. XX w., negatywna ocena wcześniej już obecnych w Polsce niepodległej tendencji etatystycznych, uznawanych za objaw zwyrodniałej karykatury państwowości, powstałej przez chorobliwy przerost idei silnego rządu, kierującego rozwojem gospodarczym i indywidualnym (Etatyzm, „Czas”, 15 VIII 1919), stanowiły główną treść wypowiedzi zachowawców nawiązujących do tradycji „stańczyków”.